Tragedia w Székelyudvarhely mogła być spowodowana kopaniem tego konkretnego rowu, co było ostatnią kroplą. Ale kto napełnił resztę szklanki?

Kozioł ofiarny już jest, teraz musimy tylko znaleźć winnych – powiedziałbym w związku z tragedią zawalenia się budynku w Székelyudvarhely. Oczywiście łatwo powiedzieć, że jego realizacja powoduje pewne komplikacje, bo zaangażowane w to osoby dokonują interwencji, które widzieliśmy jedynie u bramkarza reprezentacji Węgier Dénesa Dibusza w eliminacjach Europy przeciwko Czarnogórcom w Budapeszcie.

Właściwie tylko szef firmy realizującej prace nie zaprzeczał temu zbytnio, nie próbował się myć, zrzucać winy na kogoś innego, a przynajmniej udawać, że wszystko zrobił dobrze i że w tej strasznej tragedii na świecie nie ma nic złego.

O pracach melioracyjnych wiedzieli wszyscy, otwarcie mówili, że kanalizacja deszczowa nie została rozwiązana, zdarzało się, że przez okno jadalni wpadała woda, a czasem pojawiały się też ścieki. Ludzie tam pracowali nad rozwiązaniem właśnie tego. To nie byłby problem. Kłopoty mogły być spowodowane kopaniem rowu, co było ostatnią kroplą. Ale kto napełnił resztę szklanki?

Kiedy reporterzy Pro TV zapytali burmistrza Árpáda Gálfiego, dlaczego prace nie zostały poprzedzone opinią techniczną, zarządca miasta stanowczo zaprotestował, twierdząc, że nie jest to konieczne, gdyż są to prace zewnętrzne, które należy wykonywać w odległości co najmniej dwóch metrów od ścianę budynku. Tak się jednak nie stało, każdy to widział. Gmina Udvarhely była nawet zaskoczona, twierdząc, że „trochę niezrozumiałe” jest to, dlaczego wykonawca odstąpił od wymogów pozwolenia na budowę.

A „odchyleniem” był dobry, głęboki rów na całej długości podstawy muru.

Jakby to była zupełnie inna praca, drenaż czy co? Nie jest to jednak sprawa aż tak rażąca, gdyż w naszych mioryckich pejzażach jest powszechną praktyką, że pewne prace rozpoczyna się w następujący sposób:

"Posłuchaj! Jeśli już tam jesteś, wykonaj już inną pracę. Nie martwcie się, są na to pieniądze, udokumentowamy to i wypłacimy.” Choć jest to sprzeczne z prawem, nie jest bezprecedensowe.

Pewne jest, że jeśli wykonawca rzeczywiście pracował u podnóża muru dla kogoś innego, to na pewno nie grzebał na własnej głowie, a zwłaszcza nie do własnej kieszeni. W praktyce wykonawca przystąpił do prac, na które w ratuszu czekała już zgoda, ale nie uzyskano jeszcze zgody. Nie mógł go zdobyć, bo musiał spełniać znacznie poważniejsze wymagania, zwłaszcza dotyczące bezpieczeństwa budynku. Po węgiersku, że jacyś kopacze rowów naprawdę krzyczeli po opinii technicznej, ale jakoś nie chcieli jej słyszeć, bo wtedy natychmiastowa byłaby ewakuacja, a to byłoby zbyt kosztowne.

Powstaje więc pytanie, gdzie był inspektor budowlany, którego zgodnie z umową powinien był zapewnić budowniczy, czyli archidiecezja rzymskokatolicka Gyulafehérvár?

Jednak według Pro TV archidiecezja nawet nie podpisała umowy z wykonawcą, zgodzili się na zasadzie wzajemnego zaufania. Jeśli tak było, to cała praca była nie tylko nielegalna, ale i nielegalna!

Można by zapytać, gdzie był wyznaczony przez wykonawcę inspektor techniczny, który miał także nadzorować prawidłowy przebieg prac. A w przypadku odchyleń natychmiast zatrzymywał się, aby złożyć zamówienie. To nie jest tak, że z własnej staranności lub na ustną prośbę kopiemy wielki rów, żeby zobaczyć, czy na coś się to przyda…

Istnieją również sprzeczności dotyczące wróżb tragedii. Po wypadku studenci powiedzieli prasie, że już na początku prac na ścianach akademika pojawiały się coraz większe pęknięcia. Co potwierdziła część rodziców.

Dyrekcja szkoły jednak temu zaprzeczyła, zdaniem dyrektora ani uczeń, ani wychowawca, ani ustnie, ani pisemnie nie dawali do zrozumienia, że ​​w części, w której pracują, jest problem z budynkiem. Może uczniowie źle to widzieli lub sobie to wyobrażali? Kogo to obchodzi, zasmarkane dzieciaki, one nawet nie wiedzą, o czym mówią, prawda? Zresztą i na to zdarzały się przykłady, gdzie poprzednie zeznania zmieniono na przeciwne, bo „nie służyły one interesom niektórych partii”.

Zewnętrzna ściana akademika w Székelyudvarhely zawaliła się, zabijając jedno dziecko i raniąc trzy inne

Krążyły pogłoski, że wykonawca mógł wystąpić z wnioskiem o czasowe opuszczenie nieruchomości, na co powiedziano mu, że w czasie czteroletniego remontu budynku głównego nie ma takiej potrzeby i tym razem tak się nie stanie albo. Nie musisz się martwić. Nie komplikujmy spraw!

Podsumowując, odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania są bezużyteczne, jeśli często są ze sobą sprzeczne i tylko zwiększają zamieszanie. Poza tym rodzą dodatkowe, „niewygodne” pytania.

Jeśli szukamy niewinnych, niewinnych, to niedawno zmarli w pensjonacie. Jeden z nich tam zginął.

W Rumunii istnieje wiele precedensów zrzucania winy na ofiarę w związku z tragedią, tak aby wszyscy inni mogli ujść na sucho. Ponieważ w tym przypadku byłaby to rażąca niemożliwość, zainteresowane strony kontratakują, wyjaśniając swoje certyfikaty, szkoli się tysiące kozłów ofiarnych. Może nie przez przypadek. Widzieliśmy też, jak ktoś zabierał ze sobą bałagan, aby nikt inny się nie ubrudził.

Zatem jest tu jeszcze wiele do wyjaśnienia. Są też czynniki, które kopią głębiej, niż poszedł wykonawca. Zawdzięczamy to jasnej prawdzie, która wyjdzie na powierzchnię, bo ci, którzy nie zrobili nic złego, zapłacili wysoką cenę za to, co się stało. Tak naprawdę za to, co się stało, z wyjątkiem uczniów, odpowiadają wszyscy inni. Mniej więcej.

Zajmowanie decyzyjnych i odpowiedzialnych stanowisk oznacza nie tylko pławienie się w chwale, gdy wszystko jest na dobrej drodze, ale także przyjęcie odpowiedzialnej postawy, gdy w Internecie coś pójdzie nie tak. Mimo to nie oczekuję, że ktokolwiek weźmie na siebie odpowiedzialność. U nas nie jest modą.

Csaba Szasz/ Maszol

Wyróżniony obraz: MTI/Nándor Veres