Wspaniała, podnosząca na duchu, rozgrzewająca duszę - można by wymieniać przymiotniki, dopóki ich nie zabraknie. Można było przewidzieć, że jak zwykle na Marsz Pokoju przyjdzie wielu ludzi, ale jeszcze więcej ludzi przybyło stąd izza naszych granic.

Przybyli ludzie starzy i młodzi, rodziny z dziećmi, świeżo upieczone matki pchające swoje dzieci w wózkach, ich nadzieje na przyszłość są dziś jeszcze niejasne. Przybyli ludzie z Budapesztu i ze wsi, nasi rodacy z Siedmiogrodu, Wyżyny, Podkarpacia i Wojwodiny, nasi polscy bracia i nasi włoscy przyjaciele, ale także Węgrzy zza oceanu, USA i Kanady. Przybyli, by pokazać siłę wspólnoty, jak ważny jest dla nich los Ojczyzny i Narodu. Przybyli, aby oddać hołd pamięci męczenników z 1956 roku i przybyli, by powiedzieć: koniec terroru w Gyurcsány!

Przybyło wiele setek tysięcy, maszerowali radośnie i spokojnie, w pewnej świadomości, że nie są sami, że będziemy w stanie obronić naszą wolność i niezależność, bo mamy jedną wolę i jeden cel. Aby utrzymać wszystko, co osiągnęliśmy w ciągu ostatnich 11 i pół roku.

Już o pierwszej po południu tłum wypełnił nabrzeże Műyetem i po prostu nadchodzili...

O Marszach Pokoju stało się stereotypem, że „więcej ludzi niż oczekiwano”, ale teraz to nieprawda. Spodziewaliśmy się, że na wezwanie największej organizacji społeczeństwa obywatelskiego, CÖF-CÖKA, zmobilizują się setki tysięcy ludzi , pokładając wiarę w stronę obywatelską, odrzucając antyludzką neoliberalną maskę, agresywne ataki Brukseli na nasze kraj.

Tymczasem „tam”, pod koniec Hősök tere, na demonstracji zorganizowanej przez lidera opozycji, kręciło się ledwie kilka tysięcy osób, a ich mówcy bez entuzjazmu próbowali ich podburzyć (prawdopodobnie stracili panowanie nad sobą na widok „wielkiego tłumu”). W duchu miłości Márki-Zay - pełnej nienawiści.

Gdzie było Boże Narodzenie 99 procent?

W Marszu Pokoju.