Powoli przyzwyczajamy się do tego, że politycy lewicowo-liberalnej tęczowej koalicji na co dzień wygłaszają szalone wypowiedzi, niezgodne z zasadami demokracji.
Tam, gdzie chcą, żeby Fidesz lub ludzie mu bliscy osiedlili się na mieliźnie, gdzie wyobrażają sobie zawieszenie rządów prawa, kiedy będą mogli swobodnie rozprawiać się ze swoimi obecnymi przeciwnikami i tak dalej, aż do końca.
Ostatnio András Fekete-Győr , prezes Momentum, przoduje w dziedzinie imponujących (i prawdopodobnie groźnych) oświadczeń. Powoli staje się niemożliwe odróżnienie tego, co mówi od słów komunistów z lat pięćdziesiątych, tęskni za prawdziwą, krwawą dyktaturą. W ostatniej „stacji” tego szału groził konserwatywnym dziennikarzom (jak to określił propagandystom), mówiąc, że gdyby był premierem, to np. stworzyć komuś złą reputację (możemy się domyślić kto), zakazałby mu wykonywania zawodu. Zostało to ujawnione na filmie, którego część opublikowała Hír TV
Oto najczystsza esencja demokracji: napisz o mnie coś, co mi się nie podoba, a stracisz pracę. Na to mogliby liczyć wszyscy konserwatywni dziennikarze (demokratycznie, czyli na równych prawach), gdyby kraj miał sposób na realizację ich gróźb. Mamy wielką nadzieję, że trzeźwy osąd węgierskich wyborców nie da mu szansy.
Oczywiście nawet dzisiaj byłoby żądanie, aby doniosłym było skonfrontowanie producentów fake newsów i tych, którzy w ten sposób szkodzą innym, bo lewicowo-liberalne organy propagandowe dałyby do tego mnóstwo powodów, ale my nie chcą, żeby ktoś ich uciszał. Nawet jeśli wiemy, nie idą w kierunku wyznaczonym przez Bélę Bartóka. Bartók uważał: „Tylko źródło powinno być czyste!”