Nie ma pisemnego śladu, że Gergely Karácsony wykonywał jakąkolwiek pracę w Kancelarii Premiera w okresie zatrudnienia rządu Gyurcsány.
Ujawniono to w związku z tym, że Mónika Dunai skierowała wczoraj do rządu w parlamencie pilne pytanie. W swojej odpowiedzi Miklós Soltész przypomniał także niedawną wypowiedź Gyurcsány'ego w drugiej debacie między kandydatami na premiera – którą trudno nazwać dobrą intencją – na temat tego, co zrobili kandydaci sześciopartyjnego sojuszu opozycyjnego w 2006 roku, kiedy masowe demonstracje, które wybuchły w wyniku przemówienia Gyurcsány'ego w Ószöd i trwały miesiącami, zostały pobite z użyciem całkowitej przemocy policyjnej. „Gergő był byłym doradcą rządu” – przypomniał słuchaczom, jakby chciał rozłożyć odpowiedzialność za zbrodnię na zaangażowanych.
Soltész podkreślił, że Karácsony otrzymywał 350 000 HUF miesięcznie za ten wniosek w latach 2002-2008. Pamiętamy, że płaca minimalna wynosiła wówczas około 50 000 HUF. Oznaczałoby to teraz – biorąc pod uwagę przyszłoroczną płacę minimalną – że mógłby otrzymać za tę pracę wynagrodzenie w wysokości około 1,4 miliona forintów. Według Móniki Dunai w zasadzie musiała „monitorować wydarzenia i konsultować”.
Nie jest to jednak jedyny powód, dla którego możemy bezpiecznie umieścić pracę w cudzysłowie. Soltész powiedział: „Ministerstwo Sprawiedliwości zabiegało o kontrakt. Okazało się, że nie ma śladu po pisemnym wykonaniu. Jego ówczesny szef, Ferenc Gyurcsány, i obecny, Ferenc Gyurcsány, powinni zostać zapytani o jego pracę”.
Dlatego Karácsony nawet wtedy nie był bohaterem pracy, podczas swojej premiery z powodzeniem spędził dekadę w taki sposób, że nie ma śladu po nim, który tam pracował. Nigdy jednak nie zapomniał odebrać swojej pensji.
Jak wiemy, w tym czasie wykładał w Korwinie bez doktoratu i egzaminu językowego. Tam otrzymywał 218 000 HUF miesięcznie, z czego oczywiście przyznał się tylko do połowy, co jest dla niego typowe. W rzeczywistości nawet pracował lub prowadził badania w Median, aby stamtąd pobierać pensję. O jego charakterze wyraźnie świadczy fakt, że w życiorysie konsekwentnie wymieniał nieistniejący doktorat, a także nieistniejący egzamin językowy.
Śledztwo Kuratorium Oświaty wykazało jednak, że gdyby ich nie było, nie byłby adiunktem, a co więcej, nie mógłby uczyć na Uniwersytecie Korwina. I oczywiście nie mógł przez lata zgromadzić tu dziesiątek milionów forintów.
To smutne, że wielcy socjaliści najpierw nominowali tego niewiarygodnie powiązanego, unikającego pracy, ale samolubnego fałszywego wytwórcy kart, korzystając z jego najlepszych koneksji, na pierwszą osobę w Zugló, a potem, po tym, jak udało mu się ich pogrzebać , jako burmistrz. A mieszkańcy Budapesztu wybrali go, bo wierzyli w zaufanie, jakim obdarzyło go MSZP.
Od tego czasu jednak widać, że liczne korki utrudniają życie zarówno mieszkańcom Budapesztu, jak i tym przyjeżdżającym z aglomeracji, widać, że w ciągu jego dwuletnich rządów Budapeszt tylko stał się brudniejszy niż kiedykolwiek, a bezpieczeństwo publiczne stolicy stale się pogarsza.
Przygnębiające jest też to, że podczas gdy większość ludzi walczyła z epidemią, on zajmował się głównie kampanią prawyborczą.
Nadal to robi. Targuje się z Péterem Márki-Zayem, aby został kandydatem Gyurcsányists na premiera. Zdegradowany Budapeszt w jego rękach wyraźnie pokazuje, jakie byłyby Węgry, gdyby był premierem?
Widzieliśmy, że Karácsony'ego nigdy nie interesowała praca i ludzie - dla których "interesu" nadal spełnia funkcję zaufania publicznego i chce nawet więcej. Tym lepiej dla władzy i wolnego życia.
Źródło: 888.hu