Socjaliści z okręgu Peszt organizują demonstrację przed budynkiem BRFK i przed ratuszem Vác, dowiedział się Magyar Hírlap. Ich protest opiera się na fakcie, że policja od ponad trzech lat prowadzi śledztwo w sprawie afery z fikcyjnymi kontami, która wybuchła w MSZP, ale nadal nie ma podejrzanych w tym procesie. Jednocześnie socjalistyczny zastępca burmistrza Vác, jako naczelnik urzędu okręgowego w Peszcie, wystawiający pokwitowania z fikcyjnych rachunków, jest obecnie osobą numer jeden odpowiedzialną za gospodarowanie pieniędzmi publicznymi. W sierpniu 2019 r. János Both, były burmistrz Vác i były poseł MSZP, złożył skargę na skandaliczną bezczynność kierownictwa partii w sprawie fabryki kont. Magyar Hírlap poprosił go o wywiad w tej sprawie.

- Choć na łamach naszej gazety kilkakrotnie mieliśmy do czynienia z fabryką faktur MSZP, nie zaszkodzi przypomnieć sobie, co dokładnie się stało. Czy mógłbyś streścić istotę sprawy?  

- W przeszłości podstawowe organizacje w MSZP faktycznie otrzymywały środki na swoją działalność. Ta tradycja istniała jeszcze za czasów Attili Mesterházy'ego, w latach 2010-14, ale w okręgu Peszt od 2012 roku praktyka ta była kontynuowana tylko w sposób fikcyjny. Sprawa wyszła na jaw, gdy w 2016 r., podczas wyprowadzki z siedziby partii przy ul. Jókai, pracownicy hóruk poprosili o opróżnienie sejfu i wtedy wypadły blokady kont. W ten sposób kilku członków partii i liderów, którzy pomogli w przeprowadzce, dowiedziało się, że organizacje oddolne otrzymały pieniądze. Później jednak okazało się, że żaden z 52 prezesów podstawowych organizacji w okręgu Peszt nie otrzymał żadnych dostaw, a ich podpisy zostały sfałszowane na fakturach wystawionych na ich nazwisko. Na przykład ja, jako przewodniczący podstawowej organizacji w Vác, trzykrotnie wziąłem na papierze łącznie kilkaset tysięcy forintów od naczelnika urzędu powiatu Peszt Zsolta Kissa i od prezydenta powiatu Peszt Tóbiása Józsefa , jako wystawcy bonów. W rzeczywistości jednak nigdy nie widzieliśmy ani jednego osieroconego grosza z tych pieniędzy.

– Jak to możliwe, że to wszystko było już wiadome w 2016 r., a skargę złożono dopiero w 2019 r.?

– Królewska liczba mnoga to mocne określenie, ponieważ sam złożyłem raport, we własnym imieniu. W 2016 roku Komisja Etyki w powiecie Pest zbadała te wydarzenia i orzekła, że ​​była to sprawa karna, a dalsze dochodzenie nie leżało w ich gestii. I krajowa komisja finansowa to zaakceptowała, z tym wyjątkiem, że w 2018 roku nastąpiła zmiana prezesa, Gyula Molnára został zastąpiony przez Bertalana Tótha, który nie pociągnął sprawy dalej. Podpisania bilansu odmówili także prezydenci okręgu Peszt István Trenka, a następnie idący za nim Zoltán Fekete, nie wzięli odpowiedzialności za „zarządzanie” poprzednikami. Byłem też wstrząśnięty tym, jak Państwowa Izba Kontroli mogła zaakceptować bilans MSZP bez zaświadczeń starostów.

- Czy komisja dyscyplinarna MSZP w ogóle nie prowadziła śledztwa?

– To niemal symboliczne, że mężczyzna, który został później zatrzymany za przemyt papierosów na granicy z Ukrainą, miał zostać przesłuchany na czele komisji dyscyplinarnej. Po tym, jak kierownictwo partii nie ujawniło oczywistej zbrodni i nie zgłosiło jej, w 2019 roku sam zdecydowałem się zwrócić do prokuratury. Kiedy Magyar Hírlap to napisał, dolał oliwy do ognia. Wkrótce potem dokumenty wylądowały w skrzynce pocztowej w moim mieszkaniu, a trzy kilogramy materiału zostały umieszczone w torbie przed moim garażem, którą następnie przekazałem policji. Te sfałszowane dokumenty obejmowały okres od 2012 do 2015 roku, czyli cztery lata.

Pełny artykuł Magyar Hírlap można przeczytać tutaj.

Autor: Károly Bán

Zdjęcie: Tamás Purger