W demokracji niemieckiej jedna trzecia elektoratu uchodzi za powietrze, w amerykańskiej za odrobiną krytyki można znaleźć się na liście terrorystów. Napisane przez Mátyása Kohána.

Żyjemy w czasach, w których, jeśli chodzi o politykę zagraniczną, jedna część świata przymyka oczy na fakt, że jest to demokracja, a inne nie – i oczekuje, że inne demokracje będą egzekwować ten fakt w swoich decyzjach dotyczących importu ropy naftowej, eksport chipów i inwestycje. Dlatego tak nieugięcie opowiadam się za demokracją.

Skoro to nas tyle kosztuje,

jeśli to jest za drogie, to przynajmniej spraw, żeby działało, na litość boską -

miejmy przynajmniej swobodę wypowiadania się i wypowiadania się na temat zarządzania sprawami kraju.

I w tym właśnie aspekcie Zachód, tak dumny ze swojej demokracji na zewnątrz, wewnątrz ciągle radzi sobie gorzej. Na przykład niemiecka demokracja aż do dziś nie była w stanie sprostać wyzwaniu rozwikłania dwóch kwestii. Z jednej strony fakt, że bardzo znacząca część społeczeństwa domaga się, chce i żąda radykalnej zmiany europejskiej polityki migracyjnej, a także europejskiej polityki wojennej. A z drugiej strony, że około pięciu polityków tych dwóch partii reprezentujących właściwe stanowisko czasami nie może znieść swojej krwi i raz na dwa lata mówi coś, co dziewięćdziesiąt lat temu powiedział ktoś inny w mundurze z runą SS. To drugie jest niewątpliwie rzeczą bardzo brzydką, ale jednocześnie można temu stosunkowo prosto zaradzić – CDU powinna ustalić warunki personalne dla koalicji z AfD, a wtedy baza partii AfD zadecyduje, czy nieregularny okresowy dobrobyt jest bardziej ważne, albo sprzątanie kraju. Takie byłoby podejście demokratyczne.

Patrząc na dwadzieścia procent elektoratu na szczeblu krajowym, a teraz trzydzieści procent na poziomie prowincji, zamiast niechcianych przez nikogo koalicji chadecko-staro-komunistycznej-nowo-komunistycznej, nie wiem co, ale to z pewnością nie jest to ideał demokracji, który przyprawi Putina o dreszcze, a Chiny zmienią zdanie.

Tak jak Stany Zjednoczone nie posuwają się za daleko w głoszeniu demokracji, tak też nie robią tego Stany Zjednoczone, gdy polityk pewnego dnia po krytyce urzędującego wiceprezydenta i kandydata Demokratów na prezydenta znajdzie się na liście osób stwarzających szczególne zagrożenie terrorystyczne. To Tulsi Gabbard, była przedstawicielka Demokratów i kandydatka na prezydenta, która 22 lipca powiedziała Kamali Harris, że nie będzie w stanie oprzeć się lobby wojennemu niewybieralnego kompleksu wojskowo-przemysłowego, ważnego dla polityki zagranicznej Republiki Stany Zjednoczone mają wpływ. Wypowiedział więc banalną prawdę znaną nawet dzieciom. Następnie ze skutkiem od 23 lipca został wpisany na listę amerykańskiej agencji bezpieczeństwa ruchu drogowego TSA o kryptonimie Quiet Skies, utworzonej w celu inwigilacji i kontroli poza linią potencjalnych krajowych terrorystów, w wyniku czego wszystkie przyszłe Loty jego życia będą dla niego torturą.

Tylko to się liczy, jeśli były Demokrata przemawia z chóru, nawet jeśli wspiera Donalda Trumpa w wyborach.

Nie wiem, co to jest, ale prawdopodobnie nie jest to ten rodzaj wolności słowa, o który regularnie martwi się ambasador Pressman na Węgrzech.

Demokracja to nie żarty. Demokracja to bardzo poważna sprawa i to coś więcej niż zbiór instytucji, kontroli, równowagi, norm prawnych i wyostrzonych palców moralnych. Demokracja to coś więcej niż tylko podpora w wielkim procesie strategicznego pukania w czubek głowy Chin. Istotą demokracji jest suwerenność ludu, że wola wolnego, suwerennego narodu wiąże elitę rządzącą, a nie odwrotnie. Jeśli ludzie potrzebują trudnych koalicji, to należy je utworzyć. Jeśli naród po raz tysięczny powie, że przyjmowanie migrantów, którzy nie posiadają ważnego wniosku o uchodźcę, jako europejska norma prawna, jest filantropią samobójczą, której nie chcą finansować w przyszłości, to prawo musi zostać zmienione, nie ludzie.

Każdy, kto niesie demokrację na całym świecie na maszcie, nie wierząc w jej podstawy, jest jak ojciec Gergő Bese.

A nie ma nic gorszego niż takie chodzenie, a tak to wygląda stąd, na Węgrzech, jesienią 2024 roku.

Mandarynka

Wyróżnione zdjęcie: Flagi niemieckiej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD) przed konferencją prasową tej partii w Berlinie wieczorem w dniu wyborów do parlamentu federalnego w Niemczech, które odbyły się 26 września 2021 r. Pula MTI/EPA/Martin Divisek