Pomimo tego, że dwie trzecie członków stanęło za liderem Momentum, zgromadzenie delegatów w tej samej proporcji cofnęło wotum zaufania Andrásowi Fekete-Győrowi.
Decyzję można nawet nazwać nieoczekiwaną, bo do tej pory wydawało się, że w szeregach Momentum nic nie ma konsekwencji. (obecnie były) przewodniczący partii jedynie elegancko pomachał do podejrzanych o korupcję i oszustwa biznesów Katalin Cseh, mówiąc: nie ma tu nic do oglądania. Parelite i członkowie przyjęli to do wiadomości bez słowa. Tu jest taka dyscyplina partyjna, jak szef mówi, że nie ma co oglądać, to nie ma nic - i posłusznie zamknęli oczy.
Po tym Fekete-Győr mógł być przekonany, że paskudne poparzenie słoneczne, którego doznał przy okazji farsy zwanej prawyborami opozycji (zajął ostatnie miejsce, z jedną czwartą głosów Pétera Jakaba, który zajął 4. miejsce) ani nie dzieli, ani mnoży się.
W pierwszym głosowaniu, w którym wszyscy członkowie partii mogli wyrazić swoją opinię, wciąż wydawało się, że dwie trzecie z nich zachowałoby FeGyőra, jednak zebranie delegatów pokazało, że elity partyjnej nie interesuje opinia członków. Również dwiema trzecimi głosów opowiedzieli się za dymisją prezydenta. Po tym przewodniczący partii złożył rezygnację.
Nie urońmy ani jednej łzy za Fekete-Győr, która tak często wypowiadała się przeciwko demokratycznym zasadom gry i zachęcała do starcia z Fideszem, że my (strona demokratyczna) mówiliśmy wcześniej. Chodzi mi o to, że Gyurcsány roztopi partie koalicji pralni, jedną po drugiej. Jest więc niemal pewne, że pierwsza ofiara jest na dobrej drodze do likwidacji.
Więc dzisiaj mówimy po prostu: pa-pa Bandika. Momentum pożegnamy nieco później.
(Zdjęcie w tle: MTI/Tibor Illyés)