Gwiazda This Is Us, Milana Vayntrub, opisała swoją aborcję wiele lat temu jako „pięknie nudne” doświadczenie. Aktorka nie jest pierwszą osobą w Hollywood, która wykorzystała własną aborcję do kampanii na rzecz zakończenia życia nienarodzonych dzieci.
Milana Vayntrub, aktorka This Is Us (po węgiersku to o nas), opowiadała o swojej aborcji dziesięć lat temu w artykule Daily Beast, w którym opisała aborcję swojego nienarodzonego dziecka jako „pięknie nudne” doświadczenie.
Wypowiedź aktorki też jest warta podniesienia głowy, bo po raz kolejny lider opinii z Hollywood namawia do aborcji. Sprawa nie jest odosobniona, jeszcze nie tak dawno promowała aborcję w swoim przemówieniu na rozdaniu Złotych Globów Amerykański serial dramatyczny, który zadebiutował na antenie NBC 20 września 2016 roku, jest tu znany dopiero teraz, ale obecnie jest jednym z najchętniej oglądanych dramatów narodowych w Ameryce. Możemy więc słusznie przypuszczać, że przesłanie, które aktorka chce przekazać, dotrze do wielu osób.
Gwiazda telewizyjna postanowiła podzielić się szczegółami swojej historii, ponieważ chce, aby Amerykanie „zrozumieli trudności związane z ciążą i rodzicielstwem”, a przez to potrzebę aborcji. Oczywiście niechcący wyraził swoją opinię na łamach magazynu, który rzadko lub wcale nie przedstawia obozu opozycji: historie kobiet, które żałowały aborcji lub mimo trudnych okoliczności urodziły swoje dzieci.
Aktywistka proaborcyjna dydaktycznie opowiada o tym, jak bardzo jest wdzięczna za swoją „pięknie nudną” aborcję i za możliwość otrzymania tego, co uważa za niezbędną opiekę zdrowotną. Wyjaśnia również, że chce, aby ludzie zobaczyli, co wszyscy możemy stracić, jeśli sąd obali wyrok w sprawie Roe przeciwko Wade. (W tej decyzji sądu z 1973 roku ogłoszono, że przerywanie ciąży jest prawem konstytucyjnym. Od czasu jej wejścia w życie w Stanach Zjednoczonych dokonano aborcji około 63 milionów dzieci).
Vayntrub opisuje niestabilną sytuację finansową, w jakiej znajdowała się ona i jej chłopak w czasie, gdy zapomniała wziąć pigułkę antykoncepcyjną: „Właśnie skończyłam studia (...) i robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby się utrzymać: na dorywczych pracach jako opiekunka do dzieci, pracowała w sklepie z koktajlami i występowała na scenie każdego małego teatru, gdzie tylko było to dozwolone”. Aktorka od razu wiedziała „jaka była właściwa decyzja”, gdy zobaczyła dwa paski na teście ciążowym.
Według niej, jej silny kompas moralny (???) wskazywał jej drogę, więc nie zadręczała się decyzją: nie chciała urodzić dziecka, z którym nie mogła i nie chciała sobie poradzić z. Po tym nie możemy się nawet dziwić, gdy mówi, że sama aborcja to nic wielkiego - prosta procedura medyczna i tyle. Przez ostatnie dziesięć lat nawet o tym nie myślał, chyba że myślał o tych, którzy nie mogli tak łatwo uzyskać dostępu do tej „niezbyt dużej rzeczy”. Dlatego uważa, że aborcja powinna być „chronionym prawem człowieka”, nazywając prawa pro-life rasistowskimi i klasistowskimi, które, jak mówi, mają na celu jedynie kontrolę nad kobietami.
Dlatego w swoim rozumowaniu wzywa Kongres Stanów Zjednoczonych do uchwalenia ustawy o ochronie zdrowia kobiet, zwodniczo nazwanej ustawy, która zalegalizowałaby zabijanie nienarodzonych dzieci z praktycznie dowolnego powodu aż do urodzenia i zmusiłaby podatników do płacenia za aborcje.
Pikantność sprawy polega na tym, że w 2020 roku aktorka w końcu urodziła dziecko, jak sama mówi, po traumatycznym porodzie. Według niej straszny ból, jakiego doświadczyła podczas narodzin dziecka, sprawił, że jeszcze bardziej zaangażowała się w aborcję. „Wiem już, jak trudno jest nosić i urodzić dziecko, znam trud nieprzespanych nocy, ból rozdartego ciała, zależność od innych” – jej zdaniem zmuszanie kogoś do tego wszystkiego jest okrutny.
Szczerze współczujemy aktorce z powodu traumatycznych przeżyć związanych z porodem, ale okłamywanie ludzi, że wszystko to można naprawić prostą aborcją, jest przerażające. Miejmy nadzieję, że nienarodzone dziecko Vayntruba nie przeczyta tego oświadczenia!
Wyróżniony obraz: Breitbart