Proces filmu Elk*rtuk, który przypomina wydarzenia z 2006 roku, rozpoczął się kilka dni temu po tym, jak Hann Endre, szef firmy sondażowej Median, wszczął postępowanie przeciwko Megafilm Kft., producentowi filmu. Ale czy fikcyjna historia, która tylko częściowo opiera się na rzeczywistości, naprawdę nadaje się do sądu? - na to starali się odpowiedzieć w audycji programu M5 Ez itt a químál, którego gośćmi byli producent Gábor Kálomista, prawnik Máté Tóth i filmowiec László Deák-Sárosi.
Gábor Kálomista powiedział, że rozprawa w tej sprawie już się odbyła, a kolejna rozprawa odbędzie się 11 października. Przedmiotem pozwu jest naruszenie dóbr osobistych i związane z tym szkody, a także powstrzymanie się od dalszych naruszeń.
Najważniejsze jest to, że Hann chciałby otrzymać odszkodowanie, przeprosić i zaprzestać wyświetlania filmu. Sąd zbada zatem, jakie szkody film wyrządził Endre Hannowi.
Prawnik Máté Tóth powiedział, że pozwów osobistych jest bardzo dużo, ale większość z nich nie ma charakteru filmowego.
Wolność sztuki i wypowiedzi może kolidować z prawem do prywatności, ale
ochrona prawa do prywatności nie oznacza paraliżu dyskursu publicznego jako trwałego hamulca.
Zwłaszcza jeśli osoba jest osobą publiczną i jeśli na pierwszy plan wysuwa się ważąca rola prawa, to „prawo nie jest pielęgniarką”, za którą można się chować z powodu rzekomych lub rzeczywistych krzywd.
Filmowy esteta László Deák-Sárosi mówił o tym, że nawet w fikcji trzeba się do pewnego stopnia dostosować do rzeczywistości, więc nie należy twierdzić czegoś przeciwnego do tego, co się stało. Jednak w większości przypadków takie sprawy muszą zostać rozstrzygnięte w debatach społecznych i estetycznych, rzadko dochodząc do momentu, w którym stają się sprawą sądową.
Według Gábora Kálomisty tego filmu nie da się zniszczyć, bez względu na to, jak bardzo się starają. Był najchętniej oglądanym węgierskim filmem ubiegłego roku, więc jego sukces jest niekwestionowany. Film dostarczył dokładnie tego, czego się po nim spodziewano. Można pozwać, ale w tym przypadku warto zaznaczyć, że to wciąż film, w którym dwójka bohaterów to osoby fikcyjne.
Producent stwierdził, że film został zrealizowany najlepiej jak potrafił iz najbardziej dostępnymi informacjami oraz
jeśli aktorzy, łatwo rozpoznawalni aktorzy Gyurcsány, Dobrev lub György Szilvásy, mają problem, to trzeba usiąść i powiedzieć im, co się stało.
Zapytany, czy Endrét w filmie był oparty na prawdziwej osobie, czy na typie ankietera, Kálomista odpowiedział, że w 2006 roku
Endre Hann i np. Gergely Karácsony byli wówczas blisko władzy, o czym świadczą dokumenty.
Gatunek wymaga, aby przedstawione wydarzenia były zgodne z rzeczywistością, ale są oczywiście wątki fikcyjne, które czynią film filmem.
Máté Tóth opowiedział o tym, jak film traktuje wydarzenie historyczne przemieszane z wątkami fikcyjnymi. Według statystyk decyzje pierwszej instancji w takich sprawach nie zawsze są najbardziej uzasadnione i stronnicze. W filmie zajmuje się jednak sprawą publiczną, a to może być bardzo istotnym argumentem w sądzie.
W przypadku sprawy publicznej granica naruszenia dóbr osobistych jest zgoła odmienna.
László Deák-Sárosi uważał, że w kinematografii jest silna dominacja lewicy, taka jest tradycja, to oni zbudowali dla siebie. Jednocześnie zbudowali też ideę, że w sztuce wszystko jest dozwolone, więc można o tym dyskutować, ale nie dochodzi to do poziomu sprawy sądowej. Podwójny system wartości występuje wtedy, gdy w sprzyjającej im sytuacji korzysta się z wolności artystycznej, kiedy indziej czegoś zabraniają.
Zdaniem filmowego estety to próba cenzury.
Źródło: hirado.hu
Zdjęcie na okładce: Scena z filmu (fot. MEGAFILM)