Nie wyraziliśmy jasno i stanowczo naszej opinii moralnej, zapomnieliśmy stanowczo przeciwstawić się zaciemnieniom i kłamstwom, których szkodliwe skutki odczuwamy nadal dwadzieścia lat później. Napisane przez Katalin Kondor.

Kalendarz pomaga, na pewno pomaga, szczególnie jeśli człowiek jest z takiego żelaza, że ​​uważa za ważne utrwalenie i nie zapomnienie wydarzeń z przeszłości, a także ma przyjaciela tak dokładnego, jak ja miałem nieżyjącego już dziennikarza Imre M. .Sabó, znany wielu. Zawsze powtarzał, że „trzeba pamiętać” i to robił. Nie tylko swoją twórczością, ale także tym, że pozostawił po sobie swoją prestiżową kolekcję, czyli pamiętnik, który częściowo odziedziczyłem, a także miał cykl artykułów, o których pamiętajmy! ukazało się pod tytułem

Było nawet miejsce na to, że w 2004 roku, 25 lutego, a więc w tych dniach niemal dokładnie 20 lat temu, czyli w drugiej połowie lutego, w wiadomościach pojawiła się informacja, że ​​Péter Medgyessy może przedwcześnie opuścić rząd i że Gyurcsány Są przeznaczone dla Ferenca.

Ferenc Gyurcsány nazwał tę wiadomość bezpodstawną spekulacją.

Oczywiście kłamał już wtedy całkiem sporo. (W tym celu trzeba wiedzieć, że Medgyessy był premierem naszego kraju w okresie od 27 maja 2002 r. do 29 września 2004 r.) Zatem powyższa wiadomość o odejściu Medgyessy'ego była tak „spekulacją”, że minęło siedem miesięcy, a Ferenc Gyurcsány musiał zmarł 28 września 2004 r., większość partii rządzącej w parlamencie wybrała go na premiera i zaakceptowała program rządu. To zapoczątkowało marsz kraju w stronę przepaści. Nie ma potrzeby omawiać tego szczegółowo tylko dlatego, że istnieje masa dokładnych danych, stwierdzeń i pism analitycznych jako dowód upadku naszego kraju, zepchniętego na skraj przepaści, począwszy od 2004 roku.

Patrzę na notatki M. Szabó, są tam takie „drobiazgi”, jak fakt, że niemal na początku kadencji Gyurcsány’ego, a dokładnie 12 listopada 2004 r., lewicę lub lewicę spłynął kolejny deszcz publicznych pieniędzy. grupy medialne i korporacyjne, w tym Népszabadság, Népszava, gazeta Metro, Klubrádió, Magyar ATV itp. do swoich kas, nie pomijając także gazet będących własnością zagraniczną.

To wszystko to dopiero wierzchołek lub dno góry lodowej, nie wiem, w każdym razie z dostępnych już w wielu miejscach dowodów jasno wynika, że ​​zepchnięty już na skraj przepaści kraj nie w kolejnych latach nie oddalał się od przepaści, ale się do niej przybliżał.

Wbiegliśmy też porządnie w głębiny.

Kontynuowano ulotki do lewicowego sądu prasowego i kto wie kogo do wszystkich, a nawet wyszło na jaw, że swoje stanowisko prawne w sprawie trzech spółek premiera Gyurcsány'ego ogłosiła także prokuratura. Na tej podstawie potwierdzono, że w przypadku widmowej spółki Gyurcsány’ego – Nomentana Kft. – istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa polegającego na fałszowaniu dokumentów prywatnych i publicznych, jednakże karalności przestępstwa wygasła w grudniu 2005 r.

Tak żyliśmy za panowania Gyurcsány’ego, ale działo się tu też wiele innych wydarzeń.

Kilka ograniczeń i kilka decyzji lekceważących interesy gospodarki narodowej, zwłaszcza w zakresie przetargów prywatyzacyjnych, przepaliło bezpiecznik.

Warto wspomnieć – zwłaszcza biorąc pod uwagę demonstracje nauczycieli z ostatnich lat – że według Demokratycznego Związku Zawodowego Nauczycieli od września 2005 roku pracę straciło około 6 tysięcy nauczycieli. Rok 2005 był także rokiem, w którym unijny komisarz ds. finansów Almunia wysłał na łamach „Financial Times” do premiera Węgier Gy.F. wiadomość, w której zwrócił się do węgierskiego rządu z prośbą o zaprzestanie niepohamowanych wydatków, gdyż w przeciwnym razie kanały pieniężne UE zostaną zamknięte . Nasz Premier odpowiedział: „Czego do cholery Europa od nas chce?” Póki co nasz dług publiczny wzrósł już o 1300 miliardów, wyszło też na jaw, że rząd przez trzy lata podawał fałszywe dane.

No i tak oto przeszliśmy do roku, czyli 2006, który wniósł w nasze życie niefortunne zdarzenia.

Wśród nich są takie, których nie mogliśmy sobie wyobrazić nawet w snach po tzw. zmianie ustrojowej. O ile zarysowana powyżej sytuacja gospodarcza w niczym tego nie usprawiedliwiała, a w normalnych okolicznościach wręcz by tego zakazała, rząd po raz kolejny rozdzielił wielomilionowe dotacje pomiędzy spółki lewicowego sądu księżycowego. Dokładniej, jego Narodowy Instytut Edukacji Dorosłych. Wśród zwycięzców przetargu na promocję edukacji dorosłych znalazła się firma Tamása Gyárfása, która otrzymała ponad 11 milionów HUF, Klubrádió 2,8 miliona, Magyar ATV 20 milionów i tak dalej.

To wszystko są fakty. Dość demoralizujące fakty. Podobnie jak głęboko zdemoralizowało to nasze społeczeństwo, gdy jego ówczesny przywódca numer jeden – uważający się za niezwykle uczciwego i wzorowego – wystąpił, wyznając jako winowajca: „Oczywiście kłamaliśmy przez ostatnie półtora do dwóch lat. Było bardzo jasne, że to, co mówiliśmy, nie było prawdą. A w międzyczasie przez cztery lata nie zrobiliśmy nic. Nic. Nie można powiedzieć, że jest to działanie rządowe, z którego moglibyśmy być dumni, poza faktem, że przywróciliśmy zarządzanie do końca od…

Nie muszę mówić, że Gyurcsány złożył takie wyznanie, i być może nie warto nawet dyskutować o tym, ile moralnego naruszenia i oburzenia wywołało to szczere „spowiedź” u przyzwoitych ludzi. Nigdy nie przemija.

Bo wszystko ma swoją historię. (Wiem, że konsekwencje są niestety niewielkie, ale to już inny temat.) To „mówienie prawdy” było tak demoralizujące, że trudne do przetrawienia. Choćby dlatego, że nie towarzyszyła temu skrucha. Poza tym dał nam tę lekcję, być może trudną do rozszyfrowania lekcję: jak staliśmy się tak łatwowierni? Dobrze byłoby to rozszyfrować.

Károly Lóránt, mój stary dobry przyjaciel, inżynier-ekonomista, powiedział mi kiedyś, że łatwowierność można uznać za rodzaj choroby ludowej, która niestety powoduje, że wiele osób zdało sobie sprawę, że wielu ludzi można prowadzić za nos. I opuszczają siebie.

Po angielsku: nie wyraziliśmy jasno i stanowczo naszej opinii moralnej, zapomnieliśmy stanowczo przeciwstawić się zaciemnieniom i kłamstwom, których szkodliwe skutki nadal odczuwamy, mimo upływu dwudziestu lat.

Dodajmy, że przez kłamstwo straciliśmy też poczucie własnej wartości. Przecież nie protestowaliśmy wystarczająco. Nie, aż do dzisiaj. Tak więc, niestety, wciąż aktualne jest stwierdzenie naszego znakomitego rodaka: „Jesteśmy krajem bez konsekwencji” (politolog i filozof Tamás Fricz).

I tak pozostanie tak długo, jak będziemy starali się tuszować, zapominać, trywializować otaczające nas zdarzenia, które nam się przytrafiły. Nie zaszkodzi więc czasami wyjąć kalendarz i autentyczne artykuły z gazet, aby przypomnieć sobie ważne wydarzenia, które nam się przydarzyły, choćby po to, by przypomnieć sobie działania tych, którzy zamierzają zrujnować nam życie. W ten sposób możemy pomóc naszemu poczuciu własnej wartości.

Zbliża się 15 marca.Nie możemy zapomnieć, że w 2006 roku kolejne piękne, podnoszące na duchu święto historyczne zostało zrujnowane przez pribék Gyurcsány’ego.

Fakt, że pozwolono im bezkarnie szkodzić naszemu narodowi, do dziś jest demoralizujący. Poczucie własnej wartości i samoocena człowieka doznały wówczas poważnych obrażeń.

Nie jest to niemożliwe do odzyskania. 15 marca jest także okazją do godnego i pięknego świętowania.

Węgierska gazeta