Po stronie lewicowo-liberalnej co miesiąc z niecierpliwością czekają na publikację przez GUS aktualnych danych demograficznych, czyli rozwoju liczby zgonów i urodzeń. Niemal za każdym razem daje to politykom i dziennikarzom opozycji powód do stwierdzenia, że ​​polityka rodzinna rządu nie działa, bo urodziło się mniej dzieci niż rok wcześniej.

A jeśli wskaźniki danego miesiąca są korzystniejsze niż rok wcześniej, to przedmiotem krytyki jest to, dlaczego dzieci było „tylko” tyle samo, ile było. Na podstawie liczb często można by sądzić, że krytyka jest uzasadniona, z wyjątkiem tego, że opiniotwórcy lewicy nie patrzą na dobre statystyki, gdy oceniają węgierską politykę rodzinną.

Ale dlaczego bezwzględna liczba urodzeń prowadzi nas na manowce? Godnym ubolewania jest fakt, że liczba ludności na Węgrzech zmniejsza się od lat 80. XX wieku. W związku z tym pokolenie dorastające, czyli chodzące do szkoły, a następnie zostające rodzicami, jest również reprezentowane w mniejszej liczbie niż ich poprzednicy.

Mała uwaga na marginesie: właśnie z tego powodu opisywanie spadku liczby kandydatów na studia jako spadek wykształcenia jest mylące. Nie dzieje się tak dlatego, że proporcjonalnie mniej osób chce studiować w szkolnictwie wyższym, ale przede wszystkim dlatego, że jest mniej potencjalnych kandydatów na studia.

Ale wróćmy do naszej głównej idei! Wraz ze spadkiem liczby ludności spada liczba kobiet wchodzących w wiek rozrodczy. Co więcej, ze względu na tendencję spadkową, z roku na rok więcej osób opuszcza wiek rozrodczy niż w niego wchodzi.

Od tego momentu nie trzeba być doktorem matematyki, aby zdać sobie sprawę, że mniej kobiet w wieku rozrodczym urodzi mniej dzieci, nawet jeśli na osobę urodzi się więcej dzieci niż wcześniej.

Tak zwany „współczynnik dzietności” ma na celu wyeliminowanie tego statystycznego zniekształcenia. To pokazuje, ile dzieci mają średnio kobiety w wieku rozrodczym. Populacja kraju może rosnąć, jeśli liczba ta osiągnie 2,1, ponieważ oznacza to, że chore matki rodzą średnio więcej niż 2 dzieci.

Cały artykuł z niedzieli tutaj.

Obraz: Pixabay