Zdaniem przedstawiciela Słowacji Rastislava Šlosára nie jest w porządku, aby Lajos Ódor mógł być premierem Słowacji jako obywatel Węgier. O ile stwierdzenie de iure nie wyczerpuje powyższego pojęcia, to jeśli jest wypowiadane ustami teściowej, to powinno być konsekwencją.

Decyzja szwajcarskiego Sądu Najwyższego sprzed kilku dni nie odbiła się tak szerokim echem w prasie, jak można było się spodziewać. Wiadomość została przekazana (i przyjęta z zadowoleniem) prawie wyłącznie przez prasę prawicową. Wybrani sędziowie z alpejskiego kraju unieważnili poprzednie orzeczenie sądu i wydali werdykt, który jest naturalny dla wszystkich normalnych ludzi: Szwajcarami mogą być tylko mężczyźni i kobiety.

Nie wywróciło to Ziemi z osi obrotu, ale z pewną satysfakcją możemy stwierdzić, że istnieje kraj europejski, nawet poza Węgrami, w którym nie wszyscy zwariowali i niezależnie od terroru politycznego gustu zgadzają się z dowód na to

przetrwanie rasy ludzkiej nie jest gwarantowane przez operowane, odurzone narkotykami i wyprane mózgi ludzkie zwłoki.

I oto cud: cała armia prasy głównego nurtu nie milczała, nawet najkrwawsi komentatorzy pubów Parlamentu Europejskiego milczeli, a przynajmniej haniebnie tupali. Milczeli też „postępowcy”, którzy doprowadzili do zgorszenia przedstawicieli ubiegłoroczną wystawą „fotografa” w siedzibie Parlamentu Europejskiego, na której przedstawił Jezusa w towarzystwie dewiantów.

Oczywiście jest to zrozumiałe, ponieważ Szwajcaria nie jest członkiem Unii Europejskiej. Tak pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie, dzięki referendum, mimo że bezskutecznie próbowali zmusić Szwajcarów do włączenia się w cykl podróżniczy. Tak więc, nawet gdyby tacy ludzie jak Freund, Verhofstadt, Sophie in ´t Veld, Malin Björk i Roberta Metsola wygłosili z oburzeniem potępiające stan szwajcarskiego systemu prawnego, psa też by to nie obchodziło.

Ale fobiczne przed Orbánem wolne grupy na Węgrzech również milczały, ponieważ nadal byłoby dla nich zawstydzające, gdyby wskazywały, że na starym kontynencie są inne narody, które myślą o koronie stworzenia w ten sam sposób, co krnąbrni Węgrzy. I premier Węgrów.

Któż zatem mógłby pogodzić nierozwiązywalną sprzeczność między chrześcijaństwem a materializmem, podczas gdy zarówno teizm, jak i ateizm twierdzą to samo w stosunku do rodzaju ludzkiego? Który z nich powinien mieć rację, najlepiej w taki sposób, aby chorzy psychicznie, którzy uważają się za „poza płcią”, mieli w ręku swego rodzaju atut?

Według nauki chrześcijańskiej Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę, podczas gdy dzięki przeciwnemu biegunowi, biologowi Darwinowi, w szkole podstawowej uczymy się, że przetrwanie i reprodukcja rozwijających się, zdolnych do przystosowania się jednostek jest alfą i omegą pochodzenia i rozwoju gatunek. Czego oczywiście nie może zrobić „niebinarne” stado białek LGBTQ, które wyklucza się z normalności. Ludzkie potomstwo może narodzić się tylko ze związku mężczyzny i kobiety. A zgodnie z najmądrzejszą chłopską logiką, każdy żyjący człowiek ma/miał matkę.

Bez matek i ojców nie byłoby ani zaprzeczających, ani wierzących biegających po ziemi, ani, okropne dictu, tych dewiantów, którzy zaprzeczają obu płciom.

Ale jest jeszcze jeden aspekt tej kwestii, o którym rzadko się dyskutuje, a mianowicie, czy głupota jest podstawowym prawem człowieka? Ponieważ dzisiaj powoli dochodzimy do punktu, w którym wszystkie bzdury są uważane za prawa człowieka, podczas gdy oni próbują odmawiać ludziom najbardziej podstawowych praw człowieka. Narzekają na niesprawiedliwość tam, gdzie prawo jest przestrzegane, i starają się, aby nielegalne przekraczanie granic, a dokładniej łamanie granic, o którym wiadomo, że jest nielegalne i karalne na całym świecie, było legalne.

Z wyjątkiem głowy wody w Brukseli, który wyobraża sobie, że jest mózgiem i moralizatorem Europy. Gdzie z naruszeniem podstawowego traktatu UE i traktatu lizbońskiego kazali ministrom spraw wewnętrznych głosować nad kwotą migracyjną (która według nowych komunistów nie istnieje), o której powinna decydować tylko Rada .

Takie deptanie prawa i sprawiedliwości w błocie nie należy już do kategorii głupoty i ignorancji, ale jest przestępstwem, a przynajmniej złamaniem umowy.

Wiosłowanie na rodzime wody: my, Węgrzy z wyżyn, codziennie, od ponad wieku, stykamy się z nakazem mówienia po słowacku na Słowacji. Właściwie, wiesz. Co jest niezrozumiałe z prawnego punktu widzenia, bo jak ktoś nie chce lub nie może uczyć się języka, to nie podlega karze. Z drugiej strony wypowiedzi przedstawicieli, które wyczerpują pojęcie podżegania, podżegania przeciwko przynależności narodowej, są karalne.

Zdaniem przedstawiciela Słowacji Rastislava Šlosára nie jest w porządku, aby Lajos Ódor mógł być premierem Słowacji jako obywatel Węgier. O ile stwierdzenie de iure nie wyczerpuje powyższego pojęcia, to jeśli jest wypowiadane ustami teściowej, to powinno być konsekwencją.

Oczywiście pytanie należy skierować do tych, którzy dobrowolnie występują przeciwko interesom swojej społeczności (Béla Bugár, Ábel Ravasz, Konrád Rigó, Zsolt Simon, László Sólymos i ich firma) i którzy oprócz tego, że próbują zarobić na swoich przedstawicieli na ogonie partii słowackich, tekstami próbują zmylić Węgrów na wyżynach. Nie usłyszeliśmy od nich ani słowa po tym skandalicznym oświadczeniu, mimo że nieustannie głoszą kazania o pokoju społecznym i wspólnych interesach. Głupoty i chytrości naprawdę nie da się ukarać, choćby przez wyborców, którzy miejmy nadzieję odpowiednio wynagrodzą panów.

Wyróżniony obraz: MTI/EPA/Christian Bruna