Zamiast ulepszeń, przywódcy stolicy robią z kierowców kozła ofiarnego.
W Budapeszcie ustala się pościg stołecznych liderów za kierowcami, wiceburmistrz Gábor Kerpel-Fronius mówił np. o możliwości wprowadzenia opłaty za wjazd do ATV. Tym wszystkim próbują ukryć brak kompleksowego rozwoju miejskiego, powiedział naszej gazecie analityk Levente Boros Bánk.
Stołeczni przywódcy prowadzą starannie przygotowaną komunikację przeciwko budapeszteńskim kierowcom, oprócz burmistrza Gergely'ego Karácsony'ego w ostatnich dniach przeciwko kierowcom wypowiadało się trzech jego zastępców. Kata Tüttő i Anett Bősz mówiły też o potrzebie ograniczenia ruchu samochodowego i o tym, by wszyscy zużywali mniej energii w domu. Wszystko to wpisuje się w brukselską inicjatywę, do której zgodnie z zapowiedzią Karácsony dołączy także Budapeszt. Gábor Kerpel-Fronius rozgrzał się do opłaty za kongestię wprowadzonej już za czasów Gábora Demszky'ego, przyznając, że istnieje przeszkoda prawna, dopóki lewica nie będzie u władzy.
„Widzę bezradność w tych pomysłach – komentował w rozmowie z naszą gazetą najnowszy komunikat Levente Boros Bánk, dyrektor ds. analiz w Instytucie Nézőpont, dodając: dwa i pół roku to dla nich za mało, by określić kierunek, przynajmniej dla sami i stworzyć strategię, a przynajmniej krótkoterminowe pomysły dotyczące tego, jak zarządzać tym miastem”.
„Możliwa ideacja ma miejsce. Każda miara, jaką stworzył kapitał w ciągu tych dwóch i pół roku, mieści się w tej linii. Wygląda jak ktoś, kto wstaje rano i chce szybko zrealizować to, o czym śnił w nocy. Nie widać przemyślanego planowania urbanistycznego, wizji politycznej w decyzjach i przemówieniach. Każdy, kto usłyszy ciekawy pomysł, próbuje go zinterpretować w Budapeszcie. To wszystko pokazuje też, że miasto nie jest kierowane, a różne podmioty nie są skoordynowane, nie ma faktycznej współpracy między stronami w stołecznym kierownictwie – powiedział Levente Boros Bánk.
Ze względu na brak niezależnych nowych pomysłów, ciągle przejmują plany skądinąd, w większości podążając drogą Brukseli, która według politologa jest także wygodnym państwem, bo nie trzeba planować ani myśleć, trzeba wystarczy do czegoś dołączyć.
„Na Węgrzech nie ma wzorców, które sami stworzyli, nie mają doświadczenia, nie mają przygotowanych polityków, nie ma dobrze kierowanych opozycyjnych miast, które mogłyby służyć za wzorce, więc jak zwykle próbują wzorować się na wzorcach z zagranicy – kontynuował analityk, który podkreślił, że głównym problemem jest brak przywództwa, ponieważ burmistrzowi nie pomagają jego zastępcy, zleceni specjaliści, partie i frakcje stojące za nim, a raczej działa odwrotnie, faktyczny układ sił partii określa, kto ma coś do powiedzenia w stolicy”.
Boże Narodzenie nie jest panem samego siebie, nigdy nie było i nigdy nie będzie. Ostatnie dwa i pół roku pokazały, że jest kulawy w sensie politycznym.
Kiedy trzeba negocjować, to z nim nie trzeba negocjować, a jak on z kimś siada do negocjacji, to niczego nie gwarantuje, bo realizacja zależy od ludzi i instytucji spoza niego. Na członkach partii, którzy nie zostali przez niego wybrani, jak jego zastępcy, których przygotowywał po ich rozmowach partyjnych.
Analityk przypomniał: tak było też ostatnim razem, dwie partie zgodziły się, kto będzie jednym z zastępców Gergely'ego Karácsony'ego. Wszystko to dobitnie pokazuje, że nie chodzi tu o zarządzanie miastem, ale podział polityczny i pozycjonowanie. Dlatego nie można szukać profesjonalizmu w zarządzaniu kapitałem. Menedżerowie są wybierani na zasadach nieprofesjonalnych i z definicji podejmują decyzje nieprofesjonalne. Jeśli zadamy pytanie, co wydarzyło się w Budapeszcie od czasu objęcia urzędu przez Karácsony'ego, bardzo trudno jest znaleźć decyzję niepodważalną.
Nie wydarzyło się nic, co w znaczący sposób posunęłoby życie miasta do przodu.
Nie pozostaje nic innego jak malowanie ścieżek rowerowych, wstrzymywanie zabudowy parków miejskich, polityczne przepychanki, rosnące góry śmieci i ciągłe narzekanie, że nie ma pieniędzy. Powiedzmy, że najwięcej, co udało im się stworzyć, co pomaga w codziennym życiu mieszkańców stolicy, to chyba aplikacja mobilna BudapestGO, czyli BKK, czyli zadanie programistyczne – ocenił Levente Boros Bánk.
Wyróżniony obraz: MTI/Szilárd Koszticsák