Ron DeSantis, republikański gubernator Florydy, podpisał ustawę, która jako pierwsza w Stanach Zjednoczonych pozwoli mieszkańcom południowego stanu złożyć pozew przeciwko platformom społecznościowym dużych firm technologicznych, jeśli je cenzurują lub blokują, donosiła amerykańska prasa. Gubernator ogłosił decyzję w poniedziałek na Florida International University w towarzystwie zakazanych wcześniej influencerów, senatorów i wielu zwolenników wolności słowa.
Będziemy pierwszym stanem, który pociągnie do odpowiedzialności duże firmy technologiczne dzierżące władzę, która jest naprawdę bezprecedensowa w historii Ameryki, powiedział DeSantis. Dodał, że jeśli cenzorzy technologii wykorzystają dyskryminujące zasady, aby faworyzować dominującą ideologię Doliny Krzemowej, zostaną teraz pociągnięci do odpowiedzialności.
Na przykład nowe prawo, które wejdzie w życie 1 lipca, przewiduje, że sądy mogą przyznać do 100 000 USD odszkodowania osobie fizycznej, jeśli platforma mediów społecznościowych ocenzuruje lub zablokuje treści użytkownika lub wyłączy konto użytkownika lub jeśli cenzura i blokowania nie stosuje się w sposób określony przepisami prawa.
Jako przykład DeSantis podał usunięcie niezliczonych osób z platform mediów społecznościowych, które wcześniej w swoich postach dyskutowały, że koronawirus mógł pochodzić z laboratorium w chińskim mieście Wuhan. Dotknął również faktu, że Donald Trump został wyrzucony z Twittera, podczas gdy Ali Chamenei , najwyższy przywódca Iranu, nadal ma konto na Twitterze.
Moglibyśmy nawet kibicować powyższemu, gdybyśmy nie wiedzieli, że to strasznie trudna sprawa. Dopóki osoba prywatna pozywa platformę i w najlepszym przypadku wyrok sądu zapada dopiero po miesiącach (od którego oczywiście od razu się odwołuje), trudno będzie udowodnić, jak duże straty finansowe poniósł powód, gdyby jego postów, a nawet jego konto zostało zablokowane na tydzień, a nawet miesiąc.
Oczywiście nie ma się co dziwić, że Unia też chciałaby znaleźć wspólne rozwiązanie, ale z obiecanym na razie prawem nawet Polakom nic nie wychodzi. W styczniu gazety pisały, że węgierski projekt ustawy w tej sprawie zostanie przedłożony Zgromadzeniu Narodowemu „na wiosnę”, ale ten – przypuszczalnie – jeszcze nie został ukończony.
Oczywiście państwo – liczone na węgierskie pieniądze – może uderzyć w każdą firmę technologiczną grzywną sięgającą nawet miliardów dolarów, ale to też musi być dokładnie uzasadnione i jeśli istnieje możliwość ugody pozasądowej, to państwowa kasa może z niej skorzystać, ale poszczególni ocenzurowani i zablokowani użytkownicy nie odnieśliby już z tego korzyści.
Można było też pójść „australijską drogą”, gdzie postanowili, że – z innego powodu – nie wydadzą ani dolara australijskiego na Facebooku na komunikację i reklamy kontynentu związane z COVID. Jesteśmy jednak zbyt małym krajem, aby mogło to „zranić” jakiegokolwiek giganta technologicznego tworzącego politykę.
A więc ponownie znaleźliśmy się w punkcie, w którym tylko Unia mogłaby działać z odpowiednią siłą w tej sprawie.
Gdyby tylko „globalny menedżer” mu na to pozwolił.
Podążając za PestiSrácok