Klasyczna demokracja, która trzyma się tradycji, jest obecnie poddawana coraz poważniejszym atakom. Wola ludu schodzi na dalszy plan, a przemoc wspierana jest przez popychanie pieniędzy. Ciągle wpadamy na coraz bardziej kiepskie formacje sceniczne ćpunów władzy. Humanoidalne szkodliwe pasożyty wywracają nasz świat do góry nogami.
Nielegalna migracja, ramię w ramię z handlem ludźmi, stała się głównym przedmiotem działalności. Wojny powstają według precyzyjnych pomysłów. Wolna przestrzeń życiowa ludzi kurczy się, mogą wybierać między wojną lokalną a wojną światową.
Wydajność rozwoju przemysłu wojskowego jest formułowana jako cel zgodnie z interesami gospodarczymi.
Głos niewinnego społeczeństwa obywatelskiego ginie, a na jego oczach zamiast demokracji dostaje kolonializm przeplatany wątkami ultraliberalnymi. Rozpoczęła się wymiana obywatelstwa europejskiego. Ogłupianie zwykłych ludzi jest celem władzy, podczas gdy zamożna elita coraz częściej przybliża jedynie swoich synów i córki do edukacji i kultury na wysokim poziomie. Fala demograficzna w Afryce i Azji gwałtownie rośnie, coraz więcej ludzi rodzi się w nieprzewidywalnej przyszłości. Potomkowie obywateli starej Europy zamiast dotychczasowej wolności otrzymają wolność moralną i seksualną, którą będą mogli swobodnie wybierać.
Celem właścicieli kapitału finansowego jest przekształcenie naszej ziemi w jednobiegunowe imperium światowe. Każdy, kto przygląda się temu z otwartymi oczami, widzi kroki podjęte przez „demokrację w stylu Bidena”, która domaga się światowej żandarmerii. Codziennie można oglądać, jak republikański przeciwnik Trump jest ograniczany w swoich ruchach podczas kampanii fałszywymi procesami sądowymi.
W tzw. wolnej stolicy Europy, Brukseli, burmistrzowie mogą zakazać organizowania kongresów obywateli, którzy ich nie lubią, mają odmienne zdanie i głoszą suwerenność narodów. Dziś nikt nie zaprzeczy, że ci, którzy rozpoczynają budowę europejskiego imperium w zbroi bojowej, eksterminują ideę narodowego konserwatyzmu podwójnymi standardami.
Nie jest za późno. 9 czerwca 2024 r., w dniu wyborów przedstawicieli UE, będziemy mogli odwrócić szaleństwo Parlamentu Europejskiego.
Jednak do tego czasu niech zadzwonią dzwonki alarmowe. Wyborcy w UE nie mogą bezczynnie patrzeć na dywanowe bombardowanie tożsamości i suwerenności ich narodu. Nie może się zdarzyć, aby w ciągu najbliższych pięciu lat politycy zarabiali na życie i postrzegali zaufanie, jakim obdarzyli ich obywatele, jako szansę biznesową po przybyciu do Brukseli i wysyłali młodych Europejczyków na wojnę jako mięso armatnie z zimnymi, kalkulującymi sercami.
Nie możemy wejść w polityczne i gospodarcze morze błota UE z ostatnich pięciu lat. Jesteśmy już w tym po uszy. Od nas zależy, czy staniemy się niepodległą Europą z sojuszem silnych narodów, zdolnych sama się bronić, czy też staniemy się niewolnikami imperialistów o obcych ideałach.
Rozmawiając z Petőfim: „to jest pytanie, ty wybierasz!”.
W domu nie możemy stać bezczynnie, gdy pojawiają się wymarzeni mesjasze, nie wiadomo skąd ściągnięci przez opozycję. Przypominamy naszym wnukom, naszym dzieciom, niezdecydowanym przyjaciołom i sąsiadom o szkodliwych dla kraju działaniach polegających na wyprzedażach naszego kraju. Tam coś jest! Wystarczy II. Musimy pamiętać o okupacji sowieckiej po II wojnie światowej, która bez pomocy Zachodu wrzuciła nas na pół wieku w niewolę.
Epoka Rákosiego-Kádára-Gyurcsány'ego zapisała w historii komunistyczne okrucieństwa pseudodemokracji. Rzućmy światło na to, jak węże zrzucają skórę, jak komuniści stali się socjalistami, a potem liberałami, którzy żyli i żyją, sprzedając swoich ludzi za pieniądze Judasza i krążące dolary.
Następnie będziemy mogli na zmianę zająć się wybranym przez nas od 2010 r. rządem, naszą współpracą i wynikami. Pozostawienie za sobą światowego kryzysu, pokonanie Covid-19, zrekompensowanie szkód spowodowanych klęskami żywiołowymi – działania narodu węgierskiego mówią same za siebie. Od 14 lat nie spotkało nas żadne ogłoszenie upadłości na szczeblu krajowym. Nasza stolica rozwijała się i rozkwitała. Zadziwiają nas turyści z Zachodu i Wschodu. Podwoiliśmy bogactwo naszego państwa. Opozycja nie musi spotykać się z represjami, ma zagwarantowaną wolność słowa i opinii. Kontrolerzy naszego obecnego społeczeństwa nie prowadzą na nich ataku konnego, nie ma powodu obawiać się wyskakiwania oczami i użycia „żmij”.
Po zmianie reżimu strona narodowa niezmiennie opowiada się za pokojem. To przekonanie większości znalazło dobre odzwierciedlenie w marszach pokojowych.
Wkrótce nastąpi decydująca bitwa o Europę i suwerenność naszego narodu. Musimy walczyć o pokój, o pokój naszych rodzin. Wymaga to od nas coraz większej liczby duchowych obrońców kraju. Niezarejestrowani, patriotyczni obywatele Węgier, społeczności żyjące w rodzinach. Według słów Kossutha „wszyscy musimy iść” do czasu wyborów.
Głosujmy za pokojem!
Odrzućmy żądne władzy wysiłki marionetek, które obiecują trawę i drewno, wyobrażają sobie, że są mesjaszami i pochodzą z bogatego środowiska, a błaganie rękami Pétera Magyara w okularach przeciwsłonecznych to nie nasza dziedzina. Byli i są popisowi minutnicy, których każdy może kupić. Patrząc wstecz, widzimy, że po krótkiej świetności znikają ze sceny polityki w poszukiwaniu wyrzuconych leków. Ostrzeżenie zostaje szybko przyjęte, często podczas rzucania pomidorami i jajkami. Za nimi powinniśmy mieć cierpliwość, aby przejrzeć i pogardzać tymi, którzy przygotowują zamach stanu, zagraniczne interwencje i zalew kłamstw w mediach opozycyjnych.
Jednocześnie, jeśli popełnimy błąd, przyznajemy się do niego. Wśród nas, cywilów, jest zdecydowana większość ludzi, którzy szanują i praktykują moralność publiczną.
Prawdziwą siłą jest cichy, pracowity tłum. Niech prezydent naszej republiki i minister sprawiedliwości, jak to się często mówi, ustąpią z przedstawicieli słabszej płci. W jednym przypadku popełnili jednak poważny błąd. Zasługują jednak na chrześcijańskie przebaczenie. Wiele z nas przez wiele lat nie szczędząc wysiłków służyło naszemu krajowi, nie szczędząc wysiłków, będąc matkami kilkorga dzieci.
My, obywatele żywiący dobre uczucia, powinniśmy także przyjrzeć się opozycji. Oceńmy trzeźwo i zastanówmy się, co Klára Dobrev, Katalin Cseh i Anna Donáth zrobiły dla narodu węgierskiego. Ogłaszajmy wyniki bez uprzedzeń.
Wymienione panie ani przez chwilę nie myślały o interesach swojego kraju podczas swoich zaręczyn. W Brukseli i w kraju pracowali jedynie po to, by zdobyć władzę. Ci, którzy im zaufali, zadowoliliby się ułamkiem ich miesięcznej pensji wynoszącej 6 mln HUF.
Idąc za modą światową, wyróżniali się fałszywym uśmiechem, śmiejąc się, aby jak najszybciej wprowadzić w życie zakaz i konfiskatę środków unijnych należnych Węgrom. Za pomocą fałszywych oświadczeń udało im się przedstawić Węgrów w złym świetle. DK i Momentum przyjmowały dolary zagraniczne za swoją pracę domową. Zamiast tego nieustannie opierali się rozsądnym decyzjom rządu. Zdrada jak dotąd się opłaciła. Do tego stopnia, że nawet nie pomyśleli o tym, że wyborcy już czterokrotnie klasyfikowali ich w kategorii biegowej.
Rozpoczęła się kampania wyborcza, podczas której widać wyraźnie, że Momentum jako partia prezentuje się na każdym rogu, albo jako impreza żartów, albo jako postać narcystyczna, która znęca się nad matką swoich dzieci i kupuje partię TISZA. DK też nie mogą liczyć na pozytywną opinię, nie studiują, zachowują się jak Döbrögi. A jednak ludzie strzepnęli ich już cztery razy. Łabędzi śpiew DK to prawda, że trwa długo, ale wszystko ma swój koniec.
Wyborcy mogą teraz docenić także to, jak ich marionetka Gergely Karácsony, wybrana na podstawie pomysłu małżeństwa Gyurcsány, prowadzącego galerię opozycji, wystawiła ratusz na sprzedaż. Jak doszło do tego, że budynek, który zasługuje na lepszy los, staje się miejscem płatności za podeszwę opozycji? Czy możemy się zastanawiać, dokąd poszło 200 miliardów pozostawionych przez Istvána Tarlósa z pełnego miejskiego sejfu? Jak można było zbliżyć się do bankructwa, a potem zaciągnąć pożyczki i rzucić nowe długi na szyje mieszczan? Przypadki podejrzeń o korupcję we współpracy z A-Híd Zrt zrzuca się na tzw. rząd cieni. Jedno jest pewne, żaden z nich nie będzie zarabiał codziennie w naszym kraju.
László Csizmadia
prezes CÖF-CÖKA