Dobrze zapowiadający się polityk we wszystkich wojnach kulturowych staje po stronie konserwatystów – teraz toczy wojnę z wielkim Disneyem w związku z ustawą z Florydy zakazującą propagandy genderowej – pisze patrząc na Mandinera Magyar Nemzet.

Wojna kulturowa nasila się w Stanach Zjednoczonych: Disney i republikańska administracja Florydy, walcząc o ideologię obudzonych, używają przeciwko sobie całego swojego arsenału. W trakcie walki bez odpowiedzi pozostają dwa ważne pytania prawne: na co firma może sobie pozwolić w polityce i czy firmy też mają wolność słowa?

Ron DeSantis kandydował na gubernatora Florydy z poparciem Donalda Trumpa i objął wszystkie kwestie związane z wojną kulturową, które rozpalają republikańską bazę.

Tymczasem poradził sobie z epidemią Covid-19 w sposób pro-libertariański i wprowadził surowe prawa przeciwko szkolnictwu uniwersyteckiemu, indoktrynacji na jawie, trudnym do zweryfikowania głosowaniu korespondencyjnemu i głosowaniu na osoby, które nie mogą pokazać dowodu osobistego. W kwestiach politycznych przesunął się jednak na środek, podniósł pensje nauczycieli, zrobił wiele dla ochrony Parku Narodowego Everglades, a nawet poparł legalizację marihuany – budując w ten sposób poparcie dla siebie wśród demokratycznych wyborców. Tego też oczekuje od niego republikańska baza: twarda kultura Trumpa będzie walczyć w znacznie skuteczniejszy sposób niż były prezydent, uzbrojony w kompetencje polityczne i polityczne zdolności motoryczne - czytamy w artykule opublikowanym na łamach Mandiner.

Jednak według skrajnie lewicowego magazynu Vox

Wzorem DeSantisa nie jest w rzeczywistości Donald Trump, ale Viktor Orbán.

Jak wiadomo, ustawa zakazująca propagandy genderowej w szkołach wzorowana była na węgierskiej ustawie o pedofilii, a ustawa o mediach społecznościowych, która od tamtej pory trafiła do sądu, została zainspirowana propozycją Judit Varga. Tak twierdzi dziennikarz voxos, Zack Beauchamp

DeSantis jest właściwie wynalazcą „amerykańskiego orbanizmu” – okaże się, czy wyniki wyborów będą na tym oparte.

Ale czym jest ta wielka kontrowersja dotycząca propagandy płci na Florydzie? Historia zaczęła się na początku marca, kiedy w Izbie Reprezentantów Florydy przedstawiono projekt ustawy zakazujący nauczania orientacji seksualnej i tożsamości płciowej w czwartej klasie i starszych w sposób nieodpowiedni do wieku lub rozwoju uczniów , wspomina Mandiner.

House Bill 1557 natychmiast rozpoczął wojnę kulturową znaną z domu: według przywódców republikańskiego stanu jest to ustawa o prawach rodzicielskich w edukacji, a organizacje LGBTQ działające w sojuszu z demokratyczną opozycją są prawem „nie mów gej” ( Don't Say Gay Bill) rozmawiają.

Celowo niejasne sformułowanie części dotyczącej uczniów starszych niż czwarta klasa szczególnie razi lobby LGBTQ, ponieważ w Ameryce zwyczajem jest procesowanie się o wszystko – i to właśnie na takich prawach zatroskany rodzic, któremu nie podoba się indoktrynacja ich dziecka może wszczynać długotrwałe procesy sądowe.

Wtedy na scenę wkroczył największy pracodawca Florydy, The Walt Disney Company, która zarządza ogromnym kompleksem Walt Disney World. Pod presją pracowników dyrektor generalny Bob Chapek wkroczył 9 marca wraz z Ronem DeSantisem. Przez dziesięciolecia firma hojnie wspierała kampanie zarówno demokratycznych, jak i republikańskich polityków i wykorzystywała swoich trzydziestu ośmiu lokalnych lobbystów, aby uzyskać wszystko, czego chce od stanu, ale po podpisaniu ustawy 28 marca przestała finansować kampanie na Florydzie - a zamiast tego zasygnalizował, że w przyszłości będzie walczył o zniesienie prawa.

Gubernator nie pozostał dłużnikiem Disneya: 22 kwietnia podpisał ustawę SB 4-C, która rozwiązała Reedy Creek Development District ze skutkiem od czerwca przyszłego roku – to 101-kilometrowe „państwo w stanie” na granicy Orange i Hrabstwa Osceola, w których Disney praktycznie sam się rządzi i opodatkowuje.

Jeśli Disney chce walczyć, wygląda to na niewłaściwego faceta, napisał gubernator w niedawnym liście dotyczącym zbiórki pieniędzy.

Nie pozwolę obudzonej firmie z Kalifornii rządzić naszym stanem.

Fiasko DeSantis-Disney wskazuje na szersze tendencje w amerykańskiej polityce wewnętrznej: korporacje coraz otwarciej reprezentują ideologie polityczne, ale też coraz częściej ponoszą porażkę w tej dziedzinie – a konserwatywni wyborcy, nieco osieroceni po usunięciu Donalda Trumpa, jednoczą się wokół przywódców którzy nie boją się przestrzegania przez firmy.

Ron DeSantis się nie boi, mimo że jest to zerwanie z trwającą dekadę pro-biznesową linią partii, stwierdza Mandiner.

Republikańscy wyborcy również wyciągnęli z tego własne wnioski: DeSantis jest najbardziej prawdopodobnym republikańskim kandydatem na prezydenta po Trumpie, a były wiceprezydent Pence również nie startuje.

Dwa sondaże z kwietnia wyraźnie pokazują, że jeśli Trump nie wystartuje, DeSantis z pewnością wygra wyścig o nominację Republikanów na prezydenta z poparciem około 30-35 procent, znacznie wyprzedzając Pence'a – ale jeśli Trump wystartuje, nadal byłby drugi w stosunek 57:15.

Źródło i cały artykuł: magyarnemzet.hu

Wyróżniony obraz: Ron DeSantis/Zdjęcie: Flickr