Poza kaskadą komunistów w 1950 roku, węgierska administracja publiczna prawdopodobnie nigdy nie została przebudowana w takim stopniu, do jakiego Słowacja przygotowuje się po raz drugi w ciągu trzydziestu krótkich lat. Wady niedojrzałości – można by powiedzieć sarkastycznie – ale o braku historii Słowacji nie ma co pisać, bo każdy, kogo to interesuje, musiał już o tym słyszeć. Planowana reforma administracji publicznej ma jednak dwa warte odnotowania aspekty. Jednym z nich jest próba de-węgierstwa, która regularnie przenika wszystkie poważne słowackie działania, a drugim być może jest jeszcze poważniejsza: coraz bardziej nagląca odpowiedź na pytania o nasz los, które napierają na nas z powodu globalizacji.
Obecnie na Słowacji istnieje 8 powiatów (półoficjalnie zwanych powiatami), do których należy 79 powiatów. W 1996 r. 38 większych okręgów i 3+1 odziedziczonych po czasach komunistycznych zostało gruntownie zreorganizowanych przez rząd Mečiara: podwoili liczbę okręgów i utworzyli osiem okręgów, w wielu miejscach dzieląc regiony, które historycznie należały do tego samego regionu, starannie upewniając się, że odsetek Węgrów w każdym okręgu powinien być jak najmniejszy. Węgrzy z Csallóköz lub Garam mogą więc nadal jeździć do Nagyszombat lub Nyitry, aby załatwiać sprawy na poziomie powiatu, a Węgrzy z Gömör również muszą odbyć pielgrzymkę do Besztercebánya.
Węgrzy z wyżyn mieli nadzieję na autonomię terytorialną lub przynajmniej jeden powiat z większością węgierską podczas każdej transformacji, ale ich reprezentacja polityczna nigdy nie miała dość odwagi, a później nawet siły, by potraktować to poważnie.
Według materiałów ujawnionych przez ultraliberalnego Napunka, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych miałoby teraz korzystać z tego systemu, co jest dość dziwne w przypadku upadłego rządu, który pełni jedynie funkcję wykonawczą. Powodzenie projektu jest zatem wątpliwe, ale intencji nie należy lekceważyć. Zgodnie z tym liczba powiatów zostałaby zmniejszona do 46, a liczba powiatów do pięciu, przy czym ten ostatni z ośrodkami Bratysława, Nyitra, Zsolna, Besztercebánya i Kassa, a gminy zostałyby również połączone w znacznie mniej ośrodków. W związku z rozwojem administracji internetowej, naprawdę nie ma już potrzeby posiadania sołtysów w każdym krzaku i starostwa na każdym skrzyżowaniu, więc sam plan nie wydaje się być od diabła – dopóki nie spojrzy się na załączony mapa.
Z jednej strony pokazuje to, że obecnie prawie trzy tysiące gmin w kraju zostałoby połączonych w 118 ośrodków powiatowych i tylko te miałyby starostwa. Ponadto powstałyby dość dziwne kontrasty, gdyż w kilku miejscach tworzyłyby osady krasnoludów mniejsze od obecnych, podczas gdy w innych miejscach tworzyłyby gigantyczne osady z populacją setek tysięcy. Obie operacje miałyby poważny wpływ na Węgrów na wyżynach.
Ostateczny rozpad bloku węgierskiego
Byłyby dwa maleńkie okręgi węgierskie skupione w Párkány i Nagykapos, a także mały okręg Ipolyság z niewielką większością węgierską; te, podobnie jak obecnie istniejąca dzielnica Dunaszerdahely, miałyby większość węgierską. Ponadto dzielnica Tornalja zostałaby dodana do dzielnicy Rimaszombati, która jest duża pod względem powierzchni i przeciętna pod względem liczby ludności, co nieznacznie zwiększyłoby udział Węgrów w dzielnicy z przewagą słowacką. Gdyby na tym polegały wszystkie zmiany, to moglibyśmy łatwo pomóc, ale teraz nadchodzi czarna zupa.
Projekt administracji publicznej przygotowany przez słowackie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych bez konsultacji społecznych.
- Dzielnica Dunaszerdahely zostałaby okaleczona, podobnie jak Somorja, która ze względu na bliskość do stolicy szybko staje się słowacką, a jej okolice stałyby się teraz administracyjnie łupem ogromnej dzielnicy bratysławskiej.
- Okręgi Galántai i Vágsellye zostałyby połączone w gigantyczny okręg skupiony wokół Nagyszombat, ich obecna populacja węgierska, wynosząca około 30%, zostałaby odtąd całkowicie podporządkowana jednemu z bastionów słowackiego szowinizmu.
- Okręg Komárom zniknąłby, zostałby włączony do okręgu Érsekújvár, więc całe Alsó-Csallóköz i węgierski region wzdłuż Dunaju byłyby częścią jednostki z większością słowacką.
- Wraz z oddzieleniem dystryktu Ipolyság odsetek i waga Węgrów w dystrykcie Léva drastycznie by się zmniejszyły.
Podsumowując, można powiedzieć, że cztery maleńkie okręgi miałyby większość węgierską, ale w zamian węgierskość regionu Kisalföld zostałaby jeszcze bardziej złamana, przyspieszając słowację. Innymi słowy, blok Węgier powoli przekształciłby się w kilka fragmentarycznych egzotyków w obrębie Słowacji, co byłoby osiągnięciem wielowiekowego celu (czesko)słowackiej polityki narodowej.
Nie ma więc powodu do spokoju, skoro ten zamiar już istnieje jako pomysł nakreślony na mapie, więc tak czy inaczej byłby na porządku dziennym, nawet jeśli ten projekt reformy teraz nie przejdzie.
Nie tylko dewęgieryzacja, ale i zwycięstwo nowoczesności
Aby opracować koncepcję, oczekiwano na cząstkowe dane z ostatnich danych spisowych dotyczące zwyczajów mieszkańców i trybu dojazdów do pracy. Nie przeszkadza rządzącym, że projekt byłby poważnym ciosem dla Węgrów, ale trzeba przyznać, że w wielu miejscach bardzo wpasowuje się w trendy. W rzeczywistości po raz pierwszy na mapie pojawiła się tendencja globalizacji i urbanizacji do miażdżenia Węgrów na wyżynach. Giga-dzielnice Bratysławy, Nagyszombat i Kassai są właściwie obszarami urbanizacyjnymi wytyczonymi w administracji publicznej, podobnie jak małe i nieistotne dzielnice Párkáni, Ipolyság i Nagykapos, planowane w regionach peryferyjnych, ukazują warunki życia mieszkańców mieszkających tam Węgrów.
Globalizacja, urbanizacja i słowacka strategia narodowa oferują zatem Węgrom mieszkającym na wyżynach dwie opcje: integrację ze Słowakami w jednym z obszarów metropolitalnych lub izolację peryferyjną.
Źródło obrazu okładki: dublez.sk
(List czytelnika nie jest opinią redakcji)