Według Pétera Szijjártó wojna na Ukrainie i kryzys żywnościowy jeszcze bardziej zwiększyły ponowne pojawienie się terroryzmu w Europie, zabójcy próbują wykorzystać niestabilną sytuację na swoją korzyść. 

To prawda, terroryści żerują na naszych słabościach. Są ich różne rodzaje, ale być może naszą najbardziej widoczną słabością jest to, że sami stwarzamy im okazję do zniknięcia z powierzchni ziemi.

W czasach, gdy w świecie zachodnim szerzył się ideologiczny terroryzm, najważniejsze było dla nich przyciąganie uwagi, a nie nasz wewnętrzny krajobraz społeczny.

Królową Elżbietę zasztyletował Luigi Lucheni, prezydent USA William McKinley został zastrzelony przez Leona Czołgosza, ale nie po to, by zmienić istniejący porządek społeczny, ale by pokazać światu swoje ideologiczne obsesje.

Innymi słowy, choć żaden z nich nie mógł dokładnie odgadnąć konsekwencji swoich działań, nie mogli ufać, że z przelanej krwi narodzi się nowy świat. To, co wiedzieli o społecznym, politycznym i indywidualnym pochodzeniu swoich ofiar, w większości tylko sobie wyobrażali lub czerpali z lektur i materiałów propagandowych swoich organizacji.

To, że dziś sytuacja jest tysiąc razy gorsza, to w dużej mierze nasza wina. My, współcześni Europejczycy w XXI. w XX wieku przyjmujemy, uczymy i szkolimy terrorystów, którzy zwracają się przeciwko nam.

Dam ci przykład. Mój przyjaciel, kanadyjski dziennikarz Scott Taylor, został porwany przez Ansar al-Islam w Iraku w 2004 roku i przetrzymywany w niewoli przez pięć dni. Scott powiedział, że podczas jednego z jego przesłuchań porywacze, którzy doskonale mówili po angielsku, powiedzieli mu, że czytają jego artykuły, aby dowiedzieć się, co naprawdę myśli o islamie, co myśli o zbrojnym ruchu oporu w Iraku.

Tak więc Scott Taylor był przesłuchiwany przez porywaczy w swoim ojczystym języku, przeglądając jego pisma, bo wiedzieli, czego szukać, gdzie szukać informacji, bo znają nas dokładnie.

Ich celem jest zniszczenie naszych instytucji i zmiana naszego sposobu życia, ale nie zadowalają się już symbolicznymi działaniami, poświęcają też czas na szczegóły. Muzułmańscy terroryści chcą wygrać, ponieważ kilka dekad temu zrozumieli, że nie wystarczy porywać samoloty, ale operować powtarzającymi się atakami fizycznymi i psychicznymi.

I nie tylko stworzylibyśmy strategię ich stłumienia, ale we własnym kraju, własnymi środkami, zwiększylibyśmy szansę, że nas zniszczą.

Jeśli wpuścimy migrantów z trzeciego świata bez faktycznej kontroli, jeśli zostawimy ich tu na pastwę losu, jeśli okłamiemy samych siebie, że możemy włączyć tych ludzi na nasz rynek pracy, jeśli wierzymy, że porzucą swoją religię, swoją kulturę tylko dlatego, że coś szanują, powinniśmy podpisać naszą zgniłą demokrację, nasz własny wyrok śmierci.

W tej walce nie ma remisu. Te państwa, w których odsetek osób spoza Europy jest bliski wartości krytycznej, czyli mogą tworzyć aktywny ruch religijny i społeczny, a może osiągnąć swój cel przy pomocy lokalnej lewicy, czyli podkopywanie kultury i cywilizacji Zachodu, przegrali już jutro.

Szansa na przekazanie tradycyjnych wartości europejskich i starożytnych wartości chrześcijańskich jest możliwa tylko w tych krajach, w których rdzenna mniejszość nadal ma znaczną przewagę liczebną, cywilizacyjną i moralną.

Gdzie nie ma równoległego pola sił społecznych, rządów mniejszości religijnych, przestępczości zorganizowanej finansowanej z zagranicy. Takim miejscem są Węgry. Jeśli tak pozostanie, to może uda nam się uniknąć rozwoju samofinansującego się terroryzmu.

László Zöldi Szentesi / Naród węgierski

Wyróżniony obraz: Francuscy żołnierze patrolują pod Wieżą Eiffla w Paryżu, która jest zamknięta z powodu żałoby narodowej, 15 listopada 2015 r., dwa dni po serii ataków w stolicy Francji. (MTI/AP/Peter Dejong)