Do 1958 roku na Jobbágytelke kapelusze słomkowe szyli wszyscy samodzielnie, zimą, gdy nie było pracy na polu, kapelusze szyli w pojedynkę, od początku listopada aż do Wielkiego Tygodnia przed Wielkanocą.

Jobbágytelke to jedna z najbardziej wyjątkowych osad w Felső-Nýárádmente, otoczona wzgórzami, zamieszkana przez ciężko pracujących ludzi, mężczyzn i kobiety z tańczącymi nogami. Wieś Székely znana jest niemal każdemu Transylwanii: jest to osada, która w czasach komunizmu słynęła ze sprzeciwu wobec kolektywizacji; i gdy nikt nie patrzył, w ciągu dwóch tygodni, mimo zakazu, własnoręcznie zbudował kościół katolicki. Do dziś słynie z siły swojej społeczności: tę część Szentföld, jak nazywa się ją w powiecie Maros, mimo że ucierpiała z powodu emigracji młodych ludzi, nadal zamieszkują wierni, pracowici ludzie, którzy ufają w swoich tradycjach wiejscy rzemieślnicy robią na drutach słomkowe kapelusze, a on także poświęca swoje życie rolnictwu.

Podczas naszej wizyty w Jobbágytelk Veronka Orbán, entuzjastyczna członkini społeczności wiejskiej, oprowadzała nas po osadzie, a lokalna rzemieślniczka Regina Bakó pokazała nam sztukę robienia na drutach słomkowych kapeluszy. Osada jest wyjątkowa pod wieloma względami, z jednej strony dlatego, że jest częścią Ziemi Świętej, co można wytłumaczyć faktem, że w okresie reformacji wraz z osadami Szováta, Nyárádremete, Nyárádköszvénies, Mikháza, Deményháza, Ehed i Székelyhodos, zachował wiarę katolicką dzięki wstawiennictwu dwóch franciszkanów.

Wieś utrzymuje się głównie z rolnictwa, jej wielowiekowym „przemysłem” jest produkcja słomkowych kapeluszy, w które już w XVIII wieku zaopatrywano mężczyzn, kobiety i dzieci od Beszterc po Kluż-Napokę. Według Veronki Orbán wiosną, gdy robi się coraz cieplej, pracowici mieszkańcy Jobbágytelk przekraczają granicę i nawet dziś nie mają odwagi wykonywać pracy fizycznej na polach, jeśli nie mają do dyspozycji maszyny.

Szczególnie godny podziwu jest fakt, że pomimo tego, że wieś graniczy z obu stron z osadami rumuńskojęzycznymi i kulturalnymi – Alsó- i Felső-Köhér na północy oraz Oláh-Telek na zachodzie – pozostaje Székely od wieków. Dziś jednak jest ich tylko 313 rodzin, około 713 mieszkańców, chociaż był czas, gdy w osadzie mieszkało kilka tysięcy – szczegółowo opisują nasi gospodarze, którzy z takim entuzjazmem opowiadali o swojej rodzinnej wsi, jakby zachwycali się swoim dziedzictwem i mnóstwo skarbów.

Dowiedzieliśmy się, że aż do połowy XX wieku rodzice nie pozwalali synom na dwory w sąsiednich wsiach i nalegali, aby ożenili się z córką pańszczyzny, ziemie pozostawały w najbliższej rodzinie. Dziś jednak wyludnienie Jobbágytelke można odczuć, jeśli odwiedzający się rozejrzy, widzi opuszczone domy w niemal każdej uliczce. Smutną rzeczywistość odczuwają także miejscowi, którzy po zmianie reżimu muszą zmierzyć się z faktem, że od chwili zmiany reżimu liczba zgonów przewyższa liczbę urodzeń co roku podczas Mszy św. Noworocznych, ponieważ młodzież przenosi się do miasta lub za granicę w nadziei na lepsze życie, a większość z nich już nie wraca, odwiedzając jedynie jego rodziców, gdy podrosną.

 Tańcząca i śpiewająca wioska, od której biło serce Béli Bartóka

Kiedy ciocia Veronka przedstawia bogato wyposażone muzeum wiejskie, z dumą przyznaje, że każdy jego element został podarowany przez mieszkańców na rzecz społeczności, więc dziesiątki odzieży Székely, dziecięcej, dziewczęcej, damskiej, starszej kobiety, męskiej, młodzieżowej a zwiedzającym prezentowane są ubrania starców. Cóż, nie w zwykłym czarno-czerwonym kolorze, który obecnie definiuje stroje narodowe! Typowe dla kostiumów są róż, zieleń, musztardowa żółć, brąz, błękit i różne ich kombinacje.

Dziedzictwo ludowe Jobbágytelke jest bardziej zróżnicowane niż wielu osiedli w Siedmiogrodzie: jest to skarbnica strojów ludowych, muzyki ludowej i tańca ludowego, która zyskała sławę jeszcze w ubiegłym stuleciu, dlatego przyciągnęła Bélę Bartóka do osada. Zebrał tam 41 pieśni ludowych, w tym znaną od Erdő, erdő, erdő, Maros Széki kerek erdő. Rodzina cioci Weronki do dziś pamięta tę wizytę. Doświadczyła tego jedenastoletnia dziewczynka, która później z wielką radością opowiadała o tym swoim dzieciom i wnukom

„Ulubieńcem wujka Béli był paprykarz z kurczaka z kwaśną śmietaną, ale kiedy wieczorem wracał do domu z wycieczki na wieś, również chętnie jadł budyń z twarogu”.

Zespół Folklorystyczny Jobbágytelk i obóz taneczny

Wioskowy zespół taneczny założył Antal Balla, wujek wszystkich Anti, któremu osada zawdzięczała wiele nie tylko pod względem życia kulturalnego, ale także przetrwania: był bowiem przez 31 lat sekretarzem rady wsi Székelyhodos i przez 10 lat urzędnik samorządowy, był główną siłą napędową unikania kolektywizacji: pod jego przywództwem biedni odnosili się do pól uprawnych, terenów pagórkowatych, aby mogli uniknąć kolektywizacji. Jednocześnie przez sześćdziesiąt pięć lat prowadził zespół tańca ludowego i uczył młodzież sztuk ludowych.

Już w 1949 roku osiągnęły pierwsze miejsce w kraju, w 1953 już VI. Zajęli także pierwsze miejsce na Światowym Festiwalu Młodzieży, a w latach 1977, 1979 i 1981 wrócili do domu z pierwszą nagrodą na etapie okręgowym We Sing Rumunia. Oprócz tego zdobyli kilka drugich miejsc, srebrne medale i nagrody, a reputacja zaowocowała kilkoma występami gościnnymi w kraju i za granicą.

O tym, co obecność Antal Balla dała mieszkańcom wioski pisaliśmy już w naszym poprzednim artykule: byli tak przywiązani do swojego dziedzictwa, że ​​nawet za granicą pozostali Székely, stworzyli wokół siebie małą działkę Jobbágy, gdzie się osiedlili, i nadal tańczyli i śpiewał to, co poprawiał im humor w domu.

Chociaż społeczność powoli się kurczy, Jobbágytelke nadal rozkwita raz w roku podczas obozów tanecznych.

„To było właśnie 25-lecie obozu tańca ludowego, to rozweselało wioskę. Nawet na początku było inaczej, bo potem przychodzili też starzy ludzie i wieczorem tańczyli. Nie ma innego miejsca, do którego przychodzą starsi ludzie. I zostają tam ze swoim wnukiem. A potem dzieci wracają z miasta do domu i wtedy matki siedzą z nimi przez godzinę lub dwie. Bo jest ta stara, dobra muzyka, muzyka ludowa, nie ci perkusiści i waltorniści, ale muzyka ludowa”

– wspominała ciocia Weronka.

Tradycja dziania kapeluszy

Poinformowano ich również, że uboga, pagórkowata gleba daje dobre plony pszenicy durum, która zapewnia życie mieszkańcom wioski, ponieważ dzięki niej dziewiarstwo kapeluszy stało się przemysłem. W 1831 roku nowo przybyły proboszcz zapoznał mieszkańców wsi z rzemiosłem robienia na drutach kapeluszy, aż do 1958 roku wszyscy samodzielnie szyli kapelusze słomkowe na Jobbágytelke. Zimą, gdy nie było pracy na polu, czapkę robili w pojedynkę, od początku listopada aż do Wielkiego Tygodnia przed Wielkanocą. Gromadzili się w céksach, czyli przędzarkach, a przy tych okazjach kobiety i dziewczęta pracowały razem – miejscowa mieszkanka Regina Bakó, która robienia na drutach kapeluszy uczyła się od swojego ojca, zapoznała mnie z tradycjami osady.

Jak mówił, podczas żniw chłopcy i mężczyźni pracowali kosami, dziewczęta i kobiety sierpami, następnie zbierali skoszoną pszenicę i wiązali ją w snopy, które mężczyźni wiązali w snopki. Po żniwach dziewczęta i kobiety zbierały słomę. Włókna pszenicy nadające się do przerobu wiązano w pięści, a następnie układano w oborze. Pozostałe krążki po zbiorze słomy składano w sekcje i można było przystąpić do omłotu, który dawniej odbywał się za pomocą młocarek, a później młocarni: poprzez ubijanie, ubijanie i bicie kłosów pszenicy, ziaren pszenicy i słomy nadającej się na siew zostali wybrani oddzielnie.

Garść słomy przeszła długi proces, zanim nadawała się do zrobienia na drutach kapeluszy. Najpierw go wyczyszczono, wyselekcjonowano osobno: cienki i gruby, a następnie wrzucono do dymu. W ten sposób nadawał się do robienia na drutach warkoczy i sznurówek do kapeluszy.

Jak mówili, taneczny kapelusz z przeszłości był robiony z zupełnie innego motywu i metodą niż przeciętny słomkowy kapelusz. Jeśli dziewczyna zaakceptowała zaloty i podejście młodego mężczyzny, w porze żniw zrobiła dla swojego kochanka ręcznie haftowaną chusteczkę, którą nosiła w kieszeni w klapie (kamizelce) młodego mężczyzny. Następnie tkał słomkowe kapelusze, a zebranie słomy odpowiedniej do zawiązania kapelusza zajmowało czasami trzy lata. Długość warkocza kapelusza wynosi 52 metry, wykonanego z 11 pasm słomy. Dziewczyna zrobiła na drutach i uszyła to własnymi rękami. Wolną ręką przy szyciu dociskał warstwy warkocza do siebie tak mocno, że przez swoje ciasne napięcie nie przepuszczał nawet deszczu. W zamian młody człowiek podziękował jedwabną chustą za cenne dary ze zbiorów w pożegnalne święto Jobbágytelke, dzień Małej Błogosławionej Pani (8 września).

Masturbujesz się

Wyróżnione zdjęcie: Maszol / Szilvia Bereczki