Amerykanie mogą naprawić błędy 2020 roku w 2024 roku – świat zachodni tego potrzebuje. Napisane przez Gladdena Pappina.

Naród amerykański był narażony na zagrożenia polityczne przez cztery lata. 5 listopada zadecydują, czy reżim ostatnich lat nie posunął się za daleko.

Zobaczmy, jak tu dotarliśmy! Na początku 2020 roku wydawało się, że Donald Trump w amerykańskiej polityce zajmuje wysoką pozycję. Potem, w ciągu kilku miesięcy, amerykańska polityka zamarła, na ulicach wybuchły zamieszki, a zamiast tradycyjnego głosowania rozprzestrzeniło się głosowanie korespondencyjne – podczas gdy kampanii publicznych prawie nie było.

Po wydarzeniach na Kapitolu w styczniu 2021 r. lewicowo-liberalna elita Ameryki uznała, że ​​jest to okazja, aby na zawsze pogrzebać konserwatywno-narodową politykę.

Od tego czasu elita lewicowo-liberalna zrobiła wszystko, aby scementować swoje rządy na poziomie narodowym. Liberalne media postrzegały Donalda Trumpa jako egzystencjalne zagrożenie dla kraju.

Demokraci demonizowali rodziny, mężczyzn i tradycyjną kulturę. Rasizm i seksizm zostały wykorzystane jako broń polityczna i sprawiły, że kraj był bardziej podzielony niż kiedykolwiek. Tymczasem przyjęto masę migrantów – od 2021 r. przybyło ich osiem milionów – co przekształca amerykańskie miasta.

Jednocześnie wizerunek Stanów Zjednoczonych został zniszczony na poziomie globalnym. Przez lata tuszowano upadek psychiczny Joe Bidena, by ostatecznie zastąpić go Kamalą Harris bez żadnych demokratycznych konsultacji.

Po raz kolejny wciągnęli Zachód w nieudany wysiłek wojenny, osłabiając i destabilizując Europę. Jednak elektorat amerykański z czasem wyczuł rozpaczliwą sytuację. Zrozumieli, że ich życie nie poprawia się już w takim stopniu, jak życie ich rodziców i dziadków. Koszty mieszkań i żywności wzrosły do ​​niespotykanego dotąd poziomu.

W ostatnich miesiącach wybór, jaki stoi przed Amerykanami, staje się coraz bardziej wyraźny. Mobilizacja Harrisa-Walza starała się unikać merytorycznych debat i prowadziła kampanię jedynie w „dobrym humorze”. Kiedy piszę te słowa pod koniec października, „kampania emocjonalna” zaczyna tracić impet.

Rok 2024 nie przebiegł jednak zgodnie z planem liberałów.

Rok temu wydawało się, że Trump ma niewielkie szanse w starciu z potężnym aparatem lewicowo-liberalnym. Jednak reżim demokratyczny pod wieloma względami przekroczył granicę i nie mógł prowadzić kampanii wokół jednego tematu. Ostatecznie mogli jedynie odwoływać się do strachu – mówiąc, że Trump odbierze prawa kobietom i mniejszościom.

Mimo to Donald Trump może być jednym z największych powrotów w amerykańskiej polityce.

Ale nawet jeśli mu się to uda, nie będzie to łatwe ze względu na sytuację w kraju i na świecie. Od 2020 r. Stany Zjednoczone przeznaczyły ogromne sumy pieniędzy i ogromne ilości sprzętu na wojnę, która nie leży wyłącznie w amerykańskim interesie. Podczas gdy południowa granica USA jest w ruinie, na wojnę na Ukrainie wydaje się miliardy dolarów.

Sytuacja ta stawia pod znakiem zapytania właściwy kierunek polityki zagranicznej.

W kraju jednak nie tradycyjna sprawa społeczna czy polityka zagraniczna jest dla wyborców najważniejsza, ale to, czy system amerykański może powrócić do polityki opartej na celach narodowych, w tym na ochronie suwerenności i granic narodowych oraz wsparciu narodowa siła przemysłowa i gospodarcza. Jeśli ponownie stanie się to podstawą, społeczności amerykańskie mogą ponownie stać się kwitnącą sceną życia rodzinnego.

Obecnie elitarne instytucje, od polityki, przez finanse, po naukę, są zdominowane przez liberalną lewicę. Jeśli Harris wygra na początku listopada, będzie można go ożywić i kontynuować przekształcanie amerykańskich tradycji.

Podobnie jak w 2016 r. istnieje tylko jedna szansa na przywrócenie rządu USA na właściwe tory. 5 listopada okaże się, jaki kierunek wybiorą Amerykanie.

Autor jest prezesem Węgierskiego Instytutu Spraw Zagranicznych

Mandarynka