To bardzo satysfakcjonujące, a może nawet uratować życie, że szczerą debatę wywołali ci, którzy z frustracji unikali władzy.
Czy w końcu doczekamy się gorącej jesieni? Stowarzyszenie Patentowe, finansowane głównie z zagranicy i napędzane od tyłu, organizuje demonstrację 28 września, który jakbyśmy nie wiedzieli: światowy dzień dostępu do bezpiecznej aborcji. Patenty z pewnością należą do ofiar, które ze względu na zeszłoroczną ustawę o ochronie dzieci nie będą już mogły organizować „pouczających i uwrażliwiających sesji szkolnych” na temat seksu.
Choć feministki-lmbtq, gdyby chciały, nie mogłyby stać się bohaterkami tej serdecznej debaty, to słowa jednej z ich aktywistek, Krisztiny Les, padają w telewizyjnym show: „To, że aborcja jest legalna, nie oznacza, że jest dostępny!” Jego koleżanka, Júlia Spronz, mówi o skradającym się rygorze. Bo „od dwunastu lat zawęża się prawo kobiet do aborcji”.
Ach, te dziwne dotknięcia kosmitów, ach te dziwne „dostępy”! Oczywiście Patent nie odnosił się do faktu, że życie jest niszczone w imię dostępu do aborcji.
Więc łatwo jest przedkładać samostanowienie kobiet nad życie płodów, prawda?
Jeśli jednak ten patentowy pogląd przeważa w społeczeństwie, to przyszła mama nie ma dostępu do informacji, co więcej, do prawdy i do tego rozeznania. Tylko do skrobaka. (Curetta = łyżka do skrobania.)
Podejrzane jest, że zamiast wyłyżeczkowania ma nastąpić żniwo dzieci na Węgrzech, gdzie populacja wciąż niepowstrzymanie się kurczy, jest nas o milion mniej niż w momencie zmiany ustroju. I wtedy jest szansa usłyszeć szczere słowo lub błagające serce.
W dzisiejszych młodych pokoleniach jest już świadomość, że zaangażowany związek i założenie rodziny to dobra rzecz.
Któż śmie wątpić w znaczenie faktu, że w latach 2010-2021 liczba małżeństw w kraju wzrosła ponad dwukrotnie, że w ubiegłym roku 72 tys. osób zawarło związek małżeński, a mniej niż 15 tys. Dlaczego miałoby być nieistotne, że pary będą miały więcej dzieci, niż się wydaje? Ten rząd z pewnością nie jest doskonały, ale nie ma wątpliwości: dostosował do tego swoją odważną i hojną politykę rodzinną.
Czego jednak rząd nie zrobił: uchwalił jedno z najbardziej liberalnych praw dotyczących „ochrony płodu” na świecie. W wyniku ustawy przegłosowanej w 1992 r. zdecydowana większość osób ubiegających się o aborcję nadal żyje z szeroko otwartą luką prawną: powołuje się na swoją „poważną sytuację kryzysową” i nie musi tego udowadniać. Tym samym liczba aborcji w ubiegłym roku nadal wynosiła 22 tys.
Tylko oddech noworodka się teraz zmienił,
nawet nie ustawa, ale rozporządzenie wykonawcze ministra. Uczynili to częścią ustaleń medycznych, co w większości przypadków i tak już się wydarzyło, ponieważ oczekująca matka żądająca aborcji zwykle słyszała bicie serca do tej pory. Chodzi o to: „Z przedstawionego raportu medycznego wynika, że świadczeniodawca przedstawił kobiecie ciężarnej czynnik wskazujący na funkcjonowanie funkcji życiowych płodu w sposób jednoznaczny do zidentyfikowania”.
Czesi nie zwlekali, przylecieli do Brukseli na swoich blenderach, by szeptać przed rządami prawa werdykt przeciwko Węgrom: rząd Orbána też łamie prawa człowieka tutaj. Czy uważają, że decyzja ministra jest aż takim zagrożeniem, że część rozważających aborcję może ułaskawić swoje płody?
Na pewno, jeśli płód usłyszy o sobie pod sercem matki, może to trochę spowolnić historię.
Decyzja nie będzie już tak automatyczna, gdy małe dziecko zapuka błagalnie.
Ale jest tu coś jeszcze. Jeśli zostanie to podane do wiadomości publicznej: osoba ubiegająca się o aborcję będzie musiała słuchać głosu serca, może to skłonić wielu do bardziej odpowiedzialnego myślenia z dużym wyprzedzeniem. Oczywiście nie myślę o Sándorze Csintalanie, który udając, że jest zaangażowany, dał się tak ponieść programowi wideo Magyar Hang, Kötöttfogs: „Chodzą po mojej dyni i majtkach mojej żony?!”. Prawo rzeczywiście może mieć pewną moc nauczania dla członków społeczeństwa w ogóle, w szczególności dla nas, abyśmy byli odpowiedzialni za wybór partnera w związku, aby mężczyźni i kobiety mieli odpowiedzialną postawę wobec faktu, że życie płodowe jest także życiem .
To bardzo satysfakcjonujące, że ci, którzy od tamtego czasu z frustracji unikają władzy, rozpoczęli szczerą debatę. Pro-śmiercionośni politycy, opiniotwórcy i pseudo-cywile sprzedający swoją nienawiść do mężczyzn (patrz: Patent = Anti-Patriarchate Society) nieświadomie wzięli to za dowód, że płód wciąż żyje. Cóż, oczywiście, że żyje: bicie serca i bicie serca.
Nie może być celem rządu, aby kobieta w ciąży musiała słuchać bicia serca, aby zwiększyć swoje obciążenie psychiczne. Ale żeby wszyscy z dużym wyprzedzeniem zastanowili się nad wartością życia, nieuchronnością odbierania życia, wybiegającymi w przyszłość lub pozbawionymi perspektyw stosunkami seksualnymi, błogosławionym zaangażowaniem lub ryzykiem poddania się chwilowym przyjemnościom.
Pomyśl o tym każdy mężczyzna, każda kobieta
jako niezmienny dekret, nowe życie jest zawsze poczęte i rozwijane w kobiecym ciele - najlepiej aż do porodu...
Cóż za kłamstwo, które twierdzą partie lewicowe, że nieczuły rząd chce zabrać kobietę ze sobą tylko dlatego, że ta musi wystąpić o państwowe zezwolenie. Czy kłamcy rzeczywiście sugerują, że fryzjer kobiety w ciąży lub policja powinni zbadać i wydać osobę, która zapłodniła ciężarną kobietę, aby on również mógł usłyszeć bicie serca płodu?
Myślę, że mała zmiana wprowadzona w załączniku do ustawy ma na celu to, żeby przyszła mama chętnie słuchała „funkcji życiowych płodu” nie w trakcie składania wniosku o aborcję, ale w czasie szczęśliwej ciąży. A jeśli nie dzieje się to w tak idealny sposób, to ci, którzy noszą płód pod sercem, mogą znaleźć katharsis w sieci, poddać się sumieniu, wziąć na siebie odpowiedzialność za noszenie dziecka i, jeśli to możliwe, wychowanie go, nawet bez partnera. Jeśli podejmie szlachetną decyzję, otrzyma wsparcie zarówno od Felüla, jak i od państwa węgierskiego.
Słyszę nieco sprzeczne doniesienia. Fidesz chce przekształcić społeczeństwo za pomocą „dekretu o biciu serca”, zamiast ostatecznie uczynić je „równym”. Orbánowie to głupi męscy szowiniści, podczas gdy dla rozrywki podstępnie naskakują na grupy społeczne w sprawie utraty ich popularności. Również - większością dwóch trzecich głosów? pośród zwycięstw wyborczych w połowie kadencji? - chce zdjąć wiatr z żagli Mi Házánka...
Chciałbym wspomnieć tylko o jednym:
obecna opozycja chce znowu zbierać głosy tam, gdzie to się nie uda.
Tylko przez chwilę nie wchodź na ich oficjalne strony o ukrywaniu gniazd, zobacz, ile „przeciętny” Węgier ukrywa się za gniazdami, publikując posty o swoich dzieciach, wnukach i rodzinie!
Wyróżniony obraz: MTI/MÓNUS MÁRTON