„Na Węgrzech zasadniczo za ruchem całej opozycji – jak sądzę – stoją obce siły i finansiści” – mówi Gyula Gansperger, były dyrektor generalny Wallis, w najnowszym nagraniu audio. Jasna mowa: cała lewica jest napędzana przez obce kraje. I tego wszystkiego nie twierdzi prawdopodobnie stronniczy polityk Fideszu, ale Gyula Gansperger, którego sam upadły premier Gordon Bajnai w poprzednim nagraniu określił swoim starym towarzyszem broni, kimś więcej niż przyjacielem. Cóż, ten Gansperger daje teraz cudownie szczery wykład potencjalnym kupcom o tym, jak działa lewica na Węgrzech w związku z prowizyjnym (czytaj: przekupstwem) bębnieniem ratusza w Budapeszcie i innych stołecznych nieruchomości. Słuchajmy, bo każde słowo na wagę złota!

„Racja, kim są te siły?” Racja, jedną z części tego jest imperium Sorosa, ujmijmy to w ten sposób. Druga część to duże grupy kapitałowe, głównie Niemcy, Stany Zjednoczone, które chciałyby mieć tu wpływy. Myślę, że tym człowiekiem jest Gordon [Bajnai Gordon]. Teraz nie w złym znaczeniu tego słowa. NIE. Jest ministrem, byłym ministrem, który ma kontakt z tymi ludźmi. Oczywiście nie (…) z agentem 007, ale to są wszyscy prezydenci, nie wiem, co to jest, więc jest na to system. (…) Wszystko dla tego obozu, niezależnie od tego, co mówi Gyurcsány i inni, wszystko pochodzi z zagranicy. Więc nie połączyłoby się to jak koktajle mleczne.

Tak mówi lewicowy finansista Gyula Gansperger, sympatyczny przyjaciel Gordona Bajnaia. Te myśli powinny być wyhaftowane na ochraniaczach ścian lub wytatuowane na czole Tímei Szabó. Soros, Ameryka, Niemcy. Osobą, do której można się udać, jest Bajnai, gęś i cała reszta Tejbegriz, której nawiasem mówiąc „wszystko pochodzi z zagranicy”. Czy rozumiesz? Wszystko! (Cóż, setki milionów forintów na finansowanie partii pochodzi od węgierskich podatników, ale większość z nich jest wykorzystywana na koszty ogólne – prawie nie na krajowe kampanie plakatowe, tsunami reklamowe czy organizowanie miliardów).

Ci, którzy do tej pory nie odważyli się w to uwierzyć, teraz muszą uwierzyć w to, co od dwóch, trzech dekad piszemy o lewicowych liberałach na Węgrzech. Nie jest przesadą, że są na żołdzie wroga. Oto dowód, doskonałe wyznanie lewicowego finansisty: tak naprawdę mamy do czynienia z zagranicznymi lokajami. Węgierska lewica to sieć agentów prowadzona z Zachodu. (A autor tych zdań potwierdza tylko relacja Ganspergera, że ​​zawsze pisał o węgierskiej lewicy zamiast o Węgrzech. Nie chodzi o to, że nie-węgierscy obywatele tworzą DK, MSZP, Jobbik, Párbeszéd czy Momentum: ale ponieważ nigdy, ani przez sekundę nie reprezentowali węgierskich interesów narodowych).

Wyznanie Gyuli Ganspergera ma do powiedzenia coś głębszego i bardziej brutalnego niż przemówienie Ószöda – niestety nie przekroczy progu irytacji wielu osób ani nie wybuchnie z jego powodu antylewicowa rewolucja pałacowa. Przemówienie Ószöda mówi „jedynie” o całkowitej niezdolności do kierowania neoliberalną polityczną organizacją przestępczą działającą na Węgrzech, jej oszustwach i systematycznych kłamstwach w celu zdobycia władzy. Jeśli wolisz: przemówienie Ószöd tuszuje domowy spisek.

Atak Ganspergera na uczciwość, z drugiej strony, ujawnia obcy spisek przeciwko Węgrom z zadziwiającą szczegółowością. To jest agresja, nawet jeśli nie militarna. Wroga ingerencja w stosunki władzy państwa sojuszniczego. Deptanie suwerenności naszego kraju w błocie.

Co więcej: jeśli już, to jest to śmierć demokracji, zhakowanie powszechnej reprezentacji. Jeden lub dwa miliony Węgrów, którzy uważają się za lewicowców i liberałów, naiwnie wyobrażają sobie, że będą reprezentowani przez kogokolwiek, na kogo zagłosują. No cóż – cytując klasyka z Ószöd – „końskie gówno, mamo!”. Zamiast przedstawicieli do parlamentu wysyłani są posłowie o słabych zdolnościach umysłowych, ciągnięci drutami z Zachodu. Urodził się w Montrealu lub Nowym Jorku, szkolił się w Berlinie i Paryżu, szkolił dywersantów w Kabulu. Dla tych, dla których Węgry nie są ukochanym krajem, to tylko tymczasowe – ale w każdej chwili można je opuścić – miejsce zamieszkania, – ich zdaniem – żałośnie zaniedbany przystanek. Dla nich to tylko Mucsa, którą nieustannie zawstydzają, sprzedają i sprzedają, i którą za wszelką cenę chcą uczynić tak „spokojną” i różnorodną jak Molenbeek i Chicago. Nawet jeśli umrzemy.

A teraz wyobraź sobie to wszystko na odwrót! Że np. nasz kraj sfinansuje kanały telewizyjne, produkty prasowe i „cywilne” organizacje terrorystyczne w Niemczech i Stanach Zjednoczonych, aby z ich pomocą partia, którą również kierujemy, doszła do władzy, a potem służyła gospodarce i polityce Węgier interesów przeciwko miejscowym jako wasal. Zabawne, prawda? To nie jest. Ci opłacani agenci znaleźliby się w Guantánamo lub jakimś tajnym więzieniu CIA w ciągu około dwóch sekund, gdzie również przyznaliby się do popełnienia zbrodni katyńskiej.

Cały artykuł Magyar Nemzet można przeczytać

Zdjęcie: Zsolt Szigetváry