Mimo że Karácsony jest śmieszny, nikomu to nie przeszkadza, ponieważ jest to część jego politycznego oblicza, nawet nie oczekują, że będzie odpowiedni.

Ferenc Gyurcsány był zbyt agresywny i niebezpieczny, aby go wyśmiewać, mimo że robił wszystko, co w jego mocy. Ale zajęło to lata wyborcom, którzy pomogli mu dojść do władzy, uświadomienie sobie tego. Feri nie przeszkadza już w byciu śmiesznym, ufa, że ​​Orbán i Fidesz po prostu jakoś znikną i wtedy on będzie wymuszonym rozwiązaniem.

Gergely Karácsony – jeśli coś takiego w ogóle jest możliwe – zrobił więcej niż ten drugi wielki śmiech: cała jego kariera to same żenujące wstrząsy, absurdalna nietrwałość wielkich ogłoszeń, które ujawniają się w ciągu kilku minut, oraz historia wycofywania się.

Przykro to mówić, ale takich polityków popiera ludność Budapesztu, która wyobraża sobie siebie jako postępową, liberalną i oczywiście przede wszystkim fajną. W Peszcie jest ponad pół miliona wyborców, którzy głosują na kandydata liberalnego, na takiego liberalnego kandydata, nawet jeśli oba jego buty są świeżo pokryte psim gównem, bo kiedy przechodził nad bezdomnym przed przedszkolem, obchodząc samochód zaparkowany na chodniku, gdy zdenerwował się w korku, nie patrzył na brzegi swoich stóp. Głosuje za Bożym Narodzeniem, nawet jeśli dziecko też wdepnęło w gówno, akurat w nastroju tego, kto praktykuje wolność.

Jednak Boże Narodzenie jest nie tylko niestosowne, ale wręcz śmieszne w swojej głównej cesze. Nie jest godny pożałowania, bo jest zbyt pompatyczny, śmieszny, śmieszny, notorycznie bigoteryjny, chudy, wysoki mężczyzna, który przywykł do tego, że „wspomina się go”. Jeśli spojrzymy na jego karierę polityczną i publiczną na podstawie faktów, możemy przypomnieć sobie wiele zdrad, zakłóceń i głupot, które byłyby nie do przyjęcia nawet bez życzliwości prawicowej prasy.

Gergely Karácsony jest (był) znakomitym analitykiem, znakomitym badaczem, a w dodatku socjologiem zajmującym się zachowaniami wyborców. Nikt tego nie pamięta, podobnie jak sukcesy lewicowych rządów, o których zwykł wspominać Ildikó Lendvai na przykład, bo nawet Ferenc nie potrafiłby tak kłamać, bo jego twarz wciąż się rusza, ale Gergely podobno miał karierę naukową i analityczną w ten sam sposób.

Był jedną z twarzy i czołowych postaci rozpadu LMP, a jego roli w tym, że Ferenc Gyurcsány nie został wyparty przez opozycję, jest nie do przecenienia. Nie potrafił przyznać się do tego, że nie zna angielskiego, wprowadzał do publicznej świadomości swoje hiperpasywne umiejętności językowe, schlebiało mu stopień naukowy, jaki posiada, a jakiego nie. Nawiązał współpracę z MSZP, został jej kandydatem na premiera, a potem zaczął się zachowywać tak, jakby wygrał wybory, zanim wyłoniła się większość dwóch trzecich partii rządzącej. Po ogromnym sprzeciwie w prawyborach wycofał się na rzecz MZP, co zakończyło się za nim. Sądząc po jego wyglądzie, nawet on wiedział, że ten człowiek to katastrofa.

I pomimo całej swojej obrzydliwości, sprawa mikrodarowizn jest również śmieszna, ponieważ ujawniła, jak niezdolni są do zrobienia czegokolwiek na poważnie. Aż dziw bierze, że nie chcieli poświęcić kilkudziesięciu godzin pracy, żeby zrobić to porządnie i udokumentować otrzymanie pół miliarda forintów. To nie jest sprawa Urzędu Miasta, oni byli po prostu głupi, sprawa utknęła w martwym punkcie przed naprawdę nieprzyjemnymi rzeczami, oczywiście nie trafiła też do Gergő. Ale ta partia mikrodarowizn jest przestępstwem netto i dlatego szanse na przetrwanie polityczne w obliczu tej sprawy, czyli Bożego Narodzenia, nie są tak jasne.

Po tym wszystkim musimy oczywiście odpowiedzieć sobie na pytanie, jak mógł przez tak długi czas pozostawać tak niekompetentny na czele węgierskiej opozycji?

W wyniku splotu kilku ważnych dla niego czynników. Po pierwsze, gdyby nie było tak dużej różnicy pomiędzy preferencjami politycznymi wsi i Budapesztu, bezpośrednio wybierany burmistrz mógłby być naprawdę poważnym czynnikiem narodowym. Ponieważ jednak ta różnica jest decydująca, jeszcze trudniej niż zwykle byłoby zbudować burmistrza jako kandydata na premiera. Nawet jeśli jest stosunkowo udany. Ale lewica nigdy nie miała skutecznego burmistrza, nie miała nawet pomysłu na takiego człowieka. Demszky z powodzeniem piastował to stanowisko przez dwie dekady od dowolnej odpowiedniej osoby; Kraj, życie polityczne, elity polityczne są przyzwyczajone do tego, że urząd burmistrza nie jest odskocznią donikąd, bez względu na zagraniczne przykłady.

A István Tarlós nie chciał krajowej kariery politycznej i został wybrany nawet nie ze względu na swoją niewątpliwą przydatność, ale dlatego, że Budapeszt był już spektakularnie gówniany. A po dwóch kadencjach liberalni wyborcy zdali sobie sprawę, że czas wrócić do poprzedniego poczucia życia, że ​​uporządkowane, funkcjonujące miasto to nie ich świat. Skrajny brak kadr opozycji i znaczna popularność Karácsony'ego w tym środowisku sprawiły, że burmistrz znów stał się parkingiem. Opozycja podjęłaby duże ryzyko, gdyby ją obalił, nawet jeśli mogłoby się to nie udać w przyszłym roku. Nadal nie mają odpowiedniej osoby, a gdyby tak się stało, każdy kandydat na premiera opozycji ryzykowałby, że w Budapeszcie znajdzie się polityk zdolny do budowania partii, może nawet polityk krajowy. Nie zagraża to oczywiście Bożym Narodzeniom, a z wcześniejszych doświadczeń wynika, że ​​pieniądze można przekazywać swobodnie. To po prostu w porządku dla nich.

Jedyna pozostała partia opozycyjna, DK, nie jest na tyle silna w stolicy, aby pokonać Fidesz, jeśli do wyborów przystąpi także kolejna koalicja opozycyjna. Dania zmniejszy Karácsony tylko wtedy, gdy uda jej się jednocześnie wypchnąć pozostałe partie opozycji z większości lokalnego życia publicznego. To zresztą duża pokusa, bo w wyborach do PE przegrać może nawet Momentum, nie mówiąc już o pozostałych karłowatych partiach.

Mimo że Karácsony jest śmieszny, nikomu to nie przeszkadza, ponieważ jest to część jego politycznego oblicza, nawet nie oczekują, że będzie odpowiedni.

Jest to jedna z ważnych innowacji ery przebudzenia: jeśli działania polityka są po prostu niedoceniane, ale poza tym okoliczności na szczęście podtrzymują projekt przy życiu – w tym przypadku stolicą jest funkcjonujący kraj – wówczas liberalni wyborcy nie mają poczucia, że powinni wyrzec się swojej ideologii w momencie jej wyrażania w głosowaniu.

Oczywiście on i jego zwolennicy mogliby być bardziej znużeni swoją śmiesznością, ale nie w stronę niekompetencji, bo – jak już pisałem, a nie da się tego wystarczająco podkreślić – dzisiejsi wyborcy węgierskiej opozycji nie oczekują od tych głosują za. A w Budapeszcie to może wystarczyć, jeśli pozostałych wyborców nie pobudzi spadek jakości życia wynikający z działań władz miasta.

Bálint Botond / PS

Wyróżniony obraz: PS/Gyula Péter Horváth