W górę, racja, czerwoni, proletariusze i wszyscy!

Duchy krążą po Europie od lat, ale z pewnością nie mają takich duchów jak nasze. Widmo, które już dawno, jeśli nie wcześniej, bo od 23 października 2006 roku, jest moralnie martwe, całkowicie i bezpowrotnie. Po prostu nie chce w to uwierzyć.

Utknął tu z czasów komunizmu, ale zachował to, co stamtąd przywiózł. Zarówno suka, jak i mentalność.

Towarzysz Gyurcsány to dobry towarzysz, wiernie podtrzymujący rakotwórcze tradycje i korzystający z cennych doświadczeń masowego mordercy Tibora Szamuely'ego i chłopców Lenina. Tak jak Ráko zabili swojego wielkiego towarzysza, założyciela ÁVH imieniem Rajk, tak jak Kádárowie dokonali egzekucji na zamiataczu strychów, towarzyszu Imre Nagyu, tak samo zrobił Ferenc Gy. Ferenc Gy. Następnie, tak jak Szamuely i jego gang zrobili to z węgierskimi wiejskimi terenami, tak i on rozprawił się z tymi, którzy 6 października obchodzili pokojowe świętowanie. Co prawda nie osobiście, dlatego (wówczas) różnił się od dowódcy chłopców Lenina, ale także realizował swoją akcję terrorystyczną.

Strzelał też, choć nie ostrą kulą, ale udało mu się wybić kilka oczu i pobić do krwi tych, którzy go nie wspierali. Ciągłość prawna jest niezaprzeczalna.

Następnie, gdy nie udało mu się doprowadzić kraju do całkowitego bankructwa, choć o włos mu się to nie udało, po tym, jak całkowicie zdyskredytował swoją partię i zepchnął ją na drogę w przepaść, pozostawił ich z drewnianym wizerunkiem otoczonym chwałą własnego dzieła ( Zjedz to, co ugotowałem!) i bardzo demokratycznie utworzyłem koalicję utworzoną z żoną.

Potem zdemokratyzował się jeszcze bardziej, czyli ciągle groził, obiecując rozgrywkę, więzienie i wszystko inne, aż doszedł do tego, że groził sędziom, bo ośmielili się skazać byłego szefa oddziału SZDSZ za napaść na funkcjonariuszy organów ścigania i to z wyprzedzeniem, bo z pewnością László Varju, który wywołał zamieszki w siedzibie MTVA, zostanie osądzony.

Jakie interesujące!

Choć śmiało zaprzecza, że ​​w 2006 roku nie wziął odpowiedzialności za swoje czyny – tak mu się wydaje, to pożeram swoją małą duszę – teraz nalega, żeby nikt inny tego nie robił. Mam na myśli stronę globalistyczną. Wręcz przeciwnie, oczekuje, że zajmą się tym ci ze strony rządu, nawet ci, którzy za nic nie odpowiadają. Prawda, prawda?

Nie zgadzam się też z praktyką sądową we wszystkich sprawach, część uwrażliwionych lub już ultraliberalnych sędziów potrafi dać się ponieść całkowicie rozsądnym orzeczeniom.

Wystarczy przypomnieć sprawę Máté Kocsisa, w której Klára Ungár nazwała go gejem, a sąd nie uznał tego za naganne, gdyż ich zdaniem nie można nikogo urazić nazywając go gejem. Z drugiej strony osoby i fora, które twierdziły, że ówczesny prawicowy prezydent mógł mieć stosunki homoseksualne, przegrały pozew przeciwko Gáborowi Vonie. Albo pomyślmy o chwili, gdy sędzia mogła powiedzieć skandalicznej karykaturze obrażającej Chrystusa, że ​​nie obraża to chrześcijan, ale jest zabawna.

Można więc mieć zastrzeżenia do osądzania, ale nie wzywaliśmy strony chrześcijańsko-konserwatywnej do pamiętania nazwisk sędziów, bo nadejdzie czas zemsty.

Myślę, że brat Ferenc, który często przeklina, uważa, że ​​zbliżamy się do tego, tak jak to już miało miejsce w przypadku Polski.

To po prostu musi się wydarzyć. Bo gdyby wydarzyła się ta tragedia, ten kraj miałby tak wiele. Wtedy ci młodzi ludzie, którzy dzisiaj nie interesują się przeszłością, więc nie wyciągają z niej wniosków, również dowiedzieliby się, czym jest prawdziwa dyktatura.

Niech tak pozostanie.

György Toth Jr

Zdjęcie na okładce: Ferenc Gyurcsány
Źródło: ps.hu