Klęska żywiołowa, która dotknęła Europę Zachodnią, jej przyczyny i skutki, zyskały szczególne miejsce w krajowym dyskursie publicznym. I to jest smutne. Bo w związku z osobistą tragedią Europejczyków, Niemców, Holendrów, Belgów i Luksemburgów równie niesmaczne jest mówienie w tej chwili o karze Bożej, jak niedopuszczalne jest twierdzenie, że taka rzecz nawet nie może pomyśleć osoba zdrowy rozsądek.
Ten ostentacyjny spór sądowy jest niegodny i przedwczesny. Bo w Niemczech do tej pory zginęło 170 osób, ale setki wciąż są zaginione. Jak dotąd w Holandii nie ma ofiar śmiertelnych, ale liczba zabitych wzrosła do 36 w Belgii.
Oczywiście to tylko liczby i dane statystyczne. Ale jeśli napiszemy, że lamenty, które wydobywały się z ruin zawalonego budynku w mieście Pepinster niedaleko Vervier we wschodniej Belgii w sobotnią noc, ucichły w niedzielę rano, to co innego. Wyobraźmy sobie, że nasi bliscy są uwięzieni pod kilkoma tonami gruzu, ale nie ma możliwości ich uratowania ze względu na niestabilną konstrukcję budynku. Wołają o pomoc, ale na próżno nikt nie może pomóc. I umierają.
Wzruszające było wystąpienie burmistrza Adenau, który ze łzami w oczach opisał tragedię gminy w kraju związkowym Nadrenia-Palatynat podczas wizyty kanclerza. W odpowiedzi Angela Merkel trochę przeprosiła, a potem ogłosiła, że trzeba przyspieszyć walkę ze zmianami klimatycznymi. Załatwił to z tym. Chociaż...
Bild napisał, że europejski system ostrzegania przed powodzią EFA ostrzegał rządy Niemiec i Belgii już 10 lipca, czyli cztery dni przed powodzią, a w kolejnych dniach nadal informował państwo niemieckie, podając coraz dokładniejsze prognozy podane o czasie potopu i jego zasięgu. Jednak zarządzanie katastrofami nie potraktowało ostrzeżenia poważnie, więc nie działały też syreny i głośniki. Cóż, media, które zawsze są czujne – zwłaszcza jeśli chodzi o prawa mniejszości czy edukację Węgier – nie poinformowały ludzi, więc nic dziwnego, że klęska żywiołowa dotknęła ich niespodziewanie.
Meteorolodzy twierdzą, że za śmierć i zniszczenia spowodowane przez miesięczny deszcz - w ciągu dwóch dni - odpowiada "katastrofalna awaria systemu".
The Sunday Times napisał również, że pierwsze oznaki katastrofy zostały odkryte dziewięć dni temu przez satelitę krążącego 800 kilometrów nad wzgórzami wokół Renu. Kilka dni po ogłoszeniu alarmu grupa naukowców przesłała władzom niemieckim serię prognoz, które niestety okazały się niezwykle trafne: Nadrenię nawiedzą powodzie, zwłaszcza wzdłuż rzek Erft i Ahf oraz w miasta takie jak Hagen i Altena.
Niemiecki rząd analizuje teraz, ile istnień ludzkich można by uratować, gdyby posłuchał prognoz i ewakuował strefy zagrożenia, piszą.
A teraz odwróćmy trochę to półzdanie: „jeśli posłuchają prognoz”!
Dlaczego stało się to jakąś opcją w Niemczech? Jest prognoza i są władze niemieckie, które ignorują specjalistów i wybierają, które rady brać na poważnie, a które ignorować? Bo jeśli to prawda, to znaczy, że ofiary nie miały nawet szans. Władze niemieckie nie dały im nawet szansy na ucieczkę. I to jest mrożące krew w żyłach. Mówiąc dokładniej, jest to naprawdę mrożące krew w żyłach, a zatem niegodne, „napawanie się” cytowaniem biblijnych plag. Ponieważ Pepinster to nie Sodoma, podobnie jak Adenau, a ich mieszkańcy nie są zboczeńcami i brutalami. Oczywiście każdy myśli, co chce, to nie powinno i nie może być kwestionowane, ale teraz współczucie jest być może bardziej na czasie niż osąd opinii publicznej.
Wyróżniony obraz: MTI/EPA/Sascha Steinbach