Czekamy, aż się zdystansują, bo jeśli lewicowcy już domagają się dystansu z powodu postawienia krzyża, to przemoc powinna być potępiona teraz, ale milczą.

Lewacy zawsze byli ślepi na lewe oko – Zoltán Kiszelly, dyrektor Centrum Analiz Politycznych Századvég, odpowiedział na Magyara Nemzeta o to, że w weekend skrajnie lewicowi kontrmanifestanci pobili ludzi, których uważano za skrajnie prawicowych na podstawie ich wyglądu.

Jeśli kontrmanifestacja zostanie odwołana z powodu braku zainteresowania, to potrzebni będą zagraniczni demonstranci płacowi, wśród atakujących prawie nie było Węgrów

- rozpromienił się na jej widok. Analityk dodał: w pracy obowiązują podwójne standardy, które były już widoczne w latach 2000. za czasów administracji Gyurcsány, kiedy XX. Wśród symboli XIX-wiecznych dyktatur skrajnie prawicowe były zakazane, ale skrajnie lewicowe nie były pożądane. Dodał, że na Zachodzie nie doświadczyli okropności komunizmu, dlatego z jednej strony są tam bardziej liberalni, a z drugiej cała globalistyczna ideologia jest lewicowa, czego nie chcą potępiać w jakiejkolwiek formie.

Podkreślił, że od 2010 roku na Węgrzech odrzuca się obie skrajności, a rząd utożsamia je z Ustawą Zasadniczą.

Reżyser poruszył też fakt, że obecna lewica nie chce stawiać swojej ideologii na tym samym poziomie co komunizm, ze śmiercią milionów, a nawet najmniejsze odchylenie w prawo jest zmywane przez ekstremizm. - Czekamy, aż się zdystansują, bo skoro lewicowcy już domagają się dystansu z powodu stawiania krzyża, to przemoc powinna być potępiona teraz, ale milczą - powiedział Zoltán Kiszelly.

Zdjęcie na okładce: atak w Hászágrét: kierowca uliczny, który próbował dostać się do pracy, został brutalnie pobity przez pracowników zajmujących się przeciwdziałaniem drewnu (fot. Police.hu)