Już dawno europejskie uniwersytety nie kształciły cywilnych specjalistów, którzy mają pojęcie o tym, jak działa armia, jak sobie wyobrazić wspólną operację wojskową czy jaka jest drabina eskalacji – pisze o pośpiechu UE ekspert ds. polityki bezpieczeństwa Bálint Somkuti .
Można obecnie stwierdzić, że konflikt rosyjsko-ukraiński, który z ukraińskiego punktu widzenia zmierzał do tragicznego zakończenia, przyniósł głębokie zmiany w świecie europejskiej polityki bezpieczeństwa. Do środowiska, w którym od kilkudziesięciu lat w powyższej koncepcji brakuje jedynie „bezpieczeństwa”.
Do tego stopnia, że na większości uniwersytetów, jeśli w ogóle nauczano „polityki bezpieczeństwa”, stała się ona podgałęzią stosunków międzynarodowych, w której zajmowano się nieco więcej NATO, a mniej prawami człowieka. Ale tylko trochę. Zdecydowana większość edukacji polegała na prezentacji organizacji i praw międzynarodowych, a w niektórych miejscach wymyślono nawet feministyczne stosunki międzynarodowe. Pomimo bujnej wyobraźni na temat tego ostatniego, nie mam pojęcia, co to może być.
Jeśli nie wierzycie, jak wiele wiedzy wojskowej zostało wypędzonych z nauki, spójrzcie na specjalistyczne książki, które powstały na ten temat po 2013 roku!
Nawet w pismach i notatkach uniwersyteckich autorów węgierskich wiedza wojskowa została spektakularnie zepchnięta na ostatnie miejsce – mimo że powinna obejmować co najmniej jedną trzecią programu nauczania, a nawet jego najważniejszą część. Cywile nie spotykają się z tym nigdzie indziej.
To jest problem przede wszystkim dlatego, że od dawna w europejskich ławach uniwersyteckich nie ma cywilnych specjalistów, którzy mieliby pojęcie o tym, jak działa armia, jak sobie wyobrazić operację wszechstronną, czy też jaka jest dokładnie drabina eskalacji. Bo – jeśli mieli szczęście i trafili do jakichś formacji – z tych kilku wizyt zarysowali jedynie powierzchnię przyszłego zadania. Jednak bez skutecznej kontroli cywilnej, bez kierownictwa, którego członkowie rozumieją istotę, historyczną rolę i specyfikę konfliktów zbrojnych, nie ma dobrze funkcjonującego demokratycznego państwa i armii.
Ważne było zarejestrowanie tego pierwszego, aby zrozumieć, dlaczego europejski przemysł obronny prawdopodobnie znajduje się w tym miejscu, w którym jest, prawie dwa lata po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej. Ci, którzy spodziewają się gwałtownych wzrostów akcji po boomie wojennym lub spektakularnych dużych inwestycji w przypadku dużych europejskich spółek przemysłu obronnego, rozczarują się. Chociaż tu i ówdzie zdarzają się skoki cen akcji, złoty wiek, którego wielu oczekiwało, jeszcze w ogóle nie nastał.
- po 22 lutego
niemieckie kierownictwo przeforsowało oświadczenie dotyczące rozwoju na kwotę 100 miliardów euro (czyli półtorakrotność budżetu Bundeswehry na 2023 rok), ale przez długi czas nic się nie działo.
Częściowo z tego powodu konieczna była zmiana ministra obrony największej gospodarki Europy. Następnie w marcu 2023 roku zastąpił szefa odpowiedzialnego za rozwój militarny, który w zamian obiecał w czerwcu, że do końca roku będzie dostępne dwie trzecie tej kwoty. 21 listopada doszło do wybuchu bomby i decyzją niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego zamrożona została duża część budżetu. Chociaż zakaz nie dotyczy zakupów obronnych już objętych kontraktami, w momencie pisania tego tekstu 6 grudnia zamówiono w Izraelu jedynie 3 morskie samoloty patrolowe P-8A Poseidon i system obrony przeciwrakietowej o wartości 4 miliardów euro. Razem nie osiągną 5, czyli pięciu procent ze 100 miliardów euro.
Z odtworzeniem zmniejszonych mocy produkcyjnych zmaga się także francuski przemysł zbrojeniowy. Jednym z powodów jest to, że głosząca swój pacyfizm UE nie promowała funkcjonowania europejskiego przemysłu zbrojeniowego przed 2022 rokiem ani rozkazami, ani zmianą przepisów. Już w 2009 roku niemiecki (!) generał kierujący przygotowaniem aktualnej strategii NATO opisał to
dyplomację wspiera siła militarna. W ciągu 15 lat od tego czasu sytuacja tylko się pogorszyła.
Choć pośpieszny i odgórny proces dopiero się rozpoczął, niesprawność powstałej w 2015 roku fuzji francusko-niemieckiej Krauss Maffei Wegmann – Nexter Systems (KMNDS), pokazuje, jak głęboko narodowym problemem jest ten obszar. Według doniesień rozwój EMBT, który powstanie z połączenia elementów europejskiego czołgu bojowego nowej generacji, francuskiego Leclerca i niemieckiego Leoparda 2, postępuje utrudniony ze względu na sprzeczne interesy, a nawet podejrzenia drugiej strony. partyjnego szpiegostwa przemysłowego (!).
Chociaż podjęto kroki w kierunku wspólnych zamówień wojskowych przez państwa UE, nadal jest to dalekie od realizacji, a jak pokazują trudności związane z podobnym programem NATO, państwa narodowe są dość tajemnicze i sztywne, jeśli chodzi o swoje bezpieczeństwo. Chociaż są kroki wybiegające w przyszłość, jak inicjatywa Sky Shield powstała przede wszystkim w związku z wojną rosyjsko-ukraińską i masowymi atakami dronów na infrastrukturę, za którymi stanęło 19 krajów europejskich (w tym Wielka Brytania). Decyzja ta została jednak podjęta znacznie bardziej dlatego, że członkowie UE wcześniej jeden po drugim ograniczali swoje krajowe zdolności w zakresie obrony powietrznej w okresie zimnej wojny.
Rosyjska kampania przeciwko infrastrukturze krytycznej Ukrainy uświadomiła państwom ich poważną bezbronność, dlatego trzeba było w jakiś sposób szybko zastąpić te zdolności.
Ten krok dotyczy tego wyraźnego i obecnego niebezpieczeństwa i nie jest wynikiem jakiegoś przemyślanego planowania.
Oczywiście, jak zawsze, są wyjątki. Cena akcji Rheinmetall, który dokonał znaczących inwestycji na Węgrzech, wzrosła trzykrotnie, a dzięki przyszłościowemu kierownictwu firmy udało się jej przyjąć zwiększone w związku z wojną zapasy zamówień z korzystnej pozycji. Skok ten był możliwy dzięki temu, że decyzja o budowie fabryk reprezentujących nowe moce produkcyjne została podjęta z wieloletnim wyprzedzeniem, a na początku 2022 roku budowa większości z nich już się rozpoczęła.
Jednakże warunki, które prawdopodobnie w dużym stopniu przyczyniły się do uruchomienia na Węgrzech mocy produkcyjnych, a nawet badawczo-rozwojowych Rheinmetall, nie są wszędzie dostępne. Podobnie jak w Europie, na Węgrzech niedobory siły roboczej w tych zawodach stają się coraz dotkliwsze, choć nadal istnieją pewne rezerwy.
Jednak wsparcie większości europejskich rządów w wydatkach na obronność, które jest wyraźnie traktowane jako pasierb i przemysł obronny, praktycznie nie istnieje. Fakt, że artykuł Biura Analiz Parlamentu Europejskiego na temat wzmocnienia europejskiego przemysłu obronnego doczekał się tylko jednego komentarza, wyraźnie pokazuje europejski stosunek do idei obronności (sic!). Oskarża także UE o spekulacje wojenne i kolonializm.
Pisząc o przemyśle nie można jednak pominąć innego istotnego elementu sił zbrojnych, jakim jest żołnierz. Miklós Zrínyi nie był jedynym, który śpiewał o broni i odwadze w obliczu zagrożenia Sziget. Wojownicy są tak samo nieodzowną częścią współczesnych armii, jak 360 lat temu, w epoce generała-poety.
Bo czymże jest koń, jeśli nie ma jeźdźca? Po co najlepsza szabla, jeśli nie ma kto nią władać?
Przywództwo w Brukseli i podobne do niego rządy globalistyczne nie mają spektakularnie żadnych odpowiedzi na te pytania. Kto będzie walczył i umierał za UE? Dopóki ci, którzy śpiewają pieśni ludowe przy ognisku, będą automatycznie zaliczani do skrajnej prawicy lub każdy, kto ośmieli się mówić o (samo)obronie, będzie podejrzany, postęp jest i nie może być. Dopóki nie ma odpowiedzi na to pytanie, nawet powyższe próby marudzenia są skazane na niepowodzenie. Jednak szef Urzędu Bezpieczeństwa Narodowego może nawet mieć rację. Jeśli, nie daj Boże, coś wydarzy się w USA, Rosja może rzeczywiście próbować narzucić UE swoją wolę siłą. Nie za kilkadziesiąt lat, nie kiedyś w przyszłości, ale za kilka lat. I co wtedy?
Wyróżniony obraz: Facebook/Dr. Bálinta Somkutiego