Jak to się mówi – „poznajesz siebie żyjąc”.
Dokładnie dwadzieścia lat temu, 1 maja 2004 roku, Węgry przystąpiły do Unii Europejskiej. W referendum w sprawie potwierdzenia, które odbyło się ponad rok wcześniej, 84 proc. węgierskich wyborców opowiedziało się za integracją. Można śmiało powiedzieć: akcesja przebiegała w atmosferze konsensusu narodowego.
Na początku projektu europejskiego Jean Monnet stwierdził, że to, czego obecnie podejmuje Europa, to tak naprawdę „podróż w nieznane miejsce”.
My, Węgrzy, byliśmy w podobnej sytuacji, kiedy zdecydowaliśmy się przystąpić. Wiedzieliśmy, że Unia Europejska istnieje. Wiedzieliśmy, że „to jest Zachód”. Próbowaliśmy się tego dowiedzieć, braliśmy udział w negocjacjach przygotowawczych, byli tacy, którzy zadali sobie trud i przekopali się przez obszerną już literaturę na temat integracji, albo dopiero podczas wyjazdów na Zachód wykształcili sobie jakiś pomysł co to za Europa, do której w końcu możemy wejść. Ale cel pozostał nieznany. Nie wiedzieliśmy, bo nie mogliśmy wiedzieć, jak w praktyce wygląda istnienie UE i dokąd zmierza najnowsza innowacja polityczna starego kontynentu, czyli unia. Można już jednak dokonać podsumowania z perspektywy dwudziestu lat.
Oto pięć lekcji:
1. Rozszerzenie z 2004 r. jest ostatnim udanym przedsięwzięciem Unii Europejskiej.
Rozszerzenie z 2004 roku jest wyraźnym wspólnym sukcesem państw zachodnich i nowo przyłączonych krajów Europy Środkowej. Tylko jeden fakt: nowo przyłączone kraje rozwijały się w ciągu ostatnich 20 lat dwa razy szybciej niż stare państwa członkowskie. To wynik korzystny dla wszystkich. Jest to dobre dla projektu europejskiego jako całości, ponieważ nowi członkowie zdynamizowali europejską gospodarkę. To dobrze dla nowych państw członkowskich, gdyż potrafiły wykorzystać szanse, jakie dała akcesja. I jest to dobre także dla starych państw członkowskich, gdyż ich firmy i inwestorzy mogli skorzystać ze wzrostu na Wschodzie. Ekspansja na wschód jest dowodem na to, że całość jest większa niż suma jej części.
Jednak smutne jest, że rozszerzenie na wschód jest jednocześnie ostatnim udanym projektem UE. Aby wesprzeć tę akcję, wystarczy odwiedzić oficjalną stronę Unii Europejskiej. Tam, na osi czasu dzielącej historię integracji na dziesięciolecia, każda dekada niesie ze sobą jakiś pozytywny przekaz, z wyjątkiem jednego.
Spokój w latach pięćdziesiątych, boom gospodarczy w latach sześćdziesiątych itd. Jednak choć według oficjalnej strony internetowej lata 2000. charakteryzowały się dalszą ekspansją, lata 2010. otrzymały pierwszą negatywną etykietę: „Dekada pełna wyzwań”. Prawdziwy eufemizm UE, który zakrywa rzeczywistość. W dekadzie, która za nami pozostała, UE znalazła się w kryzysie i to była tak długa dekada, że jeśli tak na to spojrzeć, to nie zakończyła się ona do dziś. Ostatnim sukcesem było akcesja Węgier i pozostałych krajów regionu.
2. W ciągu ostatnich dwudziestu lat Unia Europejska stała się naturalnym środowiskiem politycznym Węgier.
To, co kiedyś było podróżą w nieznane, teraz stało się codziennością i zwyczajną praktyką.
Dowiedzieliśmy się, jak działa Unia Europejska i nauczyliśmy się poruszać jej ukrytymi ścieżkami. I tę wiedzę potrafimy wykorzystać dla dobra Węgier. Niestety faza uczenia się trwała u nas nieco dłużej niż w przypadku pozostałych krajów uczestniczących. To osobliwe, że pod rządami siły politycznej uważającej się za najbardziej europejską, przywódcy lewicy, który obecnie otwarcie prowadzi kampanię na rzecz Stanów Zjednoczonych Europy, jesteśmy najbardziej opóźnieni w rozwoju.
Mniej więcej przez pierwsze pięć lat integracji, w okresie Gyurcsány-Bajnai, mieliśmy najniższy wzrost gospodarczy. Już w 2007 roku, przed kryzysem finansowym, węgierska gospodarka niemal znalazła się w stagnacji, podczas gdy Słowacy, Litwini i Łotysze urosli o 10 proc., Polacy o 7 proc., a Czesi o prawie 6 proc. A potem, w czasie kryzysu, mieliśmy największy spadek wśród krajów V4. W dużej mierze nadrobiliśmy już te zaległości, ale boli myśl, gdzie byśmy byli, gdybyśmy od początku nie zaczęli od niekorzystnej sytuacji. Choćby dlatego, że po Covidzie Węgier był jednym z największych zbierających w regionie. Fakt, że w latach 2004-2023 tylko nasz eksport wzrósł ponad dwuipółkrotnie, mówi sam za siebie, głównie dzięki rynkom Unii Europejskiej. Dołączenie stworzyło szansę, której szkoda byłoby zaprzepaścić.
3. Odzyskaliśmy Europę, a wraz z nią powróciły naturalne wyzwania węgierskiej polityki europejskiej.
Fakt, że uznaliśmy funkcjonowanie UE, że odzyskaliśmy nasze naturalne środowisko polityczne, nieuchronnie niesie ze sobą pewnego rodzaju rozczarowanie. Pomyśleliśmy wtedy, że przyłączając się, spieszymy się i wszystkie nasze problemy zostaną rozwiązane za jednym zamachem. Ale wiemy już, że Madách miał rację: „Celem jest śmierć, życie to walka/A celem człowieka jest sama ta walka”.
W jego prozie: z jednej strony odwiedzanie i poznawanie regularnych i ukrytych sposobów funkcjonowania Europy nie jest już obiektem pożądania, ale codzienną pracą, a często i zabójczym obowiązkiem. Z drugiej strony, jak to się mówi, „samego siebie poznaje się żyjąc”.
Dotyczy to zarówno kochanków zamieszkających razem, jak i domu Europa. Okazało się, że dawne doświadczenia historii Węgier związane z zachodnią połową Europy nie tylko zapisują się na kartach podręczników historii, bo nie przeminęły: są bardzo obecne.
Z Zachodu nie raz słychać protekcjonalne głosy o postrzeganej wyższości cywilizacyjnej.
Bruksela, położona za rzeką Mozą, nie lubi naszych decyzji wynikających z naszych specyficznych wartości narodowych, podobnie jak nie lubi tego Wiednia, niegdyś położonego za rzeką Lajtą. Podobnie jak w przeszłości, chcą napisać na nowo nasz system prawny, chcą mieć wpływ na to, co można zapisać w węgierskiej konstytucji, chcą narzucić nam swoje, ich zdaniem, bardziej zaawansowane idee. Zadanie jest takie samo dzisiaj, jak było w przeszłości. Choć najpiękniej zdobione strony sprawy wolnościowej Węgier napisane są o walkach o wolność, największe sukcesy odnieśliśmy w bataliach prawnych: w inskrypcjach królewskich i ustawach kwietniowych, bykach i dekretach. Nie ma się czym martwić, jesteśmy w tym, że tak powiem, „profesjonalistami”.
4. Europa nie jest już panem siebie, nie może znaleźć swojego miejsca w świecie.
A edukacja otoczona wyższością cywilizacyjną jest nieuzasadniona choćby dlatego, że ta pewna wyższość cywilizacyjna ulega coraz większemu zużyciu. Do 2024 roku stało się jasne, że Europa nie będzie w stanie utrzymać swojej wiodącej roli w nadchodzącym po nas porządku światowym. Wystarczy do tego tylko jedna liczba: w nadchodzących latach spodziewany jest znaczny wzrost gospodarczy w innych głównych ośrodkach władzy geopolitycznej świata.
W Chinach jest to około 4 proc., w USA ponad 2 proc. rocznie. Europa natomiast może być szczęśliwa, jeśli uda jej się zwiększyć własny wzrost gospodarczy powyżej jednego procenta. Patrząc na strukturę wzrostu widzimy, że bez krajów rozszerzenia na wschód nawet tyle nie byłoby możliwe: nie uratujemy honoru munduru. Jest to jednak tylko drobny problem. W rzeczywistości mamy coraz więcej szkoleń, wymuszeń, pakowania biur, upokorzenia prawnego i ekonomicznego. Nam się to oczywiście nie podoba, nie jesteśmy z tego powodu szczęśliwi, ale jesteśmy do tego przyzwyczajeni, damy sobie radę. Jednak świadomość wyższości cywilizacyjnej nie przeciwstawia się także światu zewnętrznemu. Europa traci na znaczeniu, a jeśli będzie wręcz protekcjonalna, podejmując decyzje gospodarcze i polityczne w oparciu o ideologię, to tylko pogorszy swoją sytuację.
Zmieniona sytuacja wymaga zmiany postrzegania roli ze strony starego kontynentu. Powinna dążyć do roli, która nie oddziela nas od reszty świata, ale łączy. Co sprawia, że reszta świata nie jest wrogiem, ale – jeśli nie sojusznikiem, ale – przewidywalnym partnerem. Gdyby udało mu się znaleźć swoje miejsce w nadchodzącym porządku świata, mógłby uniknąć własnej znikomości. Europa musi w dającej się przewidzieć przyszłości nauczyć się w ten sposób odnosić się do świata, a najtańszym sposobem, aby się tego nauczyć, jest nauczenie się tego od nas, Węgrów.
5. Musimy ratować siebie i Europę!
Niezależnie od tego, jak bardzo my, Węgrzy, czujemy, że jeśli Bruksela w Pökhend zje to, co ugotowała, i niech dom się na to upadnie, dojście do takiego wniosku byłoby błędem. Nasz los z Unią Europejską zadecydował nie tylko fakt integracji, ale także względy geograficzne, ekonomiczne, kulturowe i cywilizacyjne. Jeśli statek zatonie, my zatoniemy razem z nim. Oczywiście naszym obowiązkiem jest zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby przygotować dobrą łódź ratunkową, ale zarzucanie i zawracanie łodzi ratunkowej na wzburzonym morzu to nie to samo, co na liniowcu oceanicznym. Dlatego najmądrzejszym rozwiązaniem jest usunięcie kapitana, zanim będzie sterował europejskim statkiem jak górą lodową. A szansa, aby to zrobić, jest właśnie teraz, ponad dwadzieścia lat po akcesji.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat nie tylko Unia Europejska straciła swoją magię, nie tylko rozpoznaliśmy jej funkcjonowanie, ale znaleźliśmy także na Zachodzie sojuszników, z którymi możemy wyznaczyć nowy kierunek projektu europejskiego. Dokładniej, możemy przekierować Cię z powrotem na właściwy kierunek, w którym poruszałeś się w momencie naszego połączenia. W stronę Unii Europejskiej, w której wewnętrzna dynamika wspólnoty nie jest zasilana przez federalizację, czyli aspiracje imperialne zamaskowane poczuciem wyższości cywilizacyjnej, ale przez wzajemnie korzystną współpracę między narodami, której ramy zapewniają instytucje unii. Oznacza to zmianę nie tylko postawy wewnętrznej, ale także postawy zewnętrznej.
Dziś, jeśli chodzi o politykę zagraniczną, Europa została ponownie porwana, ale tym razem znalazła swoje miejsce nie na grzbiecie greckiego boga przypominającego byka, ale na grzbiecie maskotki z Wall Street.
Stamtąd kształci resztę świata i nas – choć nie jest panem samego siebie: idzie tam, gdzie prowadzi go byk z Wall Street. W tej chwili jesteśmy uwikłani w krwawy konflikt grożący trzecią wojną światową, z którą większość Europejczyków, ale Węgrzy jako całość, z pewnością nie ma z nią nic wspólnego. Dziękujemy, nie prosimy o to! Następne wybory do Parlamentu Europejskiego to dla obywateli Europy najlepsza szansa na odzyskanie kontroli nad własnym kontynentem i własną przyszłością. Europa jest tutaj i my też. Precz z rękami!
Autor jest dyrektorem politycznym premiera Viktora Orbána
Wyróżnione zdjęcie: Balázs Orbán/Facebook