Wiedzieliśmy już, że pani burmistrz emanuje dyktatorskimi cnotami, że podziwia tęczowy ruch dysząc i śliniąc się, a zwraca się z uwielbieniem do obojętnego nam ruchu BLM. Teraz jest też oczywiste, że nienawidzi Fradiego i siostrzanych miast dystryktu.

Prezes Fradi, Gábor Kubatov, poinformował w poście na Facebooku, że Krisztina Baranyi , IX. opozycyjny burmistrz dzielnicy odmówił poparcia stowarzyszeniu. Napisał to:

„Nigdy nie myślałem, że Fradi pewnego dnia będzie musiał walczyć z własnym domem. Teraźniejszość i przyszłość FTC jest przedmiotem troski wszystkich mieszkańców Ferencváros. Tak jest od 122 lat. Jednak Krisztina Baranyi odwróciła się od nas plecami. Na początku 2020 roku poprosiliśmy jedynie o zwrot do klubu podatku zapłaconego na rzecz gminy.
Tę kwotę wydalibyśmy na edukację młodzieży i sport masowy, tak jak robiliśmy to do tej pory. Poprosiliśmy burmistrza, aby nie czerpał korzyści z najbardziej utytułowanego klubu w kraju. Ostatecznie Baranyi wycofał wszelkie wsparcie ze strony Fradiego.
Był zdecydowany wykrwawić klub do sucha. Widzimy, że FTC nie może na to liczyć. Nie ma znaczenia. Będziemy dalej pracować bez niego. Świadczą o tym setki dzieci, które wychowują się we Fradi”.

I nigdy nie myślałem, że jako niefradysta powiem po tym: No dalej, Fradi!

Ale Baranyi nie jest zadowolony ze swoich działań przeciwko stowarzyszeniu sportowemu. Rátesz wysyła łopatą także wiadomość do Węgrów odseparowanych poza naszymi granicami: zdjął też ze ściany sali posiedzeń organu przedstawicielskiego herby miast siostrzanych. Między innymi symbol Beregszász, Pöstyén, Királyhelmec, Magyarkanizsa i Sepsiszentgyörgy również powodował rozstrój żołądka u damy.

Zamiast tego, wylewając krokodyle łzy, ogłasza, że ​​tęczowa flaga wywieszona na sali weselnej została zerwana. Nawet nie przychodzi mu do głowy, że wywieszenie flagi było jawną i odrażającą prowokacją. Tak mu się podoba, więc tak musi być, inaczej się wścieknie.

I przyszedł na posiedzenie zarządu, gdzie przedstawiona przez niego decyzja nie zdobyła większości. Okręgowy Fidesz tak relacjonował wczorajsze spotkanie:

Krisztina Baranyi nadal nie chce rozmawiać o sprawach publicznych Ferencvárosa na posiedzeniu zarządu , bo choć burmistrz został wezwany do rozliczenia się z decyzji podjętych przez jedną osobę w czasie pandemii i do głosowania przedstawicieli, Baranyi odrzucił wniosek.

Burmistrz, który zajmuje się polityką wizualną, uznał wywieszenie tęczowej flagi za najważniejsze przed punktami porządku obrad, co jest dla nas nie do przyjęcia - napisali. Przypomnieli, że wybór dyrektora Pinceszínház omal nie utonął w skandalu, po tym jak poseł Zsolt Szilágyi z Jobbiku oznajmił na spotkaniu: szef sztabu Krisztiny Baranyi, János Somlai, chciał pozyskać głosy posłów do wyboru kandydata wspierany przez burmistrza (György Komáromi) groźbami.

Poruszono także powracający temat spotkania, jakim było zarządzenie Baranyiego w pojedynkę w czasie stanu wyjątkowego, poprawka sms-owa, na podstawie której wciąż może podejmować decyzje w jednej osobie pomiędzy dwoma posiedzeniami zarządu. Burmistrz uniemożliwił dyskusję nad wnioskiem złożonym przez przedstawicieli sprzeciwu. Jeszcze bardziej żenujące dla lewicy Ferencváros było to, że przeprowadzili głosowanie w sprawie niegodności swojego kolegi przedstawiciela Zoltána Takácsa . Na ostatni punkt porządku obrad przeciągali się o kilka godzin, aby zapewnić większość kwalifikowaną, ale ostatecznie nie zebrali wymaganej liczby głosów. Partie lewicowe w Ferencváros nawet sobie nie ufają, nie są w stanie wspólnie rządzić dzielnicą – zaznaczył miejscowy Fidesz.

(Źródło zdjęcia okładki: Vadhajtasok.hu)