W miniony weekend dygnitarze Partii Zielonych zebrali się na zjeździe partyjnym. W dobrze ogrzanym i oświetlonym na dużą skalę Międzynarodowym Pałacu Kongresowym w Bonn hucznie świętowano ostatnie dni energetyki jądrowej w Niemczech.
To, że wokół nich coraz bardziej pogrąża się ciemność, przemysł i handel umierają, a węgiel i drewno są trudno dostępne, jeśli ktoś chce przywrócić do pracy stary piec kaflowy z powodu braku gazu, nie ostudził ich ducha zwycięstwo. Po co mieliby sobie zawracać głowę, skoro pracowali nad tym właśnie celem przez ponad dekadę?
Nawet tzw. przedłużony tryb pracy dwóch pozostałych elektrowni jądrowych został uniemożliwiony przez wznoszenie coraz większych barier biurokratycznych i podjęcie decyzji o całkowitym zakazie zakupu nowych elementów grzejnych. Tutaj Jürgen Trittin, który flirtuje z terroryzmem, i Agg, ramię w ramię z poważnym, młodym maoistycznym liderem partii, Ricardą Lang, wyznaczyli nieprzekraczalną „czerwoną granicę”, której przekroczenie, zgodnie z ich obietnicą, będzie wszelkimi sposobami zapobiec.
Ich ministrowi gospodarki i klimatu, Robertowi Habeckowi, zabroniono nawet odważać się kiedykolwiek rozmawiać o dalszej eksploatacji elektrowni atomowych. Ale wszystkie inne formy produkcji energii, zarówno krajowe wydobycie gazu, jak i wykorzystanie krajowego węgla, zostały na zawsze wykluczone.
Wszystko to odbywało się przy użyciu jeżących włos na głowie argumentów, na przykład twierdzili, że „energia jądrowa zatyka linie elektryczne i nie przepuszcza ekoenergii”, a tym samym utrudnia realizację rewolucji energetycznej.
To zdanie charakteryzuje również poziom intelektualny kongresu w ogóle.
Wydaje się jednak, że zasada efektu i kontrskutku obowiązuje także w polityce, bo w poniedziałek po kongresie socjaldemokratyczny kanclerz Olaf Scholz przynajmniej częściowo zaspokoił wrzawę Zielonych.
Po raz pierwszy kanclerz podjął decyzję kanclerską z „władzą dyrektywną” gwarantowaną przez regulamin rządu: Do kwietnia przyszłego roku wszystkie trzy pozostałe elektrownie jądrowe będą nadal pracować na pozostałych elementach grzewczych w trybie rozszerzonym.
O rządzie nawet nie wspomniano w jego decyzji, kancelaria napisała w liście do rządu: „Zgodnie z paragrafem 1 regulaminu rządu podjęłam następującą decyzję: Należy stworzyć podstawy prawne dla Isar 2, elektrowni jądrowych Neckarwestheim i Emsland w dniu 15 kwietnia 2023 r. do dalszej eksploatacji do…”
Scholz podjął decyzję w ostatniej chwili, nie dlatego, że martwił się o los kraju i jego obywateli, ale dlatego, że musiał się obawiać rozpadu koalicji rządzącej po zjeździe Zielonych.
Najmniejsza partia w koalicji, Wolna Partia Demokratyczna (FDP), zaryzykowałaby swoje istnienie po czterech druzgocących porażkach wyborczych w 2022 r., gdyby przymykała oko na szkodliwe dla narodu decyzje Kongresu Zielonych.
Po wejściu do koalicji FDP porzuciła wszystkie swoje liberalne, wolnościowe cele i jako sługa socjaldemokratów, a zwłaszcza Zielonych, wykonała tylko jedno zadanie: zapewnienie większości parlamentarnej dwóm nieco większym partiom. W rezultacie Wolni Demokraci stracili w krótkim czasie prawie całą bazę wyborczą i są teraz na skraju całkowitego upadku lub unicestwienia. Istniało wielkie niebezpieczeństwo, że osaczony lider partii Christian Lindner przewróci stół i opuści koalicję, co prawdopodobnie doprowadziłoby do kryzysu rządowego i przedterminowych wyborów z nieprzewidywalnymi skutkami.
Ani socjaldemokraci, ani Zieloni nie odważyli się tego zaryzykować, bo według sondaży partie koalicyjne nie miałyby większości przez wiele miesięcy.
Dlatego wiele przemawia za tym, że to, co wydaje się odważną decyzją kanclerz o przejęciu władzy, było z góry zaaranżowaną sztuczką z dwoma liderami partii, Habeckiem i Lindnerem. Co ciekawe, obaj od razu zapewnili kanclerza o swojej zgodzie, choć najwyraźniej żadnemu z nich nie udało się uzyskać tego, czego naprawdę chcieli: Habeck chciał trwale i nieodwracalnie zakończyć erę energetyki jądrowej w Niemczech 31 grudnia, a Lindner chciał zachować elektrownie do 2024 r., co oznaczałoby również instalację nowych elementów grzejnych, ale pominięto kluczową kwestię elementów grzejnych.
Z tego punktu widzenia Wolny Demokrata Lindner ponownie przegrał, ale przynajmniej może spróbować sprzedać swój ostatni odwrót jako zwycięstwo. Co oczywiście nie będzie łatwe, bo trzymiesięczne moratorium tylko minimalnie zmieni katastrofalną sytuację energetyczną. Szczególnie problematyczne jest to, że operatorzy nie mogą pozyskać nowych elementów grzejnych, mimo że jedna trzecia z nich powinna zostać wymieniona na nowe.
Eksperci już ostrzegają przed stosowaniem „rozwiązania” bez nowych elementów: nigdy nie przeprowadzono takiego eksperymentu na żywym systemie energetycznym, którego wynik jest całkowicie niepewny – powiedział rzecznik Stowarzyszenia Energii Atomowej.
I nawet nie jest pewne, czy ten pozorny kompromis rzeczywiście utrzyma koalicję w całości. Zdominowana przez radykałów organizacja młodzieżowa Zielonych, która stanowi przejście między Partią Zielonych a częściowo eko-terrorystycznymi organizacjami pozarządowymi, już zaczęła szaleć. Nadal nie ma całkowitej pewności, czy Habeck rzeczywiście będzie się trzymał decyzji kanclerz, bo nic i nikt nie może go do tego zmusić. Pozornie decydująca decyzja Scholza wygrała tylko trzy miesiące dla jego trzeszczącej, rozpadającej się koalicji.
Obywatele niemieccy praktycznie nic nie wygrali, może tylko to, że zaciemnienie, którego wszyscy się obawiali, nastąpi kilka miesięcy później – w szczęśliwym przypadku.
Wyróżniony obraz: Pixabay