Gergely Karácsony został ukarany grzywną w wysokości ponad pół miliona forintów za niezwrócenie ponad sześciuset formularzy zbierania podpisów do Krajowego Biura Wyborczego jako inicjator dwóch referendów, poinformowało MTI. Decyzja nie jest jeszcze ostateczna, środki prawne można złożyć w ciągu pięciu dni.  

Jest przecież coś takiego, że w środku napiętego harmonogramu burmistrz nie ma czasu na zajmowanie się własnymi pytaniami referendalnymi zadawanymi jako osoba prywatna, czy ich życiem pozagrobowym. I ta drobnostka oczywiście nie zaburza zbytnio równowagi domowego budżetu.

W Nyace remont potrójnego metra, zamiast Blahán melo, pracujący przy nim robotnicy jadą do ultiz, brakuje też żółtej farby do malowania ścieżek rowerowych.

Co za zaprzeczenie, w porównaniu z tym, że to drobiazg, że Uniwersytet Fudan nie odesłał formularzy 326 i 322 referendum wszczętego w sprawie zasiłku na poszukiwanie pracy w wyznaczonym terminie. Papierkowa robota nie jest chlebem powszednim i tylko ci, którzy nie pracują, nie popełniają błędów. Jednak zarządca miasta, który wcześniej pielęgnował ambicje premiera, dzień i noc ściąga jarzmo i głosi słowo. Przynajmniej, jeśli zarządzasz swoimi „groszowymi” sprawami w ten sposób, co to robi w przypadku spraw o poważniejsze stawki?

Na przykład Karácsony był nieugięty w sprawie outsourcingu spotów reklamowych w transporcie publicznym Budapesztu, dopóki zainteresowana firma nie zmieniła zdania.

Stolica nawet nie zauważa jednego czy dwóch miliardów forintów, a potem nadrabia stratę redukcją publicznych śmietników.

Cały artykuł można przeczytać na portalu 888.hu.

Wyróżniony obraz: MTI/Szilárd Koszticsák