Rok 2022 przyniósł na Węgrzech największy skandal ostatnich 30 lat, kiedy wybuchła sprawa finansowania partii przez lewicę, w kontekście której narasta podejrzenie, że antyorbánowski sojusz otrzymał w trakcie kampanii z zagranicy co najmniej 3 mld forintów silniejszy.
Artykuł Zoltána Kaszaba ukazał się na sándar.hu
Sprawa rodzi wiele pytań i może mieć bardzo poważne konsekwencje dla polityki bezpieczeństwa. Jednocześnie daje nam możliwość namalowania obrazu lewicowej politycznej równowagi sił w kraju i na świecie. Najważniejsze pytanie brzmi: dlaczego te 3 miliardy HUF w ogóle nie były widoczne w kampanii lewicy i jak to możliwe, że mimo tak ogromnej sumy poniosła ona sromotną porażkę w kwietniowych wyborach parlamentarnych? Moim zdaniem odpowiedź składa się z kilku elementów. Z jednej strony po 30 latach demokracji po prostu nie można już patrzeć na wyborców jak na idiotów. Ludzie dokładnie rozpoznają, które siły służą ich interesom, a które służą obcym interesom w zamian za zagraniczne pieniądze. Nietrudno było to zauważyć w kampanii. To właśnie lewica w porozumieniu z międzynarodowym mainstreamem wysłałaby broń na wojnę, bezwarunkowo poparłaby sankcje, które zniszczyłyby Europę i doprowadziła do szeregu korzystnych zmian w krajowym systemie prawnym dla międzynarodowych kręgów finansowych, ale złe dla narodu węgierskiego. Innym powodem, dla którego próba zdobycia obcych wpływów nie powiodła się, jest to
aktorzy lewicy nienawidzą się bardziej niż Viktor Orbán i jego rząd.
Nie było jeszcze brazylijskiego scenarzysty oper mydlanych, który potrafiłby zmieścić w jednym serialu tyle zwrotów akcji, intryg i intryg, ile zabawiali nas w ostatnich miesiącach przedstawiciele lewicy. Ponieważ dla nich jest tylko jedna rzecz ważniejsza niż interesy zagraniczne: własny interes. W tym kontekście Ferenc Gyurcsány, Péter Jakab, András Fekete-Győr, a nawet Gergely Karácsony kłócą się lub spotykają. A fakt, że jedna osoba jest czyimś serdecznym przyjacielem w danej chwili, niczego nie gwarantuje, bo w następnej chwili sytuacja może się łatwo odwrócić.
Rok 2023 będzie zatem nadal rokiem zastraszania. Péter Jakab przeciwko Jobbikowi, LMP przeciwko wszystkim i Ferenc Gyurcsány przeciwko Momentum.
Oczywiście, w porównaniu z losem kraju, walka toczy się o niską stawkę. O stanowiska przedstawicielskie samorządów, wakujące stanowiska doradcze w komisjach, czy po prostu o tytuł „kierowniczej siły opozycji”. Powodem, dla którego tak się dzieje, jest nic innego jak porażka. Jednak sukces nie może na nich czekać, dopóki nie zrozumieją, że prawdziwe problemy ludzi należy rozwiązywać. Że dyskusja nie powinna dotyczyć racji bytu poszczególnych działań, które pomagają ludziom, ale tego, jak można je jeszcze ulepszyć. Jak uprawiać politykę dla ludzi, a nie przeciw ludziom.
Oczywiście nie można tego oczekiwać od lewicy, która nigdy nie potrafiła iść własną drogą, zawsze podążając za schematem. Niektórzy w Moskwie, niektórzy w Brukseli. A wystarczy spojrzeć na coraz poważniejszy skandal korupcyjny rozgrywający się obecnie w czakrze serca Unii Europejskiej. W którym okazuje się, że coraz więcej globalistycznych posłów do Parlamentu Europejskiego służyło zagranicznym interesom za pieniądze. Katarczycy, Marokańczycy i kto wie co jeszcze. I nie miej wątpliwości:
Europejczycy uznają również to, co już zostało zrobione w tym kraju: że nie powinni szukać polityków reprezentujących ich interesy po lewicy, a nie wśród przedstawicieli globalistów.
Taki zwrot mogą przynieść już wybory do Parlamentu Europejskiego w 2024 roku. I nie pozostaje nam nic innego, jak pokazać, jakimi środkami i jakim interesom faktycznie służy druga strona. I rzetelnie wykonywać naszą pracę - zgodnie z interesami narodu.
Informacje o cywilach:
Pamiętam, kiedy Gyurcsány został wybrany na przewodniczącego partii przez 89 procent partii w lutym 2007 roku przed upadkiem, wstał i powiedział: Towarzysze, zaśpiewajmy Międzynarodówkę. Do tego czasu — myśleliśmy my, owce — już dawno zapomnieli tę notatkę rozpoczynającą się od „W górę, w górę, niewolnicy ziemi”, ale nie. W rzeczywistości nie tak bardzo, że nawet dzisiaj jest to jeden z hymnów międzynarodowej lewicy. Czy rozumiesz? I zaprzyjaźnili się ze sobą, tak jak ma to miejsce do dziś. O mój Boże! Myśleliśmy! Czy nastąpiła tu zmiana reżimu? Czy jest tu demokracja? Czy nadal tu są? Czy trzymają się nawzajem w takiej ciemności i chcą nas? Czy "widmo komunizmu" wciąż unosi się nad nami, czy co do cholery?!
Tak, wydaje się, że międzynarodowy komunizm się nie zmienia. W tym czasie na Kremlu decydowano, które ugrupowania lewicowe lub terrorystyczne należy wspierać i jakie (marionetkowe) rządy chcą widzieć. Tutaj na przykład János Kádár miał zaszczyt utrzymać swoją nielegalną władzę, brodząc we krwi ludu i mając za sobą armię sowiecką.
Teraz wydają się kierować międzynarodową lewicą z Nowego Jorku i głosić, że „nadchodzą dni zwycięstwa”. Wspólny Rynek był wówczas niezwykle silnym europejskim podmiotem gospodarczym, a jego następczynią była UE z coraz bardziej skorumpowanymi brukselczykami, podbojem lewicy i wycofaniem się Brytyjczyków – dziękuję, dobrze im się wiedzie od - powoli stanie się 51. państwem członkowskim USA.
Gyurcsány PRZYWÓDZTWO lewicy dolara wybitnie naciska na realizację powyższego celu. Próbują ponownie złożyć naród na ołtarzu internacjonalizmu pod hasłem „całkowite wymazanie przeszłości” i nieustannym delirium „ta walka będzie ostatnią”.
Teraz my, Węgrzy, ich zdaniem jesteśmy swego rodzaju owcami. A patrząc na trendy tutaj, narody Europy i świata tak naprawdę nie chcą stać się międzynarodowe.
Ani nawet jutro!
Wyróżniony obraz: MH/Péter Török