Węgierscy i zagraniczni antyfaszyści pobili w miniony weekend w Budapeszcie pięć lub sześć osób. Skrajnie lewicowe ugrupowanie mogłoby zebrać się pod organizacją Mérce i Ruchu Szikra powiązanego z Andrásem Jámborem, w odpowiedzi na obchody Dnia Honoru zorganizowane przez radykalną prawicę i trasę upamiętniającą erupcję w rocznicę erupcji. Na Zamku Królewskim i na placu Bécsi Kapu zebrał się kilkusetosobowy tłum, była też liczna policja, która jednak nie była w stanie powstrzymać rozproszonych z placu Bécsi kapu grup antify przed przeprowadzeniem regularnej obławy na ulicach stolica. Z Pesti Srács rozmawiały również trzy ofiary antify, które zostały śmiertelnie pobite żmijami i bokserami. Każdy z nich poinformował, że byli śledzeni, że można ich śledzić, i że grupa sześciu lub ośmiu zaatakowała od tyłu, bez precedensu. Jeden z nich nawet nie brał udziału w wydarzeniach w dniu erupcji, był tylko w polowych spodniach i butach, w drodze do pracy, kiedy go zaatakowali.

Prawie co roku rocznica dnia erupcji jest otoczona konfliktami. To nie przypadek, że tym razem policja zakazała także kilku imprez zaplanowanych na 11 lutego na Zamku Królewskim i wkroczyła na miejsce zdarzenia z dużymi siłami. Również w poprzednich latach kilkakrotnie zdarzało się, że pokojowe obchody i obchody były zakłócane przez buntowników i prowokowały uczestników. Były przykłady okrucieństw fizycznych, ale jak dotąd nie doszło do tak brutalnych ataków.

Chociaż opozycyjna prasa krzyczała już kilka dni wcześniej o hordach neonazistów, w rezultacie w niedzielę zatrzymano cztery osoby, w tym kobietę, w wyniku bestialskich ataków węgierskiej i zagranicznej antify. Co ciekawe, blog Mérce – którego redaktorem naczelnym był wcześniej parlamentarny przedstawiciel Párbeszéd, András Jámbor – już przed wydarzeniami na Facebooku prowadził nabór do kontrmanifestacji, więc aktywnie uczestniczył w organizacji antify ruch. Następnie relacjonował to na żywo, przynajmniej najbardziej akceptowalną część…

W świetle wydarzeń weekendu to piękny widok przeglądać doniesienia opozycyjnej prasy. Niemal bez wyjątku piszą o siejących strach neonazistach, łysych ludziach, którzy przyjeżdżali tu zewsząd, aw osobnych wiadomościach o postaciach w maskach narciarskich, które biją ludzi, a policja prowadzi śledztwo...

Węgierscy i zagraniczni antyfaszyści pobili w miniony weekend w Budapeszcie pięć lub sześć osób. Skrajnie lewicowe ugrupowanie mogłoby zebrać się pod organizacją Mérce i Ruchu Szikra powiązanego z Andrásem Jámborem, w odpowiedzi na obchody Dnia Honoru zorganizowane przez radykalną prawicę i trasę upamiętniającą erupcję w rocznicę erupcji. Na Zamku Królewskim i na placu Bécsi Kapu zebrał się kilkusetosobowy tłum, była też liczna policja, która jednak nie była w stanie powstrzymać rozproszonych z placu Bécsi kapu grup antify przed przeprowadzeniem regularnej obławy na ulicach stolica. Z naszą gazetą rozmawiały też trzy ofiary antify, które zostały do ​​krwi pobite żmijami i bokserami. Każdy z nich poinformował, że byli śledzeni, że można ich śledzić, i że grupa sześciu lub ośmiu zaatakowała od tyłu, bez precedensu. Jeden z nich nawet nie brał udziału w wydarzeniach w dniu erupcji, był tylko w polowych spodniach i butach, w drodze do pracy, kiedy go zaatakowali.

Prawie co roku rocznica dnia erupcji jest otoczona konfliktami. To nie przypadek, że tym razem policja zakazała także kilku imprez zaplanowanych na 11 lutego na Zamku Królewskim i wkroczyła na miejsce zdarzenia z dużymi siłami. Również w poprzednich latach kilkakrotnie zdarzało się, że pokojowe obchody i obchody były zakłócane przez buntowników i prowokowały uczestników. Były przykłady okrucieństw fizycznych, ale jak dotąd nie doszło do tak brutalnych ataków.

Chociaż opozycyjna prasa krzyczała już kilka dni wcześniej o hordach neonazistów, w rezultacie w niedzielę zatrzymano cztery osoby, w tym kobietę, w wyniku bestialskich ataków węgierskiej i zagranicznej antify. Co ciekawe, blog Mérce – którego redaktorem naczelnym był wcześniej parlamentarny przedstawiciel Párbeszéd, András Jámbor – już przed wydarzeniami na Facebooku prowadził nabór do kontrmanifestacji, więc aktywnie uczestniczył w organizacji antify ruch. Następnie relacjonował to na żywo, przynajmniej najbardziej akceptowalną część…

W świetle wydarzeń weekendu to piękny widok przeglądać doniesienia opozycyjnej prasy. Niemal bez wyjątku piszą o siejących strach neonazistach, łysych ludziach, którzy przyjeżdżali tu zewsząd, aw osobnych wiadomościach o postaciach w maskach narciarskich, które biją ludzi, a policja prowadzi śledztwo...

Zoltán, robotnik drogowy w Hoszágrét, był jedną z ofiar antify. W Internecie opublikowano kilka filmów pokazujących, jak duża grupa niespodziewanie wskakuje na młodego mężczyznę od tyłu, a następnie uderza go i kopie przez kilka minut bez słowa. Zoltán doznał poważnych obrażeń. W St. John's Hospital zszyto mu głowę ponad 20 szwami. Obecnie dochodzi do siebie na wsi, z rodzicami. O tym, co mu się przydarzyło, przypomniał tylko PestiSrácok.hu.

Na podstawie materiału filmowego pokazanego przez śledczych ustaliliśmy, że mogli śledzić mnie z Széll Kálmán tér i wsiąść za mną do autobusu 139. Nie widziałem ich nawet w autobusie, bo siedzieli tyłem do mnie. Wysiadłem na placu Gazdagréti i najpierw poszedłem na pocztę, potem poszedłem do pracy. Pracuję niedaleko rynku, w sklepie tytoniowym , powiedział Zoltán. Co ważne, młody człowiek nie jest uczestnikiem Dnia Honoru ani nie brał udziału w trasie Eruption. Ulicznik, którego przestępstwem było noszenie kamuflażowych spodni i butów.

W drodze na pocztę podeszła do mnie młoda dziewczyna. Uprzejmie zapytał, czy wybieram się na wycieczkę Eruption. Powiedziałem mu, że nie pójdę, bo w niedzielę pracuję cały dzień, ale jest kilku moich znajomych, którzy chodzą. Dodałem nawet, że do tej pory nigdy nie dotarłem na trasę. Zrealizowałem czeki na poczcie i kilka minut po wyjściu, po pięciu czy sześciu krokach, poczułem uderzenie w tył głowy – kontynuował. Niewiele pamięta z bicia. Wie również z nagrań z publicznych kamer widzianych na posterunku policji, że było ośmiu napastników. Bili go żmijami i bokserkami bez słowa, kopali go nawet leżącego na ziemi. Kobieta spryskała go nawet gazem pieprzowym, zanim leżał w kałuży krwi.

Zoltán twierdzi, że kobieta, która się do niego zwróciła, musiała być Węgierką, ale uważa, że ​​wśród jej napastników mogli być cudzoziemcy. Kilka osób obserwowało atak bez interwencji. Maltretowany mężczyzna wie od swojego kolegi, że jeden z klientów również wszedł do ruchu w miejscu, w którym pracuje, myśląc, że „twój kolega jest bity na ulicy”. Na złowieszczym filmie widać, jak idąca samotnie staruszka z laską próbuje pomóc Zoltánowi, którego jednocześnie bije osiem osób.

Później na miejsce przyjechały karetki pogotowia. Zoltán został zabrany na traumatologię do szpitala Szent János. Jego głowę zszyto 20-25 szwami. Ma siniaki na całym ciele, które, jak mówi, sprawiają, że nawet oddychanie sprawia mu ból. Jak to ujął: „Sparowałem żebrem jeden z ciosów żmii”. Dostał też więcej na nogach, więc bolą nawet przy chodzeniu. W ten sposób po leczeniu wreszcie wrócił tramwajem do domu.

László Dudog (na zdjęciu powyżej), jedna ze znanych postaci narodowego rocka i jego partner życiowy, również padł ofiarą antify: śledzono ich od obchodów w dniu erupcji, a także zaatakowano ich od tyłu vipery i bokserki. Twarz kobiety też była czymś zakryta.

XI. dzielnicy, wzięliśmy udział w obchodach, potem nocnym pociągiem do domu: siódemką do Astorii, stamtąd pospieszyliśmy do stacji metra 3. Wysiedliśmy na przystanku Arany János utca, potem mogłeś nas śledzić. Ostatnie, co pamiętam, to to, że dotarliśmy do rogu Vadász utca, byliśmy jakieś 5 minut od domu, kiedy uderzyli nas od tyłu - zaczął László Dudog.

Mężczyzna jest dobrze znany w kręgach narodowych, gra w kilku narodowych zespołach rockowych. Jego postać nie jest teraz łatwa do rozpoznania, więc zostawili ją na swoim miejscu. Jego głowa jest zabandażowana, twarz zdeformowana, oczy i opuchnięte usta pokryte są dużymi fioletowymi plamami. Ma trudności z otwarciem ust, aby mówić. Głos zabrał jego partner, który został uderzony mniej więcej w tym samym czasie co László.

też niewiele pamiętam. Na początku powiedziałem policji, że mogło ich być więcej niż czterech. Teraz po przesłuchaniach i obejrzeniu nagrań mogę już stwierdzić, że było ich chyba ośmiu. Bili mnie, kopali, a żeby powalić na ziemię, dmuchnęli mi czymś w oczy, a potem w usta. To nie był zwykły gaz pieprzowy, ale związek podobny do gazu łzawiącego. Wylali mi też coś na lewą twarz, po czym zemdlałam - powiedziała naszej gazecie kobieta. Fakt, że został pchnięty nożem, został zauważony dopiero później, podczas opieki szpitalnej. Opatrzyli także dwie rany kłute na jego nodze.

Było też dwóch świadków pobicia László Dudogów, którzy nie interweniowali, ale podali swoje dane, aby w razie potrzeby zeznawali. Później, już w szpitalu, omal nie doszło do tragedii: jeden z przyjaciół László, Péter, poszedł za nimi do szpitala, aby sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku. Miał szczęście, że tam zachorował: skarżył się na mdłości i ucisk w klatce piersiowej, a potem zasłabł. Niedługo potem trzeba było go reanimować. Miał zawał serca, walczyli o życie przez 20 minut. Tymczasem syn Pétera i towarzyszący mu nastolatek szlochali na korytarzu. Lászlós powiedzieli, że fakt, że ich przyjaciel przeżył to, co się stało, wynikał również z faktu, że w szpitalu przebywało kilka jednostek policji. Kiedy Péter zachorował, natychmiast interweniowali, przyjęli go od wejścia i przekazali karetce.

Chciałbym powiedzieć, że policja była wobec nas bardzo uczciwa przez cały czas. Nie byli po stronie napastników. To już nie jest zespół z 2006 roku , zauważył partner László.

Pełny artykuł Pesti Srácoka można przeczytać tutaj.

Autor: Angéla Füssy

Obraz: PS