Nie wiadomo nawet, kto i ile kredytów zaciągnie za kilka lat budapeszteński kampus Uniwersytetu Fudan, ale opozycja chce zrobić z tego teraz kampanię wyborczą… A to, że domagają się przedłużenia zasiłek dla osób poszukujących pracy w czasach niespotykanego dotąd niewielkiego bezrobocia. Z tego punktu widzenia nic dziwnego, że nie udało im się na czas zebrać wystarczającej liczby podpisów pod inicjatywą referendalną. Wydaje się, że zjednoczona skrajna lewica, gdy tylko nie przeprowadzi samego „uwierzytelnienia”, nie jest w stanie nawet zmobilizować ludzi. Nie mniej pouczające jest to, że ci makiaweliści nie mogli wymyślić lepszego pomysłu niż te anemiczne pytania referendalne.

Wygląda na to, że coraz bardziej porzucają tę zbierającą podpisy nadzieję po lewej stronie. Słowami Pétera Márki-Zaya: niemądrzy , myśląc, że to jest tematyzacja wychodząca z otchłani. Po przemówieniu Pétera Jakaba moglibyśmy dodać: cześć!

Wydaje się, że sytuacja wygląda tak, że lewica poniosła porażkę w tej całej sprawie. Po śmiałych obietnicach i groźbach przeszli teraz na pewny podział obowiązków. Teraz dmuchają i stawiają na tych, od których zależeć będzie zwołanie referendum.

Razem z Fideszem, jeśli będzie wystarczająco dużo krwi w ich kieszeniach, zwołamy referendum -  w poniedziałek  Bence Tordai Najpierw obiecywali wymaganą liczbę podpisów do świąt Bożego Narodzenia, potem do końca roku iw końcu do połowy stycznia, ale zrezygnowali i teraz zaczęli pakować punkty zbiórki, jakby się poddali. Jednocześnie, jako nikłe pocieszenie, z całego serca chwalili swoich działaczy, którzy niepotrzebnie przez miesiąc zastygali w przestrzeni publicznej. Jeśli jakimś cudem zebrałoby się 220 000-230 000 podpisów uznanych za niezbędne, to przyszła kolej na ich uwierzytelnienie przez Krajowe Biuro Wyborcze. Masz na to sześćdziesiąt dni i możesz poświęcić kolejne dziesięć dni, jeśli ktoś złoży wniosek o środek prawny dotyczący uwierzytelnienia. Następnie parlament, który w ciągu trzydziestu dni musi zarządzić referendum – stąd nadzwyczajne posiedzenie Tordai i przyspieszenie procesu publicznoprawnego – iw końcu prezydent RP ma piętnaście dni na jego zwołanie.

Termin referendum musi przypadać co najmniej pięćdziesiąt dni po ogłoszeniu. Wydaje się, że nie ma żadnego powodu, aby parlament z większością Fidesz i János Áder dziękowali lewicy za podstępne O1G i wąsy. Teraz mieszkańcy Tordaben stają przed faktem, że kiedy są za mali, by zrobić coś samodzielnie, dobra wola i pomoc nie są prawem podmiotu. Ale gdyby frakcja Fidesz i prezydent mieli być opętani przez anioła i mogliby zrobić to, co mogą w tej dziedzinie w ciągu jednego dnia i załóżmy, że nikt nie kwestionowałby autentyczności podpisów, autentyczność i tak musiałaby być być wykonane w ciągu dwudziestu trzech dni do wypełnienia przez Krajowe Biuro Wyborcze zamiast dostępnych sześćdziesięciu dni. A to wszystko jest ważne tylko wtedy, gdyby opozycja dzisiaj się poddała, ale tak się nie stanie.

Mówiąc prościej: wymagałoby to od wszystkich dodatkowej dobrej woli i ciężkiej pracy, aby pytania referendalne skrajnej lewicy mogły zostać postawione na stole w dniu wyborów parlamentarnych. Mówiąc jeszcze prościej: im się to też nie udało, i to nie z powodu Fideszu, ale z powodu własnej nędzy.

Najbardziej prawdopodobne jest to, że te podpisy się nie zejdą. Bez okupacyjnej armii radzieckiej skrajna lewica na Węgrzech to za mało. Oczywiście będą starali się zrzucić winę na Fidesz, żeby w kampanii wydobyć z niego choć jedną zniewagę. To będzie dobre dla dalszego nakłaniania fanatycznych hejterów Orbána, nic więcej. Potem zostanie wkrótce całkowicie zapomniany, podobnie jak nowy licznik pracy (ex-Telex) , który w tamtym czasie  został po cichu usunięty przez tych durnych medialnych łajdaków po tym, jak zobaczyli, że rząd naprawdę tworzy milion nowych miejsc pracy w ciągu dziesięciu lat.

Źródło: pestisracok.hu

Na naszym obrazie otwierającym koalicja opozycji, prawybory, zbiórka podpisów pod referendum. Telewizja szkodników