W jednym z wywiadów Mateusz Morawiecki ostro skrytykował Niemcy, a także przedstawił pomysł wspólnej pożyczki dla Ukrainy i militaryzacji unijnego budżetu. Kanclerz Scholz też nie będzie zachwycony.
W rozmowie z Politico po szczycie UE, polski premier ze zwykłą sobie gwałtownością rzucał pomysłami, z których większość można uznać za balony komunikacyjne, a nie zakorzenione w rzeczywistości. Z drugiej strony Niemcy całkowicie dorobiły się własnego.
Niemcy to bardzo mało
Jako powtarzający się epizod relacji polsko-niemieckich, które ostatnio nie do końca pokazują swoją słoneczną stronę, premier nie przegapił okazji, by znowu trochę kopnąć berlińskiemu kierownictwu. Po raz pierwszy Mateusz Morawiecki powrócił do teorii, że Niemcy, które popełniły ogromny błąd, uzależniając się od Rosji na rynku paliw kopalnych, są w dużej mierze odpowiedzialne za europejski kryzys energetyczny, który wybuchł w zeszłym roku.
"Błagaliśmy ich, aby tego nie robili" - powiedział, wskazując, że z powodu uporu Berlina sytuacja w zakresie bezpieczeństwa energetycznego UE stała się niezwykle napięta.Nie był też łaskawszy, jeśli chodzi o rolę Berlina w wojnie na Ukrainie. W ostatnich miesiącach Polska stała się praktycznie absolutnym protagonistą retoryki wojennej i dostaw broni, podczas gdy Niemcy, które rok temu ogłosiły swoje militarne wskrzeszenie, tkwią w jednym miejscu i jak dotąd nie zrobiły nic, by stać się liderem jedności europejskiej i NATO. skrzydło europejskie.
Zdaniem Morawieckiego fałszuje to, gdy Berlin czy Paryż wskazują na wysłane do tej pory dostawy broni, bo w porównaniu z ich możliwościami to kropla w morzu potrzeb. „Niemcy są w tyle pod względem poparcia dla Ukrainy” – powiedział, sugerując, że największa gospodarka Europy powinna przewodzić koalicji wojennej pod każdym względem, zamiast realizować politykę komunikacyjną opartą na obietnicach.
„Oni są najwięksi i najbogatsi. Powinni wysłać znacznie więcej amunicji, broni i pieniędzy na Ukrainę. Ze swojej strony nadal zachęcam ich do większej hojności”
– zaznaczył polski premier, ale jednocześnie przyznał, że zerwanie Berlina z trwającą od dziesięcioleci pacyfistyczną polityką zagraniczną i w zakresie czołgów Leopard to zdecydowanie pozytywny krok naprzód.
Gdzie są nasze pieniądze?
Tymczasem Niemcy są największym płatnikiem funduszu o nazwie European Peace Framework, który obecnie jest stale zasilany prawie wyłącznie na dostawy broni na Ukrainę. (Dodajmy: nie może być inaczej, o wielkości wpłat na konto pozabudżetowe decyduje gospodarka każdego państwa członkowskiego.) Od wybuchu wojny na Ukrainie fundusz pełni rolę rodzaj narzędzia kompensacyjnego, czyli kraje, które wysyłają broń do Kijowa z własnych zapasów, otrzymują rekompensatę z ram pokojowych.
Jeśli to dostaną. Polska bez przerwy dostarcza swoje faktury, ale kraj, który wciąż ugina się pod ciężarem potrąceń finansowych i kar z Brukseli, tak naprawdę nie widzi dobrze naoliwionej pomocy Komisji Europejskiej w tej dziedzinie i otrzymał z powrotem tylko ułamek swojej poprzedniej wydatki jako odszkodowanie.
W wywiadzie Morawiecki nie zapomniał zaznaczyć, że wcale nie robi na nim wrażenia składka Niemiec do funduszu i widzi, że Berlin jedynie wpłaca obowiązkowe składki, zamiast sięgać głębiej do kieszeni i przekazywać godne swojej gospodarki sumy/ bogactwo.Nawiasem mówiąc, na szczycie UE Polska przyłączyła się do propozycji Słowacji, na podstawie której w 2023 r. dokarmią fundusz dodatkowymi 3,5 mld euro, ale ostatecznie zostali z propozycją sami.
Burza mózgów
Morawiecki nie cofnął się przed pytaniem o zebranie środków finansowych na wojnę. Przede wszystkim zwrócił uwagę, że cel sformułowany przez NATO w 2014 r., zgodnie z którym państwa członkowskie przeznaczają do 2024 r. 2 proc. swojego PKB na wydatki obronne, już nie wystarcza .
„Będę opowiadał się za tym, aby wydatki te wynosiły co najmniej 3 proc.”
– powiedział polski premier, który na początku roku zapowiadał, że jego kraj zwiększy budżet obronny do 4 proc., stając się tym samym absolutnym liderem wśród krajów członkowskich NATO pod względem jego proporcji. Jego pomysł jest o tyle ciekawy, że tylko siedem krajów osiągnęło 2 proc. do 2023 r., podczas gdy kraje europejskie o największych gospodarkach, takie jak Włochy, Francja i Niemcy, nie osiągnęły magicznej granicy. W przypadku tych ostatnich minął cały rok, odkąd kanclerz Scholz raz obiecywał 2-proc.
Inny pomysł Morawieckiego wywróciłby unijny budżet do góry nogami. Jak powiedział, po zbliżającej się rewizji budżetu należy przemyśleć podstawową zasadę, że wydatki na wojsko nie mogą być częścią wspólnych pieniędzy. (European Peace Framework powstał właśnie z tego ekonomicznego powodu.) Zdaniem premiera, w przeglądzie należy też szukać rezydualnych kwot wielu miliardów euro, które i tak nigdy nie zostaną wykorzystane, bo mogłyby być przeznaczone na wojnę na Ukrainie .
Po raz kolejny poruszył możliwość wspólnego giga kredytu zaciągniętego na rzecz Ukrainy, ale w tym momencie - bez względu na to, ile osób ustawi się za tym pomysłem - zdolność Polski do dochodzenia swoich interesów będzie niewielka.Kilka państw członkowskich – w tym Węgry – zdecydowanie odrzuca ten pomysł, i to nie ze względu na Ukrainę, ale by uniknąć wzrostu zadłużenia. Nawiasem mówiąc, Niemcy są najbardziej wojowniczym przeciwnikiem zaciągania pożyczek – jako nieunikniony czynnik. Scholz i jego minister finansów Lindner przy kilku okazjach powiedzieli najdobitniej: nie chcą więcej słyszeć o pożyczkach, jakie Komisja Europejska narzuciła państwom członkowskim podczas epidemii koronawirusa.
Jako ostateczny pomysł Morawiecki wskazał na możliwość konfiskaty rosyjskich zamrożonych aktywów, nie zwracając zbytniej uwagi na to, że ci, którzy szukają możliwości prawnych w tym zakresie, raz po raz wpadają na najgrubsze betonowe mury, a zarówno sekretarz skarbu USA, jak i Szwajcaria , który jest nieco niezdecydowany w tej kwestii, odrzucił taką możliwość .
Węgry są przyjacielem, z wyjątkiem wojny
Oczywiście brukselska gazeta nie omieszkała zapytać polskiego premiera, czy czuje się zawstydzony historycznie i tradycyjnie dobrymi stosunkami z Węgrami. Być może Morawiecki nie dał odpowiedzi, którą chcieli usłyszeć, bo premier odpowiedział:
tak, jest zaniepokojony stosunkami Budapesztu z Rosją, ale stanowisko węgierskiego rządu w sprawie Ukrainy i Moskwy jest jedynym, w którym występują wyraźne różnice zdań między tymi dwoma krajami, we wszystkim myślą podobnie.Wyróżniony obraz: MTI/EPA-PAP/Leszek Szymański