Albo połowa Europy jest po stronie Putina, albo znowu kłamią w sprawie Węgier. Nasz kraj nie jest zainteresowany tą wojną, po czyjejś stronie.

Europa przygotowuje się do decydującej bitwy w walce z samą sobą. Kiedy nasze wnuki narysują Unię Europejską na maturze, możliwe, że ich zwinne palce spuszczą definicję embarga na ropę na granice pikseli, które do tego czasu stały się zupełnie niewidoczne: nazywamy to unijnym embargiem na ropę kiedy 26 państw udaje, że chce rosyjskiego embarga na ropę, ale niestety Węgrzy to zawetowali. .

Stąd (i wiele innych obłudnych kłamstw) bierze się, droga Komisji, obawa dawnych mocarstw światowych Europy, później mocarstw centralnych, a potem niezupełnie mocarstw, że Węgry są „prorosyjskie”. Nasze wnuki powiedzą. Może.

„Przez dwanaście lat UE opuszczała Orbána, aby zniszczyć demokrację i rządy prawa w jego kraju. Teraz dostaje rachunek: Orbán jest po stronie Putina” – napisała niedawno na Twitterze wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego z ramienia socjaldemokratów, Katarina Barley, odnosząc się do „akceptacji przez Węgry systemu płatniczego Putina”. W tym miejscu pro-putinowska narracja strzela sobie w stopę. Pani Barley to przedstawicielka niemieckich socjaldemokratów, którzy rządzą Niemcami, a Niemcy rządzone przez socjaldemokratów płacą za gaz dokładnie tak samo jak my: wysyłają euro do Gazprombanku, które tam cudem zamienia się w ruble, ma korzystny wpływ na kurs walutowy i kontynuuje swoją drogę do Gazprom Export.

Oczywiście wszystkie kraje europejskie, które obecnie kupują gaz od Gazpromu, robią to samo. Więc albo połowa Europy jest po stronie Putina, albo znowu kłamią o Węgrzech i robią to samo co on.

Prorosyjskie poparcie Viktora Orbána od lat opiera się właśnie na takich kłamstwach – podczas gdy przez dwanaście lat węgierskiego rządu cywilnego nikt nigdy Orbánom nie zwrócił uwagi, jak dokładnie węgiersko-rosyjska współpraca gospodarcza poszła ze szkodą dla naszej UE i orientacji NATO. Ponieważ to nie zadziałało.

Podczas otwarcia na wschód Węgry skrupulatnie respektowały tereny łowieckie zachodnich systemów federalnych. Zagadką jest, dlaczego ludzie, którzy w ogóle wiedzą, że kłamią, kłamią dziś rano, w nocy iw nocy – że to po prostu lenistwo i nie powinienem nawet cytować prorosyjskich kolegów dziennikarzy, którzy są niekompetentni zarówno w sprawach węgierskich, jak i rosyjskich.

Nie rozumiem nawet, jak ktokolwiek – czy to z zewnątrz, czy z wewnątrz – może nazywać prorosyjskim kraj, który nie potrafił dostrzec żadnych węgierskich korzyści w wojnie Rosji z Ukrainą, nawet patrząc pod mikroskopem.

Bo to nie jest dla nas dobre, na nic. Zostawmy majaczenie i oskarżenia o odzyskanie Zakarpacia. Jej szczerzy zwolennicy byli wszyscy na zewnątrz na prorosyjskiej demonstracji, tyle prorosyjskich jest w kraju – przyjemniejsze dla nich piaskowanie.

Wszyscy inni – czy to teściowa, czy cywilny Węgier – dokładnie widzą, że wojna rosyjsko-ukraińska to proces, który utrzymuje Europę Środkową w ciągłym, bezpośrednim zagrożeniu wojną, który załamuje rynek żywności, który osłabia forinta , od którego nawet najbardziej rozsądna polityka europejska ceny gazu i ropy eksplodowałyby, co nieuchronnie wbiłoby klin między Węgry i Polskę. Im dłużej to trwa, tym jest gorzej, więc w końcu, bez względu na to, ile ktoś wygra lub przegra, znienawidzą nas za to. Rosjanie za sankcje, Ukraińcy za to, że nie zrobiliśmy irracjonalnego szaleństwa na ich prośbę.

Nasz kraj nie jest zainteresowany tą wojną.

Węgry robią tylko to, że nie angażują się w sprawy, które są daleko poza ich kontrolą - zamiast tego żałują, jak tylko mogą, a głosując nad sankcjami, starają się ocalić od nałożenia sankcji tych, których by umrzeć, by zatwierdzić. Bo nie, w końcu nie ma tu i teraz życia bez rosyjskiego gazu i rosyjskiej ropy, a jeśli Europa się odetnie, Ukraina nie będzie miała dokąd aspirować.

Jak śmie ktoś, kiedy wojna nie służy żadnemu celowi poza wąską rosyjską, ukraińską i być może amerykańską gwardią bezpieczeństwa narodowego, tylko bezużytecznie zabija ludzi i powoduje kryzys gospodarczy, lojalne NATO, które głosuje za sankcjami, jęczy o obciążeniach humanitarnych - kraj sojuszniczy prorosyjski?

Barbarzyństwo, bezsens, nihil. Każdy, kto choć o cal przybliży swój kraj do rosyjsko-amerykańskiego pobrzękiwania szabelką na Ukrainie, powstałego w odpowiedzi na rosyjską agresję, kto poświęci wszystko dla konkretnego niczego w impasie tej wojny, która donikąd nie prowadzi, kto eskaluje bezinteresownie, nie jest ucieleśnieniem moralności, tylko geopolitycznym analfabetą, który nie ma pojęcia o interesie narodowym. Nic.

W imieniu wielu wzywam rosyjską stronniczość. Ten, kto opowiada się za pokojem i nie daje się wciągnąć w żadną wojnę, nie jest wspólnikiem agresora, ale własnego ludu. Gdybyśmy byli Chinami, Brazylią, Pakistanem, Indiami i potajemnie czerpali korzyści z bezsensownej wojny, słusznie bylibyśmy prorosyjscy.

Ale w ten sposób, patrząc w niekończącą się głęboką otchłań, połykając tyle szkód, pod presją rynku, polityki i humanitaryzmu, może pani Barley i inni powinni spróbować czegoś innego. Daj spokój, niech Xi Jinping stanie się Xi Jinping, niech rzucą wyzwanie Indiom potężnym ciosem, zaatakują Arabię ​​​​Saudyjską i Brazylię, jeśli się odważą. Zamiast strącać coraz bardziej dysfunkcyjne sankcje na kraj liczący dziesięć milionów ludzi.

Wystarczy. Zabieraj stąd pałeczkę. I zaakceptuj, że Węgry mają jedno do zrobienia: dodać dziewięćdziesiąt trzy tysiące kilometrów kwadratowych do części świata, w której panuje pokój, i tam go utrzymać. A jeśli Rosja stanie się propokojowa, to może my znów będziemy prorosyjscy. Ale nawet wtedy, tylko tyle, ile my - i tyle, ile reszta Europy powinna być dawno temu.

źródło: mandarynka

Autor: Mátyás Kohán

Obraz: Pixabay