Wychodzę z psem na spacer jeszcze na wpół śpiący (właściwie to on dba o moje zdrowie), widzę kosze na śmieci ustawione przed ogrodzeniem kamienicy. Ja bym się tym nie przejmowała, ale wtedy odezwała się jedna z sąsiadek, która rozmawiała z drugą przy bramie.

„Widzisz”, mówi mi, „śmieciarze nie zabrali śmieci”. Nawet posortowane kosze zostały tu wczoraj. - Cóż - odpowiadam znienacka - pocałowałem Gergely'ego Karácsony'ego... Odpowiedź była grobowa, żadna z kobiet nic nie powiedziała, a jedna z nich dodała:

— A co jeszcze tu będzie? To tak, jakby Węgry były w połowie drogi do końca świata od strajku nauczycieli i śmieci.

Wszyscy zajęli się swoimi sprawami, a potem przypomniałem sobie, że mój partner już mi powiedział, że obie dobre, przyjazne panie i jej rodzina są „towarzyskie”, więc nie myślą tak jak my. (O ile dziś słowo „społeczny” miało jeszcze jakieś znaczenie.) Stało się więc oczywiście zrozumiałe, dlaczego obaj milczeli, słysząc nazwisko burmistrza, choć – jak sądzę – musieli wiedzieć, że FKF a wywóz śmieci należał do urzędu burmistrza Budapesztu.

Być może można by też przeczytać w porannych gazetach, że Karácsonys (dokładniej lewicowy zarząd stołecznej spółki) zagrozili zwolnieniem śmieciarzy, jeśli nie przyjmą tej pracy. Według Origo, pracownicy byli oburzeni tym, że Ágoston Tringer, dyrektor ds.

„W Budapeszcie śmieciarz może zabrać do domu pensję brutto w wysokości do 500 000 HUF miesięcznie, w zależności od wyników”. A to nie była prawda.

Inną rzeczą, której sprzeciwiali się, jest to, że FKF zatrudnia inspektorów, których zadaniem jest śledzenie pojemników i sprawdzanie, czy dostają kieszonkowe lub czy pojemnik, który opróżniają, jest zarejestrowany.

Ponadto inspektorzy zarabiają o 150 000 HUF więcej niż sami śmieciarze.

Budapeszt miałby jednak pieniądze na poprawę sytuacji śmieciarzy. Z grafiki VG.hu jasno wynika, że ​​Budapeszt ma najlepszą sytuację budżetową w całym kraju. Według najnowszych danych, w tym roku do kasy Budapesztu może wpłynąć więcej podatku od działalności gospodarczej niż w szczytowym roku 2019 przed Covidem.

Nie leży to jednak w najlepszym interesie Gyurcsány'ego, który pełni funkcję burmistrza i współpracuje ze swoim szefem.

Dla niego ważne jest bycie złym facetem w Budapeszcie. Jak największy bałagan. Najlepsi z krajowych i międzynarodowych mediów w Libsi rzucają okiem na stolicę i przyjeżdżają tutaj, aby robić zdjęcia.

Co oczywiście jest złe zarówno dla turystyki, jak i dla Węgier.

A sprawę niedopłacanych śmieciarzy można zgrabnie pomylić ze strajkiem nauczycieli i całość można przypiąć do karku rządowi Orbána.

Dlatego oni też się z nimi nie zgodzą.

Zdjęcie: Bálint Hirling