Zdaniem Sáry Botond, przedstawiciela rządu Budapesztu i byłego burmistrza dzielnicy: jeśli Piko chcą zaoszczędzić, warto byłoby zrezygnować z ponad siedemdziesięciu umów konsultingowych, które władze dzielnicy uważają za niezbędne do ich funkcjonowania.
Pogarszające się bezpieczeństwo publiczne, podejrzana firma żeglugowa, raport z tajnego śledztwa i podwyżka podatków w dodatku do rekordowo wysokiego budżetu – upadek Józsefváros postępuje z zawrotną prędkością pod rządami lewicowego kierownictwa miasta.
W zeszłym tygodniu lewicowa większość w Józsefváros głosowała za wnioskiem nakładającym na mieszkańców tej dzielnicy obciążenie podatkowe w wysokości 300 milionów forintów. Propozycja została podpisana przez burmistrza Andrása Pikó i obejmuje podwyższenie podatku budowlanego, gruntowego, turystycznego i miejskiego dla osób prywatnych. Frakcja Fidesz-KDNP protestowała, ale bezskutecznie.
Pikos uzasadniali podwyżkę podatków tym, że gmina potrzebuje stabilnych i przewidywalnych dochodów, które zachowują swoją realną wartość, czyli podatki lokalne muszą być dostosowane do cen rynkowych. Poza tym lewicowa administracja miasta twierdzi, że w czasie epidemii rząd odebrał dzielnicy część zasobów, więc do niezawodnego działania konieczna jest rekompensata.
Oczywiście nie ma wzmianki o tym, że rząd przekazał Józsefvárosowi dwa miliardy forintów na remont należącego do gminy kurortu Káptalanfüred, ani o tym, że po remoncie na wybrzeżu pojawiły się żaglówki, a spółka obsługująca – choć miał tylko trzymiesięczną umowę - mimo to sprzedawał swoje usługi z rocznym wyprzedzeniem.
Następnie firma wygrała przetarg na pięć lat w podejrzanych okolicznościach, w wyniku czego w gminie wszczęto dochodzenie. Pikosowie nie chcieli jednak podzielić się dokumentami na ten temat z przedstawicielami opozycji, ale ponieważ nie wszystkim to się podobało nawet w koalicji, w końcu ustąpili.
Sára Botond powiedziała Magyar Hírlap, że Józsefváros ma „rekordowy budżet”, a nawet sześć miliardów HUF zostało mu z zeszłego roku. Nie ma więc powodu do podnoszenia podatków. Zasugerował: „Jeśli András Pikó zdecydowanie chce zaoszczędzić pieniądze, warto byłoby zrezygnować z ponad siedemdziesięciu umów konsultingowych, które zarząd okręgu uważa za uzasadnione dla ich funkcjonowania”.
„Nigdy nie budowaliśmy dzielnicy dla siebie, ale dla mieszkańców Józsefváros ważne jest to, jak się czują, a kiedy chodzę ulicami dzielnicy, rozmawiam z nimi, nie czują się dobrze” – kontynuował polityk. - Podczas rządów cywilnych zaczęło się stawać europejskim miastem Józsefváros. Mieszkający tu ludzie byli dumni z rozwoju, poprawiło się bezpieczeństwo publiczne, nastąpił duży rozwój, byli dumni z tego, że mieszkają w tej dzielnicy” – wyjaśniła Sára Botond.
Wspominał: przed wyborami samorządowymi wskazywali, czego mogą się spodziewać mieszkańcy, gdyby do władzy doszła lewica, „ale nawet nas zaskoczyło, jak szybko dzielnica została zniszczona”. Narkomani znowu pojawili się w przestrzeni publicznej, na placach zabaw znów leżą porzucone strzykawki, bezpieczeństwo publiczne jest tragiczne, wielu ludzi nie ma odwagi wyjść nocą na ulicę, a problem bezdomności jest większy niż kiedykolwiek - szczegóły były burmistrz. Sára Botond stwierdziła: wszystko to jest tragiczne w świetle faktu, że budżet dzielnicy nigdy nie był tak wysoki, lewica jedzie na 31 miliardów HUF. Zauważył, że nawet w okresie wielkiego rozwoju przywództwa obywatelskiego dystrykt nie funkcjonował z więcej niż dwudziestoma pięcioma miliardami.
„Jeśli w powiecie jest tak mało pieniędzy, że takie środki są konieczne, to należy zadać pytanie, skąd wzięło się sześć miliardów forintów?” – zapytał komisarz rządu. Podkreślił: „to również nawiązuje do epoki Gyurcsány, to wszystko, co mają na myśli, rzeźbienie. András Pikó i jego gang powinni zacząć działać, zamiast wskazywać palcem na innych”.
Źródło: magyarhirlap.hu
Wyróżnione zdjęcie: Sára Botond, András Pikó/MH