„Wytrwałość i niezachwiana postawa w każdych okolicznościach to jedyny sposób, aby pozostać mniejszością” – mówi Orsz Orosz, działacz na rzecz ochrony wartości i broniących praw, który wiosną otrzymał nagrodę Najważniejsze wydarzenia na Węgrzech, a ostatnio słowacki cywilny order honorowy. prezes Stowarzyszenia Obywatelskiego Sine Metu, przewodniczący komisji kultury i turystyki gminy dystryktu Nyitra.

Dunamocs to barwna węgierska wioska, oddzielona od ojczyzny jedynie Dunajem w wyniku dwóch fatalnych w skutkach traktatów pokojowych. Örs Orosz Orosz urodził się i dorastał tutaj, w silnym węgierskim, patriotycznym środowisku.

„To definitywnie zdefiniowało moją tożsamość. W mojej rodzinnej wsi od 1920 roku codziennie o godzinie 16:30 bije dzwon na pamiątkę podpisania traktatu pokojowego w Trianon. „Długo nie wiedziałam, że w 1949 r., kiedy zaczęło się łagodzenie, została tu ponownie otwarta pierwsza szkoła węgierska, bo kobiety wyłamały drzwi zamkniętego budynku i zmusiły do ​​nauczania ich przedwojennego nauczyciela kantora, " on mówi.

Urodzony w 1985 roku, jego zainteresowanie studiami narodowymi w dużej mierze ukształtował fakt, że jego matka, chemik, pochodzi z obszaru bloku zachodniego, a ojciec, inżynier mechanik, pochodzi ze wschodu, z Jászó, najbardziej wysuniętej na północ rozproszonej wioski węgierskiej . „Ta obecność wschód-zachód była decydująca, podczas rodzinnych wycieczek widziałem naprawdę piękne krajobrazy, regiony Gömör, Abaúj i Torna, chciałem je szczegółowo obejrzeć”.

Chodził do liceum w Komárom i nie tylko zakochał się w mieście, on i jego koledzy z klasy w mieście zakochali się także w regionie Dunamoc. Organizował dla nich wycieczki patriotyczne, z czasem zaangażował się także w organizację ogólnopolskiego patriotycznego rajdu rowerowego, a nawet kilkakrotnie był głównym organizatorem. Już wtedy interesował się geografią, a później specjalizował się w geografii politycznej - konkretnie w Pradze, na Uniwersytecie Károly'ego.

„W czasach czechosłowackich studiowanie w Pradze było nie tylko prestiżem dla Węgrów z wyżyn, ale także drogą ucieczki, ponieważ antywęgierski styl panujący na słowackich uczelniach był tu mniejszy lub nie występował” – wyjaśnia. Na przełomie tysiącleci i tak było to bardziej charakterystyczne dla Słowacji.

Jako typowe rosyjskie przeżycie wspomina, że ​​podczas wyjazdu na narty do Tatralomnic sam właściciel podszedł do ich stolika w kawiarni i zabronił im mówić po węgiersku.

Nawiasem mówiąc, nauczył się czeskiego na uniwersytecie w Pradze przed słowackim. Ale jemu to nie przeszkadza i nie przeszkadza mu fakt, że dorastał rzut beretem na południe, w ojczyźnie: „To prawda, że ​​iloma językami mówisz, tyle jest ludzi, bo każdy język obcy poszerza horyzonty. Jako Węgier naprawdę można poznać wyszehradzką, środkowoeuropejską przestrzeń życiową tylko dzięki językowi słowiańskiemu”.

Lata spędzone w Pradze były decydujące także dla Rosji. – To był zgrany, dobry zespół. Jako węgierskie dzieci z gór podsycił nas patriotyzm, chęć zrobienia czegoś i tam narodziła się idea mojej działalności publicznej, dwujęzycznej południowej Słowacji i propagowania dwujęzyczności”.

Pomysł narodził się również w postaci Ruchu Dwujęzycznej Południowej Słowacji, będącego wynikiem współpracy studentów uniwersytetów studiujących w Pradze i Budapeszcie. W latach 2010-tych w większości anonimowi członkowie ruchu zwracali uwagę na status języka węgierskiego między innymi spektakularnymi kampaniami plakatowymi i flash mobami, a jak to ujął Orosz, starzy członkowie „są dzisiaj nadal aktywnymi ludźmi, którzy robią rzeczy dla społeczności i wykonują swoją pracę na innych stanowiskach. ich biznes”.

Nawiasem mówiąc, obóz letni Gombaszög, który od tego czasu stał się największą imprezą węgierskojęzyczną na Słowacji, ma również swoje korzenie w Pradze: tamtejsi studenci stworzyli pierwszą wersję w 1928 roku.

Obóz, który w międzyczasie był na skraju likwidacji, został ostatecznie przejęty w 2009 roku przez ambitnych członków Sieci Studenckiej, zrzeszającej studentów z Rosji i Podhala; o ich sukcesie świadczy fakt, że w ostatnim roku przed epidemią koronawirusa imprezę, która pełni również funkcję festiwalu, bezpłatnej uczelni i społecznego okrągłego stołu, odwiedziło 30 tys. ich. – Dziś organizatorów obozu jest więcej niż uczestników – wspomina Orosz.

To, co czyni to wydarzenie wyjątkowym, to fakt, że ludzie o różnych światopoglądach mogą usiąść obok siebie, co jest (jak grzyb) w ostrym kontraście do pędzącej codziennej polityki. Jak zauważa Orosz, Węgrzy z wyżyn nie mają tak spójnej tradycji jak z Siedmiogrodu, a brak jedności prowadzi do politycznej porażki; społeczność, ze względu na swoją wielkość, musi tolerować różnorodność opinii.

„Może istnieć opinia większości, ale nie możemy podzielać innych opinii, a Gombaszög stał się tego rodzaju symbolem, ponieważ tam każdy otrzymuje autonomię, na którą zasługuje w tworzeniu programu”.

Orosz niezbyt optymistycznie patrzy na przyszłość wspólnej węgierskiej partii Sojusz, którą częściowo sprowadził pod dach: „Zagłębili się w sprawy regionalne i wydaje mi się, że wyrzekają się ambicji narodowych. Ale nadal ufam instynktowi życiowemu społeczności”.

Jego największą troskę podsycają procesy demograficzne Węgrów na wyżynach: „Bałem się naszej społeczności przez następne trzydzieści lat, a jeśli zawiedzie instytucja upolitycznienia etnicznego i jest to wpisane w te wybory, to mamy zadowolić się inną strategią obrony naszych interesów”.

Mandarynka