Nie ma drugiego języka na świecie, w którym istnieje takie wyrażenie – „wyjaśnia”. Nie umiesz mówić po francusku, angielsku czy niemiecku.

Słusznie postępujemy, jeśli zaczynamy pisanie recenzji filmowej od zastanowienia się, jakie dzieło spodobałoby się drugiej stronie palety politycznej, która, jak wiemy, zgromadziła dobry gust, wiedzę, talent i kunszt dla dziesięcioleci – patrz Mi kis falunk, RTL – dlatego z całkowitą pewnością prowadzą wszystkich w sprawach sztuki, kultury i zawodu i nigdy się nie mylą.

A zatem: jaki film chcielibyście zobaczyć tam, po drugiej stronie liberalno-jakobińskiego Styksu, około 15 marca 1848 roku? Nie mamy pojęcia.

Bo – w przeciwieństwie do nich – nie wiemy i dlatego nawet nie mówimy im, czego i jak powinni chcieć, kochać, wyobrażać sobie i realizować w kulturze wysokiej, średniej i niskiej, tak jak nigdy się nie dowiemy, jak to jest żyć jak liberał-jakobin Po drugiej stronie Styksu, gdzie między innymi zawsze żyją ratujący świat masowi mordercy.

Jaki film byś chciał?

Nie mamy pojęcia, jakiego rodzaju filmu chcieli. Wiemy jednak, jakie są rozwiązania „odważne”, „innowacyjne”, „obalające klisze”, „wyrywające się z przyzwyczajeń i tradycji”, „szukające nowych dróg”, artystyczne (przepraszam, zapomniałem: „artystyczne”), które z pewnością były świętowane, ale przynajmniej by mnie powitali.

Przedstawmy niektóre z nich!

1.: 15 marca 1848 roku ujawniono, że Sándor Petőfi jest homoseksualistą. Gyöngéd ma emocjonalną więź z Jókai, poślubił Julię Szendrey tylko dlatego, że nie odważył się sprzeciwić ówczesnym surowym konwencjom, ale burza rewolucji zmiata konwencje, dwójka młodych ludzi stoi ramię w ramię na schodach Muzeum Narodowe, po gorącym i rewolucyjnym pocałunku odmawiają Hymn Narodowy, tłum wita to wszystko entuzjastycznie, tylko zły Węgier narzekałby w duchu, że nie po to tu przyjechał, ale dla swojego kraju krytycy od razu wiedzieliby, że to bohaterem był Viktor Orbán, a Júlia Szendrey zgodziła się na coming out, bo mógł wreszcie połączyć swoje życie ze swoją prawdziwą miłością, Różą Laborfalvi.

2.: Cały film spojrzałby na 15 marca z punktu widzenia Habsburgów i Węgrów, którzy są niemyci, śmierdzący, nacjonalistyczni, głupi, a dzięki bohaterom Habsburgów wyszłoby na jaw, że „Węgier jest genetycznie gorszy, [… ] Węgier nie ponosi nawet odpowiedzialności za najpoważniejsze zbrodnie historyczne, czuje ukłucie wyrzutów sumienia, że ​​wszystko zwala na kogoś innego, że zawsze na kogoś wskazuje palcem, że tarza się szczęśliwie w kałuży dyktatury, śmieje się i zjada pranie i nie chce wiedzieć, że zostanie dźgnięty nożem, że nie może ani studiować, ani pracować, a nie chce, tylko pozazdrościć i jeśli ma środki, zabić tych, którzy go prowadzą coś z pracą, nauką i innowacjami.”

3.: Cały film skupia się na straszliwym antysemityzmie rewolucji i walki o wolność lat 1848-49, przesadza i pokazuje, że to wszystko wyszło na jaw już 15 marca, w rzeczywistości to było właściwie siłą napędową rewolucję, pod koniec filmu Petőfi przywołuje ją w gorączkowej, sennej wizji Holokaustu.

Z grubsza są to koncepcje, które nie wzbudziłyby w nich urazy i nie przyszłoby im do głowy rozliczyć się z lojalności historycznej.

Ale niestety, teraz albo nigdy! za to wszystko pozostał zadłużony. Rákayowie nakręcili coś w rodzaju „przyziemnego”, „tradycyjnego”, węgierskiego filmu „nacjonalistycznego”, za co „wierność historyczna” można od razu pociągnąć do odpowiedzialności.

Teraz albo nigdy Petőfi

Źródło: player.hu

Nie ma dobrej postaci Robespierre'a ani Samuela

Co jest złe. Ale w czym? A dokładniej: za co w filmie jest się rozliczanym?

Zobaczmy kilka przykładów!

1.: Petőfi taki nie był.

Na pewno.

Już u progu zmiany reżimu miałem szczęście napisać 15 marca w artykule wstępnym (oczywiście! W 168 Órá!), że pod koniec września jestem fanem János vítez, pieśni narodowej, a nawet Petőfije , podczas gdy Akassátowie wychowują królów! Boję się Petőfije.

Sándor Petőfi – jak zdecydowana większość największych geniuszy – w prawdziwym życiu mógł być postacią nie do zniesienia. Poczucie proroctwa i wybrania w połączeniu z ogromnym ego, konfliktem interesów i prawdziwym, nieskażonym, skrajnym jakobińskim duchem, bezwzględnością i żądzą krwi – taki był.

„Nóż w sercu Lamberga, lina na szyi Latoura / A może po was przyjdzie więcej, / Nareszcie stajecie się potężni, ludzie! / To jest i bardzo dobre, i naprawdę piękne, / Ale niewiele jeszcze z tym zrobiłeś – / Powiesić królów!”

Jezu Maryjo…

Tak czy inaczej muszę zaznaczyć, że wtedy, u zarania zmiany reżimu, byli oni fanami mojego dziennikarstwa, bo widzieli w nim „porażkę” rewolucji, czyli brak kary i nieodpowiedzialność przestępców reżimu Kádára (nawet Gábor Péter tchnął swoją cholerną duszę w łóżku, między poduszkami w 1993 r.!), co jest o tyle ciekawe, że ich potomkowie, ci dzisiejsi „tam”, po drugiej stronie liberalno-jakobińskiego Styks, chciałbym być powieszony...

Zatem Petőfi taki nie był.

Ale spójrzmy prawdzie w oczy, bardzo trudno marzyć o kochanym i sympatycznym Robespierre’u, Dantonie, Maracie czy Tiborze Szamuely’m na ekranie, podczas gdy walczący, czasami trochę niepewny, ale nieubłaganie lojalny wobec sprawy węgierskiej, Petőfi, który pojawia się w ten film jest z pewnością kochany. .

Przynajmniej mi się to podobało. A kiedy rano po raz pierwszy w Pilvax recytuje hymn narodowy, tak niepewnie, oczy mi się na pewno zaszkliły.

Teraz albo nigdy! wierność historyczna

I nawet wtedy zatrzymajmy się na chwilę – jeśli jest to lojalność historyczna.

Rankiem 15 marca 1848 roku Petőfi, Jókai, Vasvári, Bulyovszky przeczytali dwanaście punktów w Pilvax, a Petőfi po raz pierwszy wtedy i tam wyrecytował hymn narodowy.

Następnie Petőfiés z Pilvax – tak, w ulewnym deszczu – wyruszyli na uniwersytety, aby zmobilizować społeczność studencką. Ich pierwsza podróż prowadziła na wydział lekarski, stamtąd wraz ze studentami medycyny udali się do samorządu studenckiego politechniki, a wreszcie do prawników. W każdym miejscu odczytano Dwanaście Punktów, Petőfi recytował hymn narodowy w każdym miejscu i do tego czasu tłum wzrósł do około dwóch tysięcy. Następnie ten entuzjastyczny tłum liczący 2000 osób pomaszerował do drukarni Landerer i Heckenast na rogu Hatvani (dziś Kossuth Lajos) i Szép utca, gdzie w imieniu ludu przejął maszyny drukarskie i wydrukował hymn narodowy oraz dwanaście punktów, który Irinyi rozdał tłumowi około południa.

A potem kontynuujmy!

„Sukces dodał odwagi pomysłodawcom, którzy o trzeciej po południu w Muzeum Narodowym zorganizowali wiec, po czym tłum, który w międzyczasie wzrósł do dziesięciu tysięcy, pomaszerował do rady miejskiej Pesztu i przekonał członków Rady, aby przyłączyła się do ich żądań. Powstał klub rewolucyjny, po czym lud udał się do Budy, do Rady Gubernatora. Żądania przedstawili przywódcy klubu, Pál Nyári, zastępca burmistrza powiatu Pest, Lipót Rottenbiller, zastępca burmistrza Pesztu i Gábor Klauzál, ambasador powiatu Csongrád, którzy przybyli w towarzystwie ogromnego tłumu. Rada Gubernatora zastraszona tłumem przyjęła Dwanaście Punktów, natychmiast zniosła cenzurę i zwolniła z więzienia Mihály’ego Táncsicsa, skazanego w 1847 r. procesja. Wieczorem zwycięstwo rewolucji uczczono w Teatrze Narodowym uroczystym występem Bánka bána.

Fakt jest taki, panie i panowie, że teraz albo nigdy! trzyma się niemal rygorystycznie tej sekwencji wydarzeń.

Dla porównania, przeczytałem „krytykę”, w której autor miał na myśli marsz pokojowy o tłumie maszerującym z Pesztu po moście dla łodzi do Budy (film kursowy, film kursowy!), chociaż, cóż, mój ojciec zawsze powtarzał, że bycie głupim to najłatwiejsza rzecz.

2.: Júlia Szendrey też taka nie była.

Prawie na pewno nie. Jednak w 1860 roku napisał ten wiersz:

Węgierska piosenka dla dzieci

Choć jestem dzieckiem, doskonale wiem, / Co jest najświętsze na ziemi, / I na tej świętości trzeba polegać, / Jak dziecko na łonie matki. Tak na ciebie patrzę z pogardą, tak cię kocham, / Mój węgierski kraj, mój drogi węgierski kraj! / Z dumą przyznaję, że jestem Twoim synem, / I błogosławię los, że jesteś moją mamą! / A jeśli kiedyś urosną mi skrzydła, / I będę mógł pracować rozumem i siłą, / Niech wszystkie moje czyny będą ofiarą / Na Twoim ołtarzu to, co przynoszę dla Twojego dobra. / Póki płonie iskra rozumu, / W mojej głowie jak świetlik nocny, / Niech płonie dla mojej ojczyzny, na stołku ołtarza, / Pokorny promień świecy, który czuwa. / I póki moje ramiona zwyciężą, / – Jak okruszki biednej mrówki – / Niosę kamień po kamieniu i wznoszę / piękne mury Twojej katedry. / I będziesz żył, mój kraj, więc będziesz żył / Hej, troszczą się o ciebie twoje dzieci, / Które jak ich ojcowie są gotowi dla twojego dobra / Z radością oddać krew i życie!

Pragnę po cichu zauważyć, że dzisiaj tam, po drugiej stronie liberalno-jakobińskiego Styksu, mają tego dość.

A potem pozwólcie, że się wyznam: walka Júlii Szendrey z austriacką tajną policją też była dla mnie trochę przesadą, ale chyba została włączona do filmu nie ze względu na mnie, ale ze względu na młodych ludzi i dla zwiększenia emocji . I w żaden sposób nie skłoniło mnie to do kibicowania tajnej policji. Jak też zaznaczam, tajniak jako „element filmu przygodowego” zupełnie mi nie przeszkadzał, nie mówiąc już o tym, że postać grana przez Ottó Lajosa Horvátha jest po prostu genialna.

3.: Film „sam się wyjaśnia”.

Nie traciłbym na to zbyt wiele czasu. Odnotuję to tylko cicho i skromnie, nie ma drugiego języka na tym świecie, w którym istnieje takie wyrażenie. Nie umiesz mówić po francusku, angielsku czy niemiecku. Inną sprawą jest to, że narody Zachodu są dziś zajęte wypieraniem się siebie.

Najważniejsze pytanie brzmi: czy powinniśmy podążać za ich przykładem? Pozwól, że cię poprawię: to nie jest duże pytanie. Dość małe pytanie. A skoro po drugiej stronie liberalno-jakobinowskiego Styksu mówią „tak”, możemy być pewni, że tak nie jest.

Pokaz mody „teraz albo nigdy”.

Nándor Berettyán wciela się w Petőfita i Sárę Mosolygó w rolę Júlii Szendrey w Teraz albo nigdy! w historycznym filmie przygodowym przed premierą dzieła w Budapeszcie, w Cinema City Arena 13 marca 2024 r. W obecności twórców pokazany został film o 15 marca i jego bohaterze, Sándorze Petőfim, który od 14 marca można oglądać w kinach w całej Polsce. MTI/Zoltán Máthé

Tych, których nie można i nie należy spotkać

W tamtym czasie niemal w tym samym czasie powstawały tradycyjne wielkie kino i nowe faliste wielkie kino, czyli Synowie człowieka o kamiennym sercu i Biedni goście.

Możemy to przeczytać w Filmvilág:

„Węgierska nowa fala lat 60. została dotknięta specyficznym rodzajem «pozytywnej dyskryminacji»: krytyka i w rezultacie kanon historii filmu skupił swoją uwagę wyłącznie na twórcach nowofalowych, na stylu modernistycznym. Oczywiście słusznie, bo tu narodziły się wielkie wartości i innowacyjne formy. Ale w tamtym czasie istniał (jeszcze) inny, zabawny, popularny nurt węgierskiej produkcji filmowej, na który krytycy nie tylko nie zwracali zbytniej uwagi – jest to nadal postawa zrozumiała w epoce, która zaowocowała rewolucyjną odnową kinematografii – ale w dużej mierze patrzeć z niesmakiem. Tę niezrównoważoną sytuację rekompensowała publiczność, która masowo kochała i oglądała dla nich filmy. Po obu stronach były oczywiście dobre i złe uczynki, ale ich zestawienie oraz jednostronna aprecjacja i dewaluacja zdecydowanie doprowadziły do ​​utraty proporcji. Jednak pod względem proporcji lata sześćdziesiąte wykazały niespotykaną dotąd równowagę w zakresie kultury popularnej i wysokiej filmowej. Rok 1965, apogeum nowej fali, można wręcz uznać za symboliczny, gdyż w jego ramach powstały dwa powiązane tematycznie i zrealizowane w tym samym studiu filmy: Biedny człowiek i Synowie człowieka o kamiennym sercu. […]

Jeśli nie cały korpus popularnych filmów lat sześćdziesiątych, to z całą pewnością można powiedzieć, że Synowie człowieka o kamiennym sercu to godna alternatywa dla nowej fali. Várkonyi z pewną ręką adaptuje jeden z najlepszych fragmentów ogromnego dorobku Jókaia, opanowując gatunkowe reguły historycznego filmu przygodowego. Bogato zaprezentowane ujęcia wnętrz i plenerów następują po sobie w szybkim rytmie, ale każda scena ma swoją własną dramaturgię, od „motywu” otwierającego, przez wstawione gagi, aż po dramatyczne zakończenie. Sceny akcji są spektakularne, obrazy Istvána Hildebranda, scenografia i kostiumy – zwłaszcza dzięki cyfrowo odrestaurowanemu obrazowi – przyciągają wzrok, a gra aktorów wyrazista. Zgodnie z regułami gatunku wydarzenia historyczne rewolucji 1848-49 i wojny o niepodległość wpisane są w romantyczną opowieść rodzinną, ale ani obraz historii, ani historii rodziny nie jest idealizowany: film formułuje także krytykę Węgierska mentalność, która zastępuje przywództwo wojskowe i racjonalność ambicją; a na ostatnim zdjęciu widzimy matkę upadającą na zakrwawioną kamizelkę, trafioną kulą najmłodszego syna, który zamiast brata poświęcił życie. Nie ma szczęśliwego zakończenia; epoka była romantyczna, ani powieść Jókai, ani filmowa wersja Várkonyiego temu nie zaprzeczają, ale rzeczywistość historyczna taka nie jest i nie brakuje tego wyrazu w Synach człowieka o kamiennym sercu. (Magazyn Filmvilág 2017/10, s. 61-62)

Publiczność i potomność zadecydują i osądzą

W porównaniu z rokiem 1965 zmiana jest na tyle duża, że ​​powstał na dużą skalę, widowiskowy, rozrywkowy, popularny, tradycyjny film historyczny, który w dodatku ma w sobie wprawdzie sentyment narodowy, więc nie mówimy: chce być „Węgrem”. Z drugiej strony „nowa fala” nie wydała żadnego Poor Boys, ale nic. I niech nie będzie żadnych wątpliwości: gdyby Synowie człowieka o kamiennym sercu nie zostali stworzeni „Teraz albo nigdy!”, spotkaliby się z dokładnie taką samą krytyką.

Ale publiczność i potomność zadecydują i osądzą. I tylko to się liczy.

Teraz i zawsze.

A opinie żyjących po drugiej stronie liberalno-jakobińskiego Styksu są zupełnie nieciekawe.

naród węgierski

Wyróżnione zdjęcie: Zsolt Bayer, 27 kwietnia 2022 r. Foto: Tamás Kaszás / Index