Teraz, gdy jesteśmy w trakcie wyborów, warto przyjrzeć się, jak nierówna walka toczy się w naszym kraju. To trochę jak konfrontacja między chrześcijańskimi tubylcami a muzułmańskimi migrantami.

Chrześcijanie są zasadniczo przebaczający, aktywni dla społeczności i kraju, podczas gdy migranci, powodowani religijnym fanatyzmem, są wykluczający i gniewnie mściwi. Dla nich państwo nie ma znaczenia, ponieważ pochodzą z obszaru, gdzie społeczności były i spaja nie tyle naród, co religia, więc pojęcie narodu jest dla nich drugorzędne.

Tak jak węgierska opozycja w obecnej batalii wyborczej na Węgrzech.

Bo dla nich też pojęcie domu jest drugorzędne, raczej iluzoryczne, tzw Ufają Wspólnocie Europejskiej i kierując się jej fałszywym światłem, zdradzają interesy własnego kraju. Oskarżają i kłamią, aby osiągnąć swoje cele. W międzyczasie przyjmują styl obcy dawnej węgierskiej kulturze politycznej, pewni, że zmarginalizowaną część społeczeństwa uda im się nawrócić na swoją partię. Jest im obojętne, że później zostawią tę warstwę samym sobie i że liczba należących do tej warstwy będzie jeszcze większa przez ich własną postawę polityczną. Szukają drzazgi w oku drugiej strony, a jednocześnie wzruszając ramionami zapominają o własnych belkach.

Przeklinają, gdy polityk rządowy posiada własność prywatną, ale odwracają wzrok, gdy chodzi o bogactwo polityków opozycji. Czy nie zdajemy sobie sprawy, że to wszystko to tylko wyborcza sztuczka?

Zwrot na emocjach biedniejszych ludzi, w celu namalowania polityków rządu jako skorumpowanych i skorumpowanych postaci. I nawet nie pojawia się jako opcja, że ​​osiągnęli swoją obecną sytuację finansową dzięki ciężkiej pracy i legalnej pensji. Czy to samo można powiedzieć o politykach rządów socjalistycznych, na czele z Ferencem Gyurcsány?

Zresztą, dlaczego politycy węgierskich partii rządzących mają się wstydzić, skoro mają ładny dom, dobry samochód, może żonie kupują biżuterię, a dzieci noszą modne ciuchy? W końcu nie żałują tego samego od fajnego prawnika z Pesztu, przedsiębiorcy czy profesora medycyny! W rzeczywistości uważają to za coś oczywistego.

Uświadommy sobie wreszcie, że Unia Europejska nie jest Układem Warszawskim byłych krajów socjalistycznych ani OUBZ. Komunistyczni przywódcy rządów robotniczo-chłopskich nie mają tu władzy. To naturalne, że kiedyś, gdyby Kádár, Münnich czy Gyula Kállai błyszczeli na ramieniu Rolexa, mogło to wywołać uzasadnione niezadowolenie, ale nie zapominajmy, że wille tych ludzi, zabrane innym, stały na Pasarét i Rózsadom! I są one przekazywane do dziś, a ich potomkowie żyją w nich… Czy nie jest sprzecznością, że duchowi i prawni spadkobiercy tych ostatnich – czyli dzisiejsi propagujący socjalistyczne ideały politycy węgierskiej lewicy – ​​również mają aktywa warte setki milionów?

Odłóżmy więc ten sposób myślenia na bok, nie traktujmy go jako standardu, nie dajmy się odwrócić uwagi, bo to jest cel ich kontrkampanii!

Naprawdę ważne jest, czy dana osoba jest jednocześnie tylko politykiem, czy patriotą! Walczysz za swój kraj, czy tylko za własną partię polityczną? Bo nie zapominajmy, że zhańbiony przez opozycję Miklós Horthy, czyli hrabiowie Teleki i Andrássy byli politykami, ale i patriotami. Natomiast – wysoko ceniony przez naszą opozycję – Béla Kun i jego koledzy byli też politykami, ale trudno im zarzucić patriotyzm. W ten sam sposób Kádár i Kállai, czy Dobi i Antal Apró, też byli sprawiedliwymi politykami i zamiast patriotyzmu wyznawali wściekłą ideologię komunistyczną, która zdegradowała nasz kraj do roli marionetkowego państwa sowieckiego.

Mówią, że te dni to nowe czasy. A może wcale nie są takie nowe? Viktor Orbán wraz z innymi politykami Fideszu i KDNP mogą słusznie nazywać się patriotami w szlachetnym tego słowa znaczeniu, podczas gdy dobrze zapowiadający się i emerytowani politycy nowej lewicy tkwią w statusie prostych polityków, jak nie zasługują na zaszczytny tytuł patriotyzmu; swoją polityką - podobnie jak ich komunistyczni poprzednicy - chcą ponownie zamienić nasz kraj w państwo wasalne, jak było przed 1989 r., tylko teraz pod świecącymi gwiazdami Unii Europejskiej.

Czy naprawdę wierzymy, że gdyby Unia Europejska miała więcej do powiedzenia w sprawach politycznych i gospodarczych naszego kraju, to wszystko byłoby lepsze? W ten sam sposób, czy moglibyśmy ubiegać się o zasiłki rodzinne, obniżki użyteczności i inne bezprecedensowe świadczenia socjalne, których lekko zazdroszczą wszystkie kraje Europy Zachodniej? Czy dostarczał darmowe podręczniki i darmowe posiłki potrzebującym dzieciom? Czy bezrobocie spadłoby tak nisko? Czyli do 3,6 proc. w porównaniu ze średnią europejską wynoszącą 6,7 proc.? (Dane z 2021 r.) Wystarczy pomyśleć o przykładzie Hiszpanii czy Grecji, gdzie jest to ponad 13 i 14 proc.!

I pamiętajmy też, że na Węgrzech w 2010 roku ten sam wskaźnik wynosił 12 proc.! Czy ktoś na serio może uwierzyć, że to dzięki UE?!

A część czołowych europejskich polityków, którzy chcieli nałożyć na kraj pewne sankcje w związku z opodatkowaniem koncernów międzynarodowych i banków, przeciwko którym węgierski rząd podjął zdecydowane działania, w większości sama zniknęła w otchłani polityki.

nie zapomnij! Przeciwko tym represjom i fałszywym oskarżeniom buntują się wszystkie narody o zdrowej świadomości narodowej, nie tylko „buntowniczy Węgrzy”. Anglicy już opuścili UE, a Niemcy, którzy – między innymi ze względu na swoją politykę płciową i energetyczną – są dziś coraz bardziej izolowani, powoli toną w unijnej polityce migracyjnej.

Czy tego właśnie chcemy? Czy powinniśmy oddać głos na tę alternatywę?

I nie wolno nam zapominać o jeszcze jednej rzeczy: sytuacji geopolitycznej Węgier, w tym węgierskiego organu narodowego, którego rozpad ten kraj dźwigał na swoich barkach jako ciężar do rozwiązania w ciągu ostatnich stu lat. Ponieważ otaczają nas państwa, w których węgierskie wyspy żyją jak enklawy.

I to jest obowiązek ojczyzny ze świadomością narodową!

Tym samym politycy Słowacji, Ukrainy, Rumunii, Serbii, Chorwacji, Słowenii, a nawet Austrii podejrzliwie obserwują obecne wybory na Węgrzech i – mimo że niektórzy z nich utrzymują z naszym krajem dobre stosunki polityczne – wszyscy naciskają o zastąpienie naszego rządu narodowego, ponieważ będzie to miało ogromny wpływ również na ich własną politykę. Woleliby raczej być zadowoleni z nowej siły politycznej, która WCALE NIE jest zainteresowana tym, co dzieje się z węgierską mniejszością w ich krajach. W ten sposób nie mieliby już problemów z integracją milionów mieszkających tam Węgrów we własnych państwach. Przecież mogliby to zrobić bez przeszkód, mieliby do dyspozycji co najmniej cztery lata.

Wybory kwietniowe będą więc nie tylko wyborami JEDNEGO kraju, nie JEDNEGO małego, lokalnego wydarzenia, ale aktem, który zadecyduje o przyszłości naszego regionu geograficznego i historycznego, który jest w rzeczywistości gwarantem przetrwania naszego narodu. Albo stracić tę szansę.

Pomyślmy o tym wszystkim i rozważmy to w oparciu o fakty. Pomyślmy, co możemy wygrać. A co mamy do stracenia. Zdecydujmy, czy chcemy nieodwracalnych, zachodnioeuropejskich zmian dla kraju, nas samych, naszych dzieci i wnuków, i oddajmy głos z myślą o tym wszystkim, kiedy nadejdzie czas!

Bo jeśli weźmiemy to wszystko pod uwagę i odpowiednio postąpimy, to wtedy

„będziesz mieć nadzieję na niemożliwe, zobaczysz, jak ciekawie będzie żyć”

- jak napisał Ernő Szép w „Widzisz”. w jego wierszu.

Dr Gábor Túri / Niemcy