Otrzymałem list z Brukseli. To jest prawdziwe, nie jakiś elektroniczny spam, zwykły papier, tylko nie odręczny. Wiadomość przyszła od Dyrektora ds. Komunikacji Parlamentu Europejskiego.

Będę szczery, nagle nie miałem pojęcia, dlaczego mogłem być tak ważny dla jednego z wielkich ludzi EP. W liście szczegółowo opisano, że odwiedziłem budynek Parlamentu Europejskiego 28 września, co na razie się zgadza, bo tak się stało. Wchodząc do budynku akceptowałem wszystkie jego zasady. To też jest czyste.

Nastąpiły komplikacje, bo popełniłem ogromne wykroczenie. Zwróciłem się do przedstawiciela Western EP, którego odważyłem się zaprosić na rozmowę. Panią była Holenderka Sophie in 't Veld. Zanim opowiem bardziej szczegółowo, co się stało, krótkie wtrącenie.

Pracuję nad spektaklem, który nie został jeszcze upubliczniony, do którego chciałem przeprowadzić wywiady z kilkoma przedstawicielami lewicy z Brukseli.

Wysłałem kilkanaście listów, ale oni nawet nie odpowiedzieli. Zrozumiałem więc, że jeśli nie online, to może porozmawiają ze mną osobiście. To nie stało się w ten sposób.

Sophie in 't Veld siedziała więc w kawiarni w centralnej lokalizacji Parlamentu Europejskiego, gdzie spokojnie jadła swoją zachodnioeuropejską sałatkę. Jak nauczyli mnie rodzice, oczywiście grzecznie na to poczekałem, a kiedy wyszedł, zatrzymałem go na korytarzu na słówko. Zapytałem o prośbę o rozmowę i czy istnieje możliwość rozmowy. Otrząsnął się ze mnie i obiecał, ale od tego czasu nie odpowiedział na mój list.

Potem, gdy tylko czas na to pozwolił, holenderski przedstawiciel Sargentiniego przycisnął mnie do departamentu bezpieczeństwa parlamentu, skąd grożono mi, że jeśli ośmielę się zadać kolejne pytanie, już nigdy nie zostanę wpuszczony do brukselskiego budynku. Odnieśli się do faktu, że odważyłem się zapytać lata temu, i to też im się nie podobało. Tak więc w cytadeli europejskiej wolności słowa grożą mi kalectwem z powodu niewinnego pytania.

Tak, to są ludzie, którzy martwią się o sytuację węgierskich mediów 24 godziny na dobę.

Źródło: Dániel Bohár/888.hu

Zdjęcie: Árpád Földházi