Ich kandydatowi niemal cały dzień zajęło przyznanie się do porażki i pogratulowanie zwycięzcy, a na koniec oddanie hołdu wyczerpanym działaczom i dziesiątkom milionów wyborców, w ogóle im salutując.

Osuwające się zwycięstwo Donalda Trumpa było już przez wielu analizowane. Do społeczeństwa – nie, nie do zawodowej pracy politycznej! – jako osoba, która powróciła do kraju, nie była to pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy, jak wielu w kraju i za granicą, ale to, co moim zdaniem, najgłośniej i najgłośniej mówiło o tym, jak wspaniały był przyszły 47. prezydent USA. Cisza. Poważna cisza wokół Izby Demokratów.

Ich kandydatowi niemal cały dzień zajęło przyznanie się do porażki i pogratulowanie zwycięzcy, a na koniec oddanie hołdu wyczerpanym działaczom i dziesiątkom milionów wyborców, w ogóle im salutując. Jednak w środę rano liczby mówiły same za siebie.

Demokraci nie spodziewali się dużego zwycięstwa, ale z opinii ankieterów wynikało, że ostateczny wynik będzie bliski i że od jego wyniku może zależeć bardzo niewiele. A potem ująłem to bardzo życzliwie... Dlatego przygotowali metodę, którą wypróbowano już w wielu miejscach na świecie, ostatnio w Gruzji: w przypadku bliskiego lub zamaskowanego wyniku w mediach, przy pomocy kilku hałaśliwych, rozczarowanych, przegranych działaczy opozycji, można to nawet postrzegać jako brutalne, jeśli dobrze sfotografowane, ale w każdym razie podają w wątpliwość wynik hałaśliwym protestem, powołując się na fałszerstwa wyborcze.

Ile takich widzieliśmy?!

Nawet z domu wiele osób pamięta maszerujących na ulicach Budapesztu po fatalnie nieudanych wyborach w 2018 roku – na szczęście tutaj spokojnie – którzy w dość surrealistyczny sposób, udowadniając, że nie mają pojęcia o prawdziwym stanie kraju, napisali na swoim flagi, że „jesteśmy większością”.

Potem, w 2022 roku, nie było już demonstracji We Are the Majority ani We Are the Losers, sztuczne lodowisko wypełniło się pustką. Jednak drużyna, która spodziewała się wówczas bliskiego wyniku, a dokładniej bliskiej porażki przeciwnika, miała wszystko przygotowane. Nie pozostawiono w tyle kwestii kwestionowania uczciwości wyborów (ze względów bezpieczeństwa zaczęto je drukować na kilka tygodni przed głosowaniem) i tyrad ich zwolenników przeciwko oszustwom. Ich liczniki głosów, którzy wyjechali na wieś, jako pierwsi zaczęli ochładzać swoich kolegów z Pesztu, ale zamieszki zakończyły się nie z tego powodu, ale dlatego, że zwycięstwo było tak oczywiste.

W wyborach w 2022 r. liczba głosów oddanych na Fidesz-KDNP była najwyższa, jaką partia kiedykolwiek uzyskała w tym kraju.

Konglomerat zwany machiną Obamy w Waszyngtonie odliczał niemal kolejny dzień. No nie głosy, bo na początku też zrozumieli, że na tym niewiele można zyskać, ale czy uda im się zmobilizować wystarczająco silny opór przeciwko wynikom wyborów, i doszli do wniosku, że prezydentura Donalda Trumpa zwycięstwo było tak wielkie, że żaden z nich nie miał szans. (Nie da się w żaden sposób porównać dość amatorskiej postawy byłego prezydenta w podobnej sytuacji w 2020 roku z siłą finansową, organizacyjną i profesjonalizmem machiny Obamy.)

Tego zwycięstwa nie można kwestionować żadnymi standardami!

Przez ćwierć wieku Demokraci pocieszali się faktem, że nawet zwycięscy republikańscy kandydaci na prezydenta otrzymali mniej głosów niż w chwili przegranej. Krzyczeli o niesprawiedliwości, a nawet atakowali fundament demokracji amerykańskiego państwa federalnego, czyli system wyborczy. Ale teraz i to spadło, o wiele milionów więcej ludzi głosowało na kandydata Republikanów niż na Demokratę.

Oczywiście nikt nie powinien myśleć, że nie będzie demonstracji i protestów. Ale w świetle wyniku wyborów wszystko to tylko jeszcze bardziej wzmocni to, jak błyskotliwie pokonał ich Trump.

Autor jest dyrektorem Instytutu Wolnej Europy

naród węgierski

Wyróżniony obraz: archiwum Ringiera/Blikk