Daj spokój, o jakich zasadach mówimy w Stanach Zjednoczonych?

Mąż wieczorem wraca do domu, a żona:

– Kochanie, jesz kolację?

- Dlaczego, jestem już głodny?

To właśnie przychodzi na myśl, gdy pomyślimy o pomyśle Bułgarii, która wymyśliła dodatkowy podatek od rosyjskiego gazu przepływającego przez ich kraj.

Dokładnie taki był plan:

Bułgaria nakłada podatek w wysokości dwudziestu lewów (około czterech tysięcy HUF) na tranzyt rosyjskiego gazu za megawatogodzinę. Wywołało to oczywiście natychmiastową i gniewną reakcję rządów Węgier i Serbii, przy czym bułgarski premier jako pierwszy bronił dodatkowego podatku, mówiąc

„Jest duża szansa, że ​​podatek stworzy realną konkurencję na rynku gazu, na której skorzysta cała Europa. Chronimy interesy Bułgarii. To są dochody, które mogą trafić do budżetu państwa.”

Bułgarski minister finansów Asen Wasiliew wyjaśnił:

„Ponieważ większość kontraktów Gazpromu wyceniana jest w miejscu dostawy w danym kraju, podatek najprawdopodobniej nie będzie miał wpływu na ceny. […] To tylko zmniejszy zyski Gazpromu.” Jest to oczywiście stwierdzenie fałszywe, gdyby ten pomysł został wdrożony, cena gazu na Węgrzech wzrosłaby mniej więcej dwukrotnie.

Na szczęście nic z tego nie będzie. Po tym, jak Węgry ogłosiły, że jeśli Bułgaria nie zrezygnuje ze swoich pomysłów, może pożegnać się z członkostwem w Schengen, Bułgarzy zapowiedzieli wycofanie ustawy. Z przyjemnością uznajemy jedyną słuszną i normalną decyzję, jaką mogli podjąć, ale ważne jest, aby zadać pytanie:

czy to naprawdę był pomysł Bułgarów?

Cóż, jeśli szukamy odpowiedzi na to pytanie, nie zaszkodzi przypomnieć sobie, jak rozpoczęła się budowa Turkish Stream.

Wśród dostępnych materiałów możemy przeczytać, co następuje: prace nad budową Turkish Stream „miały rozpocząć się w czerwcu 2015 roku, ale ze względów politycznych międzyrządowe porozumienie w sprawie budowy gazociągu zostało podpisane dopiero 10 października 2016 roku. Budowa oficjalnie rozpoczęła się 21 lutego 2017 roku. Budowę odcinka morskiego rozpoczął rosyjski koncern gazowniczy Gazprom w pobliżu kurortu Anapa na rosyjskim wybrzeżu 7 maja 2017 r., a zakończył 19 listopada 2018 r. w pobliżu europejskiego wybrzeża Turcji, w osadzie Kıyıköy . Ze Stambułu prezydent Rosji Władimir Putin i prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan uczestniczyli w ceremonii ukończenia odcinka morskiego za pośrednictwem rozmowy wideo. Zasypywanie odcinka podmorskiego rozpoczęło się w październiku 2019 r., a oddanie do eksploatacji odbyło się 8 stycznia 2020 r. Kontynuowano prace przy budowie odcinków łączących na obu brzegach. Serbski odcinek Tureckiego Potoku, Bałkański Potok, został otwarty w styczniu 2021 r.”.

A potem zobaczmy, jak o kablu pisała lewicowo-liberalna, „niezależna” prasa. Najpierw spójrzmy na artykuł HVG:

„Przy udziale Putina i Erdogana odbyło się uroczyste przekazanie gazociągu Turkish Stream łączącego Turcję z Rosją. Celem gazociągu zrodzonego z popiołów Południowego Potoku są Węgry, a przez nie Europa Zachodnia, ale w tym celu nie wybudowano jeszcze jego europejskiej odnogi, Bałkańskiego Potoku. Co, oprócz przyjaznego dla środowiska zwrotu UE i odnowienia ukraińskiej umowy tranzytowej, nie jest potrzebne na świecie”.

Chciałbym podkreślić „mądre” i „przewidujące” zdanie, zgodnie z którym Turkish Stream nie jest potrzebny światu oprócz „przyjaznego dla środowiska zwrotu UE i odnowienia ukraińskiej umowy tranzytowej”.

Och, co powiesz na to! Ale byłbym ciekawy, co byśmy dziś zrobili bez tego drutu. Moglibyśmy to również przeczytać w tym samym miejscu:

„Według Bulgargazu Bułgaria kupowała wcześniej gaz przez Rumunię, dzięki Turkish Stream kraj ten zaoszczędzi 46,2 mln dolarów rocznie, głównie dlatego, że nie będzie musiał płacić opłat za tranzyt do Rumunii”.

Dobrze! W ten sposób bułgarski pomysł zyskuje kolejny maślany odcień. Tak więc w przypadku Turkish Stream zaoszczędzili na dotychczasowych opłatach za tranzyt, a teraz chcą nałożyć dodatkowy podatek, aby „zwiększyć dochody bułgarskiego budżetu”. Czy to nie byłoby trochę za dużo dobrego?

A najważniejsze, co wówczas napisało także HVG – oto ona:

„Nawiasem mówiąc, rząd USA, który z zasady (i własnym interesom gospodarczym) sprzeciwia się wszelkim rurociągom łączącym Europę z Rosją, w grudniu 2019 roku nałożył sankcje na firmy budujące Nord Stream 2 i Turkish Stream.

Zarówno Berlin, jak i Moskwa uznały to za „naruszenie konwencji międzynarodowych” i „interwencję zagraniczną”. Sankcje dotyczą także firm realizujących jakąkolwiek rozbudowę lub rozbudowę Turkish Stream – potwierdzili portalowi informacyjnemu Euractiv urzędnicy rządu USA.

W tym miejscu chciałbym podkreślić „zasadniczy” przepis dotyczący prawidłowego małego czerwonego ogonka. Daj spokój, o jakich zasadach mówimy w Stanach Zjednoczonych? Szczególnie o tych, którzy mówią, że od wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej kupili z Rosji dwa i pół razy więcej wzbogaconego uranu niż przed wojną, a jednocześnie codziennie mówią, czego i jak nie powinniśmy kupować od Rosji Rosjanie? Czy byłyby to wielkie amerykańskie zasady?  

Bo wtedy historia Atyafiego Székely’ego, który tak powiedział o zasadach: – Zasady? Zasady, moje dobre śpiączki są jak pierdnięcia. Trzymaj to tak długo jak możesz...

Konkluzja jest jednak taka, że ​​Stany Zjednoczone ze wszystkich sił starały się uniemożliwić budowę gazociągu, a jednym ze sposobów tego było nakazanie firmom zaangażowanym w budowę najpierw zgłosić się do Waszyngtonu, a następnie, po ich otrzymaniu, nie poddali się, zostały ukarane sankcjami.

Tak zachowuje się prawdziwy kolonialista.

Privátbankár napisał wówczas:

„W ubiegłą środę w Stambule szefowie państw Turcji, Rosji i Serbii, a także premier Bułgarii symbolicznie otworzyli kurek drugiej nitki gazociągu Turkish Stream. Jednak Stany Zjednoczone, które coraz większą uwagę zwracają na kwestie obronne i energetyczne na Bałkanach, powiedzą kilka słów na temat budowy brakującego bułgarskiego odcinka gazociągu dostarczającego gaz do Europy Południowo-Wschodniej i Węgier.

Po uroczystym przekazaniu władzy w Stambule sekretarz stanu David Hale, trzeci przywódca amerykańskiej polityki zagranicznej, złożył oświadczenie dla bułgarskiego radia BNR. Według niego Moskwa wykorzystuje swoje zasoby energetyczne jako narzędzie polityczne:

Stany Zjednoczone sprzeciwiają się budowie drugiego gazociągu TurkStream, który będzie transportował gaz przez Bułgarię do regionu Europy Południowo-Wschodniej, uznając to za projekt geostrategiczny Rosji. Rozumiemy, że bezpieczeństwo energetyczne jest bardzo ważne dla Europy i rozumiemy, że gdy nasi sojusznicy mają bezpieczny dostęp do energii, są silniejszymi i bardziej niezawodnymi sojusznikami. Problem w tym, że Moskwa ma inne poglądy, wykorzystując swoje zasoby energetyczne jako narzędzie polityczne do zdobywania wpływów i dzielenia Europy.

Problemem są Nord Stream 2 i druga nitka Turkish Stream, które nie zapewniają Europie dywersyfikacji energetycznej. Destabilizują Ukrainę, ponieważ rurociągi omijają ten kraj. Wierzymy, że Rosja pozyskuje kolejne narzędzie, za pomocą którego może podbić Europę i wywołać niestabilność”.

O mój Boże, nie ma bardziej żałosnego i absurdalnego kłamstwa niż kłamstwo, w którym Stany Zjednoczone „niepokoją się” bezpieczeństwem Europy i dywersyfikacją energii. I jakże byłoby wspaniale, gdyby w trosce o Stany Zjednoczone Europa nie chciała płacić „dotacji” przeznaczonych dla Ukrainy, które – według wyznań ministra spraw zagranicznych Blinkena – „90 proc. trafiają do firm amerykańskich”, a nie chciała nam sprzedać gazu łupkowego i LNG, który jest trzy-czterokrotnie droższy.

Nie mówiąc już o innych rzeczach. A jeśli ktoś tak nie uważa, polecam 444, biuletyn amerykańskiego rządu i amerykańskich tajnych służb, w którym wówczas pisano:

„Według USA bardzo ważne byłoby, aby kraje europejskie zależne od rosyjskiego gazu mogły kupować gdzie indziej, ponieważ brak bezpieczeństwa stwarza dla nich ryzyko dla bezpieczeństwa narodowego.

Mogą także polecić amerykański import, dla którego opowiadają się za budową terminali LNG (gazu skroplonego, który można transportować statkami). Szczególnie nalegają na dokończenie planowanej od lat terminalu na chorwackiej wyspie Krk. Bardzo popierają łączenie rurociągów elektroenergetycznych i gazowych w UE.

Zdecydowanie popierają nowy pakiet energetyczny UE, który wzywa do liberalizacji rynku. (Węgierski parlament sprzeciwił się dwóm punktom w kwietniowej rezolucji.) Są zdecydowanie przeciwni budowie gazociągów Turkish Stream i Northern Stream 2.”

Wyraźna mowa.

A żeby wszystko było jeszcze jaśniejsze, czas przyjrzeć się obecnemu premierowi Bułgarii i jego partii. Pozostańmy przy 444, bo dzięki temu dokładnie wiemy, z czego cieszy się Ameryka:

„Po kilku miesiącach impasu politycznego powstał nowy rząd Bułgarii. W ciągu ostatnich dwóch lat w Bułgarii pięć razy odbyły się wybory parlamentarne, ostatnia odbyła się 2 kwietnia. W ciągu dwóch miesięcy, które minęły od tego czasu, krajem kieruje rząd wykonawczy. Nowy rząd Bułgarii utworzyli politycy GERB-SDS i drugich w kolejności ugrupowań partyjnych PP-DB. Premierem kraju przez pierwsze dziewięć miesięcy będzie polityk centrowej partii Kontynuujmy zmiany (PP) Nikołaj Denkow. Następnie przez drugie dziewięć miesięcy jej miejsce zajmie Marija Gabriel, polityk z konserwatywnej partii Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERP).

A potem spójrzmy na tę konkretną formację Kontynuujmy zmianę, która teraz daje premierowi:

„Continuing Change to partia polityczna w Bułgarii założona przez dwóch studentów z Harvardem, Kirila Petkowa i Asena Wasiliewa”.

Auć! Obraz zaczyna się wyłaniać! Ale kim jest Kiril Petkov? Po Harvardzie wrócił do Bułgarii, gdzie jako przywódca słynnej „walki z korupcją” został premierem, ale nie na długo, bo szybko został obalony w wotum zaufania. Summa summarum: ta formacja polityczna to typowa partia polityczna „Made in America”, jej przywódcy to typowi politycy „Made in America”, których ważne i mniej ważne sprawy dyktowane są przede wszystkim z Waszyngtonu.

Być może więc jest już zrozumiałe, dlaczego Bułgarzy pomyśleli o tym właśnie teraz.

W każdym razie nie udało się. Ale możemy być pewni, że Waszyngton będzie miał wiele innych świetnych pomysłów. Tylko inne partie i politycy „Made in America” klepną się w czoło, że są „heurekami”!

naród węgierski

Wyróżniony obraz: MTI/Szilárd Koszticsák