Są politycy, którzy czasami kłamią. Kto częściej, kto rzadziej, według gustu i zainteresowań. Są tacy, którzy mówią prawdę tylko rano, w nocy i wieczorem, i są tacy, którzy idą jeszcze dalej, leżąc dzień i noc, zarówno na jawie, jak i we śnie. Na przykład osoba o węgierskim nazwisku (ale nie będąca w głębi serca Węgrem).

Znów powiedział wielkie kłamstwo, ale to nic dziwnego. Można się do tego przyzwyczaić, gdyż jest to dla niego stan trwały, jedynie przyćmiewa jego agresywność i szaloną żądzę władzy i zemsty. I nie wczoraj zmagał się z tym zadaniem.

Zaczął od żony, gdyż fakt, że potajemnie nagrał ich prywatną rozmowę, jest sam w sobie kłamstwem. Przecież pokazał się – a raczej po prostu powiedział – jako mąż, który martwi się o swoją rodzinę, natomiast mężczyzna, który martwi się o swoją rodzinę, po co miałby coś takiego robić? W dodatku było to potrójne kłamstwo, poza podłością, jaką dopuścił się „chroniąc swoją rodzinę” (jak mógł chronić swoją rodzinę nagraniem wampira?), skłamał na temat swoich agresywnych i poniżających zachowań wobec żony, co więcej, chciał zniszczyć wspomnianą „ochronę rodziny” pod pretekstem swojej żony, która jest od niego sto razy mądrzejsza i bardziej sympatyczna. Mówiąc prościej, skłamał, że chce go chronić, ale tak naprawdę, prowadzony przez nieskończoną zazdrość i kompleks niższości, chciał go w pierwszej kolejności zniszczyć.

Jego kolejnym rażącym kłamstwem było to, że jego tajne nagranie to bomba atomowa i jeśli je ujawni, rząd będzie musiał odejść. Opublikował nagranie, w jego bezsensownej treści nie tylko był atom, ale to nie pasowało do zwykłej bomby, ani nawet do kuli pistoletowej. Co najwyżej delikatny trzask, który mógł być skomleniem.

Oto kolejne kapitalne kłamstwo. Teraz trafia do prokuratury, po czym członkowie rządu osobnymi samolotami uciekają z kraju. Nikt znikąd nie uciekł. Kiciuś.

Kolejne kłamstwo: masz więcej nagrań ukrytych, wystarczy je tylko znaleźć. Od tamtej pory tego szuka. Przypomina mi się stary tekst: „Nie patrz tam, gdzie go nie ma, mówi doktor Vavrinec”. Szkoda, że ​​ta osoba nie znała tego hasła, w przeciwnym razie mógłby nie uznać tego za daremne poszukiwania.

Tymczasem kłamał na lewo i prawo. Zaprzeczył jakoby terroryzował żonę do tego stopnia, że ​​powstał raport policji o tym, co się wydarzyło, kłamał w sprawie sfingowanego samobójstwa, bo kłamią zarówno policja, jak i ratownicy medyczni. A HVG, który upublicznił raport policji, również kłamie, podobnie jak ATV, które nie zapraszało go codziennie do swojego programu. Ale konserwatywna prasa też kłamie, bo nie znęcał się nad swoimi zwolennikami aż do linczu, gdy nawoływał ich do ataku na reportera Hír TV. Nie znęcał się też nad swoimi fanatykami w Tatabányi, gdy wysyłał swoich zwolenników do restauracji Turul. Nie jest też prawdą, że Putnokon wykrzykiwał obelgi pod adresem wychodzących z kościoła. Co prawda potwierdzają to wszystko nagrania wideo, ale nagranie, kamera też kłamią.

Nie powinniśmy wierzyć w to, co widzimy, ale w to, co twierdzi Lenin.

Ale on nie kłamie, po prostu widzi rzeczywistość trochę inaczej. Na przykład postrzega transiwer jako bloker Internetu i rzeczywiście tak jest, nawet jeśli wyraźnie tak nie jest. Można powiedzieć, że zły rząd wysłał mu na szyję dwa tysiące agentów, choć w sumie w tym kraju nie jest ich aż tak wielu. I można kłamać, że wagon nowego mesjasza nie został zamknięty na klucz w pociągu do Debreczyna, podczas gdy był zamknięty, i że kryminalna matka jego kochanka sama w sobie jest niewinna, mimo że przebywała w więzieniu.

Skłamał też, że nie chce być politykiem, ale szybko nim został. I że nie tworzy partii. No cóż, tego się trzymał, nie założył, ale sobie kupił.

Kłamał na temat kosztów swoich „demonstracji” i źródła ich finansowania. Bo według niego całe super nagłośnienie, inscenizacja itp. kosztują tylko tyle, co porcja jajecznicy. To jest to, co mógłby zrobić. Oczywiście taką jajecznicę można zrobić ze złotych jajek, wtedy chętnie dowiedziałabym się, jak nazywają się kury znoszące złote jajka.

O czym jeszcze kłamał? Załóżmy, że dobrowolnie przyjmujesz kandydatów na listę wyborczą do UE swojej partii. Ciekawe, że wybrańcami nie są malarze, rzeźbiarze, kamieniarze czy tancerze baletowi, ale wspaniali ludzie, którzy już udowodnili, że z Węgrami nie mają nic wspólnego, wręcz przeciwnie. Mikroführer musiał długo szukać najodpowiedniejszych kandydatów, albo – co jest najprawdopodobniejsze – otrzymał skądś kopertę z nazwiskami przeznaczonymi na listę. Oczywiście, gdyby ktoś zwrócił na to uwagę Piotrowi Vengerskiemu (alias Péter Magyar), zlekceważyłby to.

I jeszcze jedno lub dwa kłamstwa kapitałowe. Piotr oświadczył, że nie ma zamiaru zasiadać w walnym zgromadzeniu stolicy i niech nikt nie myśli, że zajmie jedno z miejsc poselskich w Brukseli. Co teraz słyszymy? Że masy żądają od niego czegoś przeciwnego, dlatego „głosuje” swoim wyznawcom, jak podjąć decyzję. Myślę dokładnie tak, jak w przypadku „kandydatów na przedstawicieli-wolontariuszy”. Bo można udawać, że obchodzi go, kto co powie, ale co to znaczy kontrolować wynik wirtualnego głosowania? Niewiele, wystarczy, żeby podjąć decyzję, którą Piotr chętnie zaakceptuje. Stara prawda, że ​​nie jest ważne, kto głosuje, ale kto liczy głosy.

Tuti jest pewien, że ugnie się pod przytłaczającym ciężarem końcowego wyniku i poniesie porażkę w zarządzie samorządu, podobnie jak w Parlamencie Europejskim. Ponieważ Piotr jest osobą oszczędną, ustępuje nawet po drobne. 4-5-milionowy miesięczny dodatek, który może być uzupełniony jedynie honorarium stolicy, nie jest zły. No cóż, to niewiele, ale zawsze coś.

Nie ma wątpliwości, że mamy węgierskiego Pinokia. Tyle że on kłamie bardziej niż baśniowy bohater Collodiego. Być może pamiętają złowrogą scenę ze Shreka 2, kiedy trzeba użyć klucza, aby dotrzeć do kajdanek ogra przykutego do ściany. Ale cel jest odległy, a ponieważ nie ma innego rozwiązania, wszyscy zachęcają drewnianą lalkę do kłamstwa, bo wtedy jej wydłużony nos może być pomostem prowadzącym do łańcuchów.

Czy to możliwe, że Piotra Vengerszki także namawia wciąż nieznany Mézike do większych kłamstw? Jeśli tak, to jest na dobrej drodze, żeby zaciągnąć nos stąd do Brukseli.

Wyróżniony obraz: MTI/Szilárd Koszticsák