László Szily, syn 444 i wybitny węgierski przedstawiciel sarkastycznego dziennikarstwa, napisał czterowierszowy artykuł o tytule pełnym błędów ortograficznych o tym, że premier zamieścił na Facebooku tabliczkę z cytatami z jego przemówienia wygłoszonego na 20 sierpnia ubiegłego roku zostały wygrawerowane.

„Viktor Orbán napisał, że na ścianie w jego miejscu pracy zainstalowano metalowy szyld, na którym wyryto jego cytaty” – głosi tytuł, który sam w sobie zasługuje na osobną analizę, ale jeszcze ciekawsza jest konkluzja autora, że

"Wpis na FB wskazuje, że premier quasi-oficjalnie uważa swoje myśli za prawo".

Czy ta żelazna logika wynika z wrodzonego geniuszu autora seryjnego bloga, czy agenci odmieniający umysły wciąż wystrzeliwują Szily'ego z szarości codzienności w krainę kolorów, czy też czyta myśli premiera z jego magiczne okulary, trudno jest rozstrzygnąć, w każdym razie nikomu przy zdrowych zmysłach nie przyszłoby do głowy, że Viktor Orbán oficjalnie uważa swoje własne myśli za prawo. Ta mentalność jest znacznie bardziej charakterystyczna dla neoliberalizmu i jeśli ktoś, frontman 444 – jako osoba dotknięta – powinien to naprawdę wiedzieć, tak jak dziennikarz powinien znać pojęcie zdolnej mowy.

Nawiasem mówiąc, odpowiedni fragment przywołanego tekstu brzmiał tak:

 „Podobnie jak natura i ruch gwiazd, istnieją również prawa dotyczące przetrwania i zachowania. A kiedy już to zrozumiemy, musimy wyryć je na filarach Węgier tak ostro, aby żadne pokolenie nie mogło oderwać od nich wzroku”.

A potem przyszła lista, która w lekturze Szily'ego jest „zbiorem nacjonalistycznych bon motów”. Nie udało mi się też tego poprawnie napisać, ale gąbka na to.

  1. Dom jest tak długo, jak długo jest ktoś, kto go kocha!
  2. Każde węgierskie dziecko to nowy strażnik!
  3. Prawda jest bezwartościowa bez władzy!
  4. Mamy tylko to, co możemy chronić!
  5. Każdy mecz trwa tak długo, aż go wygramy!
  6. Tylko kraj ma granicę, naród nie!
  7. Żaden Węgier nie jest sam!

bonmot to termin literacki pochodzenia francuskiego, który w najwęższym znaczeniu jest krótkim, żartobliwym powiedzeniem składającym się tylko z jednego lub dwóch słów, które w humorystyczny i trafny sposób charakteryzują sytuację .

Czas więc zacząć się śmiać, trzymając się za brzuchy, bo dom to – jako taki – przestarzały koncept, nonsens, z którego warto się śmiać. Potem zaraz przyjdą węgierskie dzieci, więc to wszystko kiepski żart, będą kolejnym wielkim śladem ekologicznym depczącym nicość, zresztą po co rodzić, skoro podaż jasnookich Arabów i Afrykańczyków jest nieograniczona? Zresztą, co ten Grubas myśli o sobie, czy on serio widzi kobiety jako inkubatory?

I co to znaczy, że prawda bez władzy jest niewiele warta? Czysta wesołość! O jakiej prawdzie w ogóle mówi dyktator? Kamień filozoficzny jest w posiadaniu liberałów, wzmianka o sile przywołuje wyraźnie faszystowskie głosy, zresztą my, wieśniacy z Mucsy, mogliśmy w końcu zrozumieć, że wszystko jest względne, więc nie ma czegoś takiego jak absolutna prawda czy siła. I ta chora żądza posiadania i obrony, oprócz tego, że jest śmieszna, jest sprzeczna z powszechnymi prawami człowieka, zwłaszcza z zasadami otwartego społeczeństwa, które jako jedyne nas ratują. Uff!

Ale to też czas byśmy sobie uświadomili, że pojęcie zwycięzcy i przegranego to też przedawniony zapis, a w pięknym nowym świecie każdy będzie zwycięzcą – każdy będzie liberalny – walk nie będzie, bo ta walka będzie ostatni, ten, który właśnie został rozdarty, a eksperci Szily'ego walczą z nami ze śmiechu. A jeśli już nieźle się z siebie pośmialiśmy, to nadal możemy się trochę pośmiać z faktu, że jesteśmy Węgrami i myślimy kategoriami narodu.

Jak zabawni są ci 444 facetów, prawda?

Jest tu jednak mały, malutki problem, widać, że zostali zepchnięci do mniejszości. W ten sposób możemy powiedzieć głośno, któremu towarzyszy wielkoduszny, pełen politowania półuśmiech, że

„pies szczeka, karawana się porusza”.

Zdjęcie w tle: strona Viktora Orbána na Facebooku