W niedzielę nasz portal w kilku zdaniach zareagował na podstępny facebookowy wpis lidera DK (lub całej opozycji), w którym rozpoczął kolejną śmiertelną kampanię. Publicystka vasarnap.hu, Francesca Rivafinoli, nie pozostawiła bez słowa „wielkiego człowieka”, a nawet próby podżegania jego żony.

„Nigdy tak wielu ludzi nie zginęło na Węgrzech w czasie pokoju” – napisał na Facebooku Gy. Ferenc, mieszkaniec Szemlőhegy, podczas gdy jego żona napisała: „Fidesz przygotowuje się do zaostrzenia aborcji!!!”. wstrząsnął nerwami swoich fanów fałszywymi wiadomościami. Tak więc każdy wyborca ​​z Danii z nadciśnieniem miał możliwość napicia się wody (Orbán zabija! Orbán nie pozwala na zabijanie!), a my już jesteśmy dalej w kwestii zdrowia publicznego.

Ale przede wszystkim musimy stwierdzić, że tę rundę mistrzostw domu wygrała kobieta: z faktu, że politycy Fideszu (podobnie jak 166 innych posłów do Parlamentu Europejskiego) nie głosowali za uchwaloną w bieżącym miesiącu rezolucją potępiającą Polskę na sesji plenarnej w Brukseli, Klára Dobrev w dwóch zdaniach wewnętrznie, doszło do tego, że Fidesz przygotowuje się do pełnego przejęcia polskich przepisów aborcyjnych. To o wiele bardziej wyrafinowany i oryginalny pakiet kłamstw niż gorąca kampania śmierci Ferenca Gyurcsány'ego, w której nawet obiektywnie wykrzykuje ze statystyk, że na przykład sytuacja była liczbowo gorsza między 1980 a 1990 rokiem.

Oczywiście liczba osób, które zmarły w ostatnim czasie jest niewątpliwie smutna, ale obraz jest zacieniony, jeśli spojrzymy na wiek, na Węgrzech w 2021 roku liczba osób powyżej dziewięćdziesiątego roku życia będzie bliska 68 tysięcy. Dla kontrastu, w 2009 roku do tej grupy wiekowej należało zaledwie 36 tys. osób, więc za rządów Gyurcsány'ego pełnoletność osiągnęło trzydzieści tysięcy osób mniej niż obecnie.

Jeśli jednak społeczeństwo się starzeje i odsetek osób z lękiem wzrośnie (w tym przypadku podwoi się), to niestety, zgodnie z prawami biologii i matematyki, nawet bez Covida umrze więcej osób (nawet jeśli ja, jako humanista, może zwrócić uwagę Ferenca Gyurcsány'ego, o którym mówi się, że jest biologiem i ma dyplom z ekonomii). Patrząc z tej perspektywy, wydaje się wręcz zaskakujące, że w porównaniu z 2009 r. w ubiegłym roku zmarło łącznie o 10,5 tys. (Dékás ma pilne zadanie: jeśli w Niemczech z populacją liczącą 83 miliony osób zginęło w ubiegłym roku o 131 000 więcej niż w 2009 r., czy winny jest Orbán, czy Orbán?)

Niestety, nie otrzymujemy odpowiedzi, co lewica zrobiłaby inaczej, aby śmiertelność na tysiąc mieszkańców nie uległa pogorszeniu, co oznaczałoby również zatrzymanie procesu starzenia.

Między innymi wspomniana przez Klárę Dobrev rezolucja Parlamentu Europejskiego wzywa do politycznego i finansowego wsparcia działaczy proaborcyjnych – oni głosowali za tym apelem. Jeśli zaczniemy od logiki DK (zgodnie z którą działania planowane na Węgrzech można bezpośrednio wywnioskować z głosów w Parlamencie Europejskim), oznacza to przynajmniej, że jeśli dostaną się do rządu, natychmiast wlewają pieniądze w lobby aborcyjne. Można powiedzieć, że „Klára nie określiła tego jednym słowem”, ale wtedy nie należy ciągle rozgłaszać o Fideszu, że „Orbánowie są o krok od zakazania aborcji” (cytat z listopada 2020 r.), tylko dlatego, że to robią nie zgadzają się w nagonce przeciwko Polsce (a tymczasem mogą odnotować spektakularny spadek liczby aborcji i poprawę współczynnika dzietności bez żadnych ograniczeń prawnych).

Jednocześnie lewicowi politycy obiecują, że zamiast na sport i kościoły przeznaczą te pieniądze na szpitale i natychmiast podejmą działania przeciwko „obezwładnieniu księży”. Nie ma wątpliwości, że zawsze warto wydawać na szpitale (nawet jeśli pieniądze nie idą do sejfów), jednocześnie według badań osoby regularnie praktykujące swoją religię są o 42 proc. mniej nieobecne w pracy z powodu choroby niż średnia i pali o 43 proc. mniej papierosów; ale wykazano również, że wspólne kibicowanie może być równoznaczne z umiarkowanym treningiem cardio. Jeśli więc Ferenc Gyurcsány naprawdę martwi się złym stanem zdrowia Węgrów, powinni oni niemalże błagać swoich wyborców, aby przyłączyli się do społeczności najbliższej parafii, albo wyszli z przyjaciółmi na mecz lub (okropne dictu) uprawiali sport zamiast dzienna kula, która obciąża ich układ sercowo-naczyniowy. W stosownych przypadkach powinni nosić maskę, nawet jeśli domniemany dyktator nie zobowiązuje ich do tego.

Ale oczywiście nie można tak znać dnia i godziny, dlatego chciałbym sporządzić testament: jeśli Pan mnie niespodziewanie wezwie, osusz język polityka, który wykorzystałby moją śmierć do kampanii wyborczej w ramach zjadliwych postów na Facebooku.

Autor: Francesca Rivafinoli

(Obraz w nagłówku: Mandiner)