Flóra opisuje swoją szokującą, ale budującą podróż, jak nawet podczas ciężkiej choroby potrafiła zaufać Bogu, niezachwianie wierzyć, a nawet dawać nadzieję innym.
Moja relacja z Bogiem rozpoczęła się już w dzieciństwie, w związku z wychowaniem. W miarę jak dorastałem, moja relacja z Nim stawała się coraz silniejsza, jednak moje świadectwo mogę głównie połączyć z moją drogą krzyżową, która rozpoczęła się w 2017 roku.
Wszystko zaczęło się, gdy w wieku 19 lat po raz pierwszy w życiu oddałam krew, aby pomóc innym. Tego dnia też nie czułam się dobrze, ale to naturalne, gdy pobiera się od człowieka 4 dl krwi. Następnego dnia złapałam grypę, przez dwa tygodnie nawet nie poszłam do szkoły, przegapiłam nagrania, dodam, i to ostatnie nie przeszkadzało mi aż tak bardzo. Kiedy zaczynałem czuć się lepiej – oczywiście w weekendy, a innym razem – zaczęła mnie boleć dolna część pleców… potem ból przeniósł się do ud, kolan, a nawet kostek. W ciągu jednej nocy zostałem sparaliżowany od pasa w dół z powodu nieubłaganego bólu. Ani leżenie, ani siedzenie, ani stanie nie były dobre, cierpiałam, ledwo mogłam się poruszać, nie mogłam jeść ani pić. Po trzech dniach cierpień lekarz rodzinny skierował mnie w poniedziałek na badanie krwi. Każdy może sobie wyobrazić, jak musiałam wyglądać, gdyby starsza pani w poczekalni spojrzała na mnie i kazała mi wejść zamiast niej…
Widząc wyniki badań krwi, natychmiast wezwali karetkę, która zabrała go do szpitala w Veszprém. Już wtedy pchali mnie na wózku inwalidzkim, ale ja nadal myślałam, że to tylko przez grypę, nie było potrzeby zabierać tego do domu, nie było potrzeby.
Po naparach i lekach przeciwbólowych, nawet w „leżącej” amebie, nasilała się we mnie myśl, że nic mi nie jest, mogę wrócić do domu.
Widząc mój dobry humor, tata wyszedł do pracy, a później znów usłyszałam jego głos na korytarzu... „Znowu tu o czymś zapomniał” – pomyślałam.
Wszedł do sali szpitalnej z poważną miną, usiadł, wziął mnie za rękę i spojrzał na mnie zawoalowanym wzrokiem. Towarzyszyło mu dwóch lekarzy:
• Flora, masz białaczkę! Sytuacja jest zła, ale nie beznadziejna… – zapadł werdykt.
• Będzie miała chemioterapię, wypadną jej włosy…
• Nie ma sprawy, dam to komuś w prezencie – to było pierwsze zdanie, które wyszło z moich ust. A po drugie, jestem pewien, że wyzdrowieję, niezależnie od tego, jak małe są moje szanse.
Pomyślałem, że to niemożliwe, coś takiego nie może mi się przytrafić. Zadbałam o to, aby jak tylko dojadę na leczenie do szpitala Szent László w Budapeszcie, spojrzeli na mnie jak na wariata i powiedzieli, że wszystko ze mną w porządku, że zostałam źle zdiagnozowana.
Potem przyszła pierwsza noc w szpitalu, działanie przeciwbólowe ustało, a idąc do łazienki, używając stojaka infuzyjnego jako rolatora, zdałem sobie sprawę, że nikt nie powie, że jestem zdrowy, że diagnoza jest słuszna .
Podczas mojej pierwszej samotnej nocy, pod krzyżem śmiertelnej choroby, złapała mnie przygnębiająca myśl o śmierci i strachu. Potem powiedziałem:
„Boże, oddaję się w Twoje ręce, przyjmuję to, niech mój los będzie zgodny z Twoją wolą, ale proszę bądź przy mnie, abym była silna, daj mi siłę, abym się nie bała!”
– i Bóg mnie wysłuchał.
Poczułam Jego obecność, zawsze miałam siłę, żeby przetrwać dany dzień i każdego dnia były chwile, za które wieczorem mogłam podziękować. Udało mi się pozostać pozytywnym, nie bać się i zacząłem czuć, że moja choroba ma cel. Zaczęło się rozwijać, że rozmawiam z pacjentami i pracownikami szpitala, że zainteresowane osoby lubią przebywać w moim towarzystwie. Znając moje artykuły z liceum, bliscy zachęcali mnie do blogowania. Posłuchałem ich. Moje teksty docierały do coraz większej liczby pacjentów, nawet Węgrów za granicą, współtowarzyszy choroby leczonych za granicą i tych, którzy chcieli się poddać, ale po przeczytaniu mojej historii i postawy ponownie ogarnęła ich chęć życia.
Moja relacja z Bogiem pomogła mi uświadomić sobie, że moja Droga Krzyżowa może mieć sens, że mogę dzięki niej pomagać innym.
Kolejnym charakterystycznym elementem mojej historii był przeszczep. Przeszczep komórek macierzystych, bez którego nie mogłabym dziś żyć. Przez długi czas było to dla mnie uczucie nie do opisania, świadomość, że naprawdę mam anioła stróża, który mi pomaga, toruje drogę do mojego powrotu do zdrowia z góry. A tym aniołem stróżem jest nikt inny jak mój dziadek. Mój dziadek zmarł dokładnie rok przed moim przeszczepem. Ostatnia noc mojego dziadka miała miejsce 15 maja 2017 r., pierwsza noc mojego nowego życia miała miejsce 15 maja 2018 r. Poczułam, że jest ze mną, czuwa nade mną, był tam, w sterylnym pudełku na skraju mojego łóżka, kiedy nowe życie, które otrzymałam od szwedzkiego dawcy, kapało przez moją kaniulę do mojego chorego ciała. Bóg posłał go tego dnia, aby był ze mną i trzymał mnie za rękę.
Trzecim i nieuniknionym elementem mojej drogi krzyżowej, moje świadectwo, jest moment, w którym dano mi wybór: pozostać przy życiu lub odpocząć.
Moje ciało zesztywniało, straciłem nad nim kontrolę, ustały refleksy, a dusza została uwięziona. Nie mogłem sterować mięśniami, poruszać kończynami. Bardzo cierpiałem, byłem wyczerpany, moje słabe i umierające ciało chciało odpocząć.
Nagle cały ból ustał, stopniowo zewnętrzne hałasy, zgiełk wokół mnie - zapanowała cisza i spokój.
Poczułam się na cienkiej linii pomiędzy życiem a śmiercią, gdzie mogłam zdecydować, czy odpocząć, czy nieść bolesny krzyż. Bóg dał mi wybór, mogłam wybierać z wolnej woli.
„Miło by było odpocząć, pozbyć się bólu, ale nie mogę… Nie mogę tego zrobić z rodziną. A ja mam plany, chcę podróżować, zdobywać doświadczenia; wspinać się po górach, pływać z wielorybami, spać na świeżym powietrzu, latać, robić dobre rzeczy, kochać... Nie mogę umrzeć! Boże, chcę żyć!”
– gdy przeszły mnie przez głowę myśli i zdecydowałem, że chcę pozostać przy życiu, a nie odpoczywać, ból wrócił. Mówiłam, że jeśli boli, to przynajmniej czuję, że żyję. To ciekawe, jak człowiek może czerpać przyjemność z bólu, gdy zda sobie sprawę, że tak naprawdę jest on elementem rzeczywistości fizycznej. Otrzymałam od Boga łaskę wyboru, a także lekcję na całe życie, że w ostatniej godzinie człowiek najbardziej będzie żałował nie tego, co zrobił, ale czego nie powinien był zrobić, ale tego, czego nie zrobił i czego nie zrobił powiedzieć, ale powinien.
Słowo „kocham cię” jest wyrażeniem o wiele bardziej znaczącym, niż nam się wydaje w zdrowym życiu codziennym.
Dzięki Bożej miłości otrzymałem nowe życie, abym mógł pomagać innym tym, czego nauczyłem się podczas mojej drogi krzyżowej.
Wyróżniony obraz: Illustration/Pixabay.com