Gdzie europejscy kibice Tuska śmieją się, a narodowi płaczą Kaczyńskiego, gdzie odwrotnie – już w niedzielę okaże się, kto tym razem może świętować w Polsce.
„Chudy, niebieskooki mężczyzna o życzliwym uśmiechu Sonnyboya jest przyjacielem Niemców i otwarcie przyznaje: «Jestem proniemiecki»”. Te radosne słowa napisał w 2007 r. niemiecki Bild, cieszący się ze zwycięstwa Donalda Tuska , który „płynnie mówi po niemiecku i angielsku”, co zaimponowało panującemu w latach 2005-2007 Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jeśli w tę niedzielę Kaczyńscy zostaną wybrani na trzecią kadencję, co jest bezprecedensowe w historii polskiej demokracji, to z głośnym śmiechem będą wypowiadać te same zdania – pokonaliśmy Niemca!
I takie przedstawienie trwa w polskiej polityce od 2005 roku: europejscy kibice Tuska śmieją się, a narodowi kibice Kaczyńskiego płaczą, czasem na odwrót. Obydwaj bohaterowie mają w tym roku już 66 i 74 lata; jednak istota opery mydlanej nie zmieniła się ani na jotę.
Był rok w historii Polski, kiedy Donald Tusk i Jarosław Kaczyński byli po tej samej stronie. Był rok 1991, a w tym miejscu przebywał Lech Wałęsa, pierwszy prezydent demokratycznej Polski, przywódca ruchu Solidarność – w tym czasie w wyborach prezydenckich wspierali go zarówno zagorzały antykomunista Kaczyński, jak i liberalny Tusk z Gdańska. wybór.
Sam legendarny Wałęsa położył wówczas kres tej złudnej harmonii: w osobie Jana Krzysztofa Bieleckiego mianował liberalnego premiera, a protestującego przeciwko temu Kaczyńskiego wyrzucił ze stanowiska prezydenta.
Przywódca „Solidarności” był mniej zainteresowany pociąganiem do odpowiedzialności reżimu komunistycznego i jego agentów, dla których Kaczyński żył i umarł; bliżsi mu byli liberałowie z Gdańska, którym bardziej zależało na jak najszybszej liberalizacji gospodarki. Od tego czasu jest to główna linia uskoku między Tuskiem a Kaczyńskim; Odkąd obaj założyli partię w 2001 roku, partia Tuska, Platforma Obywatelska (PO), podporządkowała wszystko interesom gospodarczym Polski, podczas gdy Kaczyńscy skupili się na polityce kulturalnej. I podczas gdy Kły bawiły się krzywymi PKB, Prawo i Sprawiedliwość Kaczyńskiego (PiS) również stało się partią bardziej społecznie troskliwą i humanitarną.
W 2005 roku, po pierwszych i ostatnich czteroletnich rządach polskich postkomunistów, nadszedł jedyny w dotychczasowej historii demokratycznej Polski moment, w którym udało się zakopać okopy między świeckimi liberałami w dużych miastach a katolickimi konserwatystami narodowymi na wsi.
Postkomuniści byli znienawidzeni zarówno przez Kaczyńskiego, jak i Tuska, a Polacy również się z nimi zgodzili – wyborcy zamienili dotychczasowy 40-procentowy Sojusz Lewicy Demokratycznej w 10-procentową partię mniejszościową, a 30 proc. wyborców, którzy wyemigrowali bez wyjątku, wyemigrowało do PiS Kaczyńskiego i PO Tuska.
Obaj mogli stworzyć wygodną większość rządową, ale Kaczyński zdecydował inaczej: stworzył koalicję czysto prawicową. Wtedy brat bliźniak Jarosława Kaczyńskiego, Lech, startował przeciwko Tuskowi w wyborach prezydenckich i go pokonał.
Stamtąd stało się jasne, że po wycofaniu się postkomunistów PiS i PO nie będą stanowić jednolitego frontu, ale dwa bieguny polskiej polityki.
W 2007 roku przyszedł czas na zemstę Tuska: po dwóch latach rządów koalicja Kaczyńskiego rozpadła się w wyniku wewnętrznych konfliktów, a PiS dokładnie się rozliczył. Rozpisał przedterminowe wybory, które jednak wygrała KO po spektakularnej debacie telewizyjnej ze zwycięstwem Tuska i rozpoczęła się dwustopniowa administracja PO z Lechem Kaczyńskim na fotelu prezydenta. Aż do śmierci Lecha Kaczyńskiego w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku i rozpętało się piekło.
W kwietniu 2010 r. Premier Polski i Prezydent RP osobno udali się do Rosji, aby uczcić pamięć ofiar sowieckiej rzezi w Katyniu. Donald Tusk, którego wielkim projektem politycznym było wówczas zbliżenie polsko-rosyjskie, chciał trafić na pierwsze strony gazet bez Lecha Kaczyńskiego ze zdjęciem, jak przyjmuje prezydenta Rosji Władimira Putina i przeprasza za sowieckie okrucieństwo w jego towarzystwie.
Zatem program Tuska 7 kwietnia przebiegł pomyślnie, ale program prezydenta Kaczyńskiego zakończył się katastrofą 10 kwietnia. Gdyby poszli razem 7 kwietnia, do katastrofy by nie doszło.
Dlatego Jarosław Kaczyński od tamtej pory obwinia Tuska za utratę brata bliźniaka i najbliższego sojusznika, a także za śmierć kolejnych 95 przywódców PiS.
Tusk niewątpliwie zyskał na tej tragedii, gdyż po śmierci Lecha Kaczyńskiego głową państwa został także PO, dopełniając tym samym panowanie Kłów nad państwem polskim. Od tego czasu PiS zarzuca im zbyt liberalne i swobodne podejście do śledztwa w sprawie wydarzeń i od tamtej pory duża część ich wyborców tak to postrzega: kiedy wieczorem 10 kwietnia zarówno Putin, jak i Tusk natychmiast pospieszyli na miejsce katastrofy, a Tusk przesłał prezydentowi Rosji kondolencje przyjęte, zresztą z gestów obojga wynikało, że z trudem kryli radość z powodu śmierci Lecha Kaczyńskiego.
Od tej chwili nie było mowy o jakimkolwiek kompromisie. Tusk i Kaczyński ostatecznie przesunęli się na dwie zupełnie nieprzystające do siebie wizje Polski: Polska Zachodnia i dynamicznie rozwijające się miasta stały się ekonomicznie liberalnym, europejskim, prounijnym idolem Tuska, mniejsze osady i Polska Wschodnia były katolickie, narodowe, ekonomicznie lewicowe , a Kaczyński jest przywódcą wierzących mieszkańców narodów w Europie.
Obaj prowadzą swoją partię żelazną ręką, która bez nich nie funkcjonowałaby prawidłowo – upadek PO w 2015 roku w dużej mierze wynikał z odejścia Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady UE w 2014 roku, a do jego straty, zresztą przy wsparciu Angeli Merkel, co od tego czasu czyta się mu z głowy.
Jak bardzo brakuje w Polsce minimum narodowego podczas pojedynku Kaczyńskiego z Tuskiem, pokazuje dalsza kariera Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady: w jego reelekcji w 2017 r. głosowało na niego 27 z 28 szefów rządów UE, w tym Wiktor Orbána. Jedyny głos sprzeciwu wyraziła polska premier Beata Szydło, a polska partia rządząca od tamtej pory przypomina węgierskiej prawicy, jaką obrazą było dla niej to, że Orbán głosował na Tuska.
Walka Tuska z Kaczyńskim jest zatem równie ostra, jak opozycja między tymi dwiema Polską.
Donald Tusk to „uosobienie zła”, „niszczyciel”, który „niszczy nie tylko Polskę, ale także siebie przez swój cynizm” – mówił o swoim przeciwniku Jarosław Kaczyński, dodając, że „w Polsce istnieje bardzo silny obóz zdrady stanu, która dzisiaj dąży do władzy” i należy je „moralnie zniszczyć”.
Przestrzegł też, że powrót Tuska będzie oznaczać „koniec Polski”, a jego poglądy „często pokrywają się z rosyjską propagandą”.
Ale Tusk też nie pozostał dłużny: według niego PiS to partia bezrobotnych, którzy biją kobiety i dzieci, a partia Kaczyńskich jest zła i wierzy, że „jeśli widzisz zło, walcz z nim, nie nie szukaj przyczyn!” Stwierdził, że jego zdaniem stawką wyborów jest to, czy w przyszłości kraj stanie się „wielką Polską”, czy „małą Rosją Kaczyńskiego”.
Lubił też poprawiać swojego rywala w rządzie: gdy Kaczyński krytykował w swojej książce Angelę Merkel, Tusk zarzucał mu „narażanie interesów narodowych Polski”, gdyż „Polska nie ma większego przyjaciela niż Angela Merkel”.
Ostatnia zmiana ostrza miała związek z telewizyjną debatą przedwyborczą: Donald Tusk był skłonny wejść do publicznej TVP, by rzucić wyzwanie Kaczyńskiemu. „Jarosław Kaczyński, może masz dość odwagi, żeby przyjść do własnej telewizji, pod skrzydła swoich funkcjonariuszy i podjąć ze mną debatę” – powiedział lider opozycji. Kaczyśnki uniknął jednak możliwości kontrowersji: „Mam już zaplanowaną akcję w Przysusze na temat bezpiecznej wsi. Pytanie brzmi, co wybrać? Porozmawiaj z kłamcą, człowiekiem całkowicie zależnym od innych, oni wiedzą, kim… No cóż, wolałbym Przysuchę” – oznajmił.